czwartek, 25 kwietnia 2013

Czarne oceany prof. Hartmana

„Bioetyka” - przynajmniej w laickim wydaniu – zajmuje się obecnie wynajdywaniem moralnego uzasadnienia dla kolejnych szaleństw cywilizacji śmierci.

I. Certyfikat trzeźwości

Profesor Jan Hartman, który od czasu gdy został wiceprzewodniczącym loży B'nai B'rith jakoś tak dziwnie zhardział i co rusz poucza ciemnych autochtonów w kwestiach etyki, wziął się ostatnio za wystawianie certyfikatu trzeźwości Aleksandrowi Kwaśniewskiemu. Było to, jak pamiętamy, podczas imprezy inicjatywy Europa Plus, która miała być wesołym lewicowym spędem, a za sprawą ostrego nawrotu choroby filipińskiej eks-prezydenta skończyło się czymś w rodzaju „Kac Wawa”. I tu pan profesor poczuł się w obowiązku ratować sytuację poprzez wystosowanie publicznego zapewnienia, że przez dwie godziny siedział z Aleksandrem Kwaśniewskim „twarzą w twarz” przy „wodzie mineralnej” i ten miał być „trzeźwy jak dziecko” - co stoi w jaskrawej sprzeczności z tym co wszyscy widzieli w trakcie konferencji prasowej.

Przyznam się, że w pierwszej chwili naszło mnie brzydkie podejrzenie, że szacowny pan filozof specjalizujący się w zagadnieniach bioetycznych zwyczajnie kłamie w żywe oczy. Może zresztą został oddelegowany, żeby pilnować Kwaśniewskiego by ten się nie nawalił i nie narobił poruty, a teraz stara się wyłgać z niewykonanego zadania, jednak po namyśle dochodzę do wniosku, że między jego słowami, a stanem byłego prezydenta nie musi być sprzeczności. Wyobraźcie sobie bowiem, że spędzacie bite dwie godziny sam na sam z profesorem Hartmanem. Któż po takim doświadczeniu nie pognałby natychmiast na kilka głębszych?

II. Czarne oceany

Zapytacie może, dlaczego Kwaśniewski po tete-a-tete z Janem Hartmanem musiał, ale to zwyczajnie musiał się zalać i po co ja w ogóle wyciągam tę dość już przebrzmiałą historię? Ano dlatego, że praźródło całej kompromitacji znajduje się w poglądach głoszonych przez pana profesora, które z biegiem czasu formułowane są coraz śmielej i bardziej dosadnie, zaś dzięki temu iż pan ten robi od pewnego czasu za dyżurnego „autoryteta” od bioetyki, jego poglądy zakorzeniają się w debacie publicznej.

Najpierw jednak mała dygresja. Otóż genetyczne manipulacje, eugenika, kontrola urodzeń na masową skalę i związane z tym różnorakie skutki znajdują się nie od dziś w polu zainteresowania literatury science fiction. W tym kontekście warto wspomnieć o klasycznym opowiadaniu Philipa K. Dicka „Przedludzie” gdzie opisano możliwość dokonywania aborcji do 12 roku życia, albowiem Kongres w demokratycznym głosowaniu uznał, iż dopiero wtedy dusza wstępuje w ciało, co można poznać po tym, że dziecko w tym mniej więcej okresie nabywa zdolność przyswojenia algebry.

Na naszym podwórku podobną problematykę poruszył Marek S. Huberath w opowiadaniu „Kara większa”, nieco później zaś Jacek Dukaj w powieści „Czarne oceany”, przy której na chwilę się zatrzymam. W świecie Dukaja mamy do czynienia z rozdzieleniem seksu i prokreacji – dzieci klas uprzywilejowanych powstają niemal wyłącznie w wyniku sztucznego zapłodnienia, zaś ich genotyp jest „rzeźbiony” zgodnie z obstalunkiem zgłoszonym przez „rodziców” - mamy więc „fenoaryjczyków”, „fenoafrykanów”, „fenoazjatów” i tak dalej. Maluchy rozwijają się od zarodka w specjalnych inkubatorach, zaś akty płciowe między ludźmi regulowane są przez ściśle sformalizowane rytuały i przebiegają pod nadzorem rejestratorów wyspecjalizowanych kancelarii, które wszystko nagrywają dla celów dowodowych, by uniknąć pozwów o gwałt, molestowanie czy urażenie uczuć i związanych z tym rujnujących odszkodowań.

III. Prewencyjna eugenika profesora Hartmana

Pisarze S-F rzecz jasna konstruują tego typu ponure obrazy w celach ostrzegawczych – mówią nam „nie idźmy tą drogą”, bo w ostatecznym rozrachunku zafundujemy sobie piekło na Ziemi. Proszę sobie jednak wyobrazić, iż podobne wizje to dla prof. Hartmana sam miód i cymes. Oto bowiem w krążącej po sieci rozmowie z Grzegorzem Miecugowem z cyklu „Inny punkt widzenia”, pan profesor-bioetyk rozsnuwa przed nami świetlaną perspektywę prokreacji poddanej „kontroli etycznej” w ramach „eugeniki prewencyjnej”, która mocą postępowego determinizmu ma stać się powszechnym standardem.

Oddajmy głos profesorowi (cytaty podaję za redakcją Marzeny Nykiel):

„Jeśli człowiek może coś poddać regulacji i swojej władzy racjonalnej, to prędzej czy później tak się stanie. Będzie uważane za coś niemoralnego i niewłaściwego zdawać się na przypadek. W prokreacji prawdopodobnie ustali się etyczny standard, że prokreacja powinna być odpowiedzialna, a więc przebiegać pod kontrolą etyczną. (...) Nie ma żadnej oczywistości moralnej na rzecz przewagi moralnej którejkolwiek strony alternatywy: prokreacji całkowicie dowolnej, zdanej na przypadek i prokreacji ograniczonej i kierowanej. Nie ma tu żadnej oczywistej intuicji moralnej, że jedno jest lepsze od drugiego. Sądzę, że taka eugenika prewencyjna stanie się za jakiś czas standardem, a poza tym, ludzie mogąc wpływać na cechy swojego potomstwa, co najmniej na płeć, a pewnie na różne inne cechy, być może będą się na to decydować, chociaż może się to nam nie podobać.”

I dalej:

„To nam się wydaje próżne i paskudne, ale trzeba odróżnić swoje intuicje, czy jakieś odczucia, czy wrażenia od porządku przewidywania. Możemy przewidywać, że to przestanie być w wielu kręgach uważane za niewłaściwe, niestosowne, małoduszne, małostkowe i że ludzie się będą na to decydować, i że będzie przybywać ludzi udoskonalonych genetycznie. Nadal jeszcze ludzi. Może w przyszłości także istot, które będą bardziej zmanipulowane genetycznie, nie będą podpadały pod gatunek człowieka. Z tym też się musimy liczyć, w końcu gatunek ludzki istnieje niedługo”.

Proszę zwrócić uwagę, że o ile w „Czarnych oceanach” Dukaja mieliśmy jednak do czynienia z pewnym marginesem swobody, bo genotyp potomstwa „rzeźbiono” zgodnie z wytycznymi rodziców, którzy nie musieli pytać nikogo o zgodę, to u Hartmana mamy lekko tylko zawoalowaną zapowiedź czystego totalniactwa – do tego bowiem sprowadzają się zapowiedzi „kontroli etycznej” prowadzącej do „prokreacji ograniczonej i kierowanej” w ramach „prewencyjnej eugeniki”. Podobnie u Dicka, o zamordowaniu dziecka decydowali jednak rodzice, państwo zaś pełniło rolę, powiedzmy, „usługową” realizując zlecenie zabójstwa. Krótko mówiąc, wizja pana bioetyka przerasta mroczną wyobraźnię pisarzy – to ci umysł!

Nietrudno też zgadnąć, iż sam pan profesor czuje się niejako w naturalny sposób predestynowany do pełnienia roli nadrzędnej w całym tym frankensteinowskim z ducha interesie – jako ober-nadzorca i prorok wyznaczający „etyczne standardy” regulowanej prokreacji. Regulacji takowej będą przecież w praktyce strzegły jakieś omnipotentne struktury państwowe z samym panem profesorem, bądź jego intelektualnymi wychowankami na czele.

Nasuwa się przy okazji również szerszy wniosek – taki mianowicie, iż cała ta „bioetyka” - przynajmniej w laickim wydaniu – zajmuje się obecnie wyłącznie wynajdywaniem moralnego uzasadnienia dla kolejnych szaleństw cywilizacji śmierci. Tak kończy się duchowe wykorzenienie. A wydawałoby się, że z racji etniczno-kulturowych Hartman powinien mieć dobrze przyswojoną legendę o golemie wraz z nauką dotyczącą konsekwencji tego typu zabaw.

***

No i teraz powiedzcie sami – jeżeli prof. Hartman bawił Aleksandra Kwaśniewskiego przez dwie godziny tego typu prometejskimi wizjami, to czy można mieć pretensje, że ten po wszystkim musiał się napić? Nie każdy ma odporność Grzegorza Miecugowa, który wysłuchiwał profesora z kamienną twarzą. Zrozummy człowieka...

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

http://niepoprawni.pl/blog/287/post-natalni-przedludzie

http://niepoprawni.pl/blog/287/kill-hartman

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz