Dziś zdrajcy kabotyńsko układają się na pluszowych krzyżach, konsumując jurgielt z niemieckich i sorosowskich fundacji.
I. Widmo Targowicy
Narodowcy z ONR, Młodzieży Wszechpolskiej i Ruchu Narodowego zorganizowali 26 listopada w Katowicach pikietę-happening podczas której powiesili na atrapach szubienic zdjęcia szóstki eurodeputowanych PO, głosujących za antypolską rezolucją Parlamentu Europejskiego: Michała Boniego, Danuty Hubner, Róży von Thun und Hohenstein, Danuty Jazłowieckiej, Barbary Kudryckiej i Julii Pitery. Ta symboliczna akcja wymierzona w jawnych zdrajców została oczywiście okrzyknięta „nienawistną”, a lewacki publicysta Jakub Majmurek spytał dramatycznie na łamach „Wyborczej”: „Czy obudzimy się, kiedy zaczną wieszać naprawdę?”. Nie dziwię się, że rodzimym targowiczątkom zrobiło się na widok szubienic słabo – oni sami najlepiej wiedzą, ile mają za uszami; wiedzą również, że gorliwe zabieganie w Brukseli i Berlinie o kolejne wrogie wobec Polski kroki jest jednoznacznie potępiane przez społeczną większość. Zdają sobie także sprawę z tego, że kulturowo są tutaj ciałem obcym i jedyną drogą, by powrócili do wpływów i dawnego znaczenia jest obca interwencja – może nie tyle militarna (dziś raczej trudno sobie to wyobrazić), ale w formie permanentnego nacisku i międzynarodowego grillowania obecnego rządu.
Tymczasem, narodowcy dali po prostu adekwatną i zgodną z historycznym kontekstem odpowiedź – dawno bowiem nawiązania do Konfederacji Targowickiej nie były w naszym życiu publicznym tak czytelne. Dotyczy to zarówno szukania pomocy u obcych potęg – z zastrzeżeniem, że dzisiaj Moskwa i Berlin zamieniły się miejscami i obecna caryca Katarzyna rezyduje w Berlinie, a stary Fryc w Moskwie - jak i uzasadniania narodowego zaprzaństwa. Każdy, kto zechciałby wyszukać treść aktu Targowicy, musiałby się zadumać nad jego aktualnością. Gdyby tylko uwspółcześnić język i realia, mielibyśmy propagandę obecnych mediów w skali 1:1. W akcie konfederacji aż roi się od wyrazów troski o państwo, mamy odniesienia do zagrożenia swobód obywatelskich i rysujące się widmo rzekomej tyranii – wypisz wymaluj, nagłówki z „Wyborczej” czy funkcjonujących nad Wisłą niemieckich gazet dla Polaków. Przekaz zagranicznych ośrodków także pokrywa się z tym z okresu rozbiorów – Polacy to ciemny, nietolerancyjny motłoch i dla dobra nich samych oraz Europy powinni zostać wzięci pod kuratelę „oświeconych” władców, dziś uosabianych przez Komisję Europejską. Międzynarodowa histeria rozpętana po Marszu Niepodległości na tle kilku transparentów mówi tu sama za siebie – i ma podobny cel: zohydzenie i pacyfikację polskich narodowych aspiracji idących pod prąd interesów możnych tego świata.
II. Rachunek za zdradę
Pozostając jeszcze przy historycznych analogiach. Polacy „podziękowali” targowiczanom podczas Insurekcji Kościuszkowskiej. 25 kwietnia 1794 r. w Wilnie przed ratuszem miejskim powieszony został hetman wielki litewski Szymon Kossakowski. 9 maja tegoż roku na Rynku Starego Miasta w Warszawie straceni zostali Piotr Ożarowski (hetman wielki koronny), Józef Ankwicz (marszałek Rady Nieustającej), Józef Zabiełło (hetman polny litewski), do tego przed kościołem św. Anny zawisł biskup inflancki Józef Kazimierz Kossakowski po uprzednim zdjęciu święceń kapłańskich. Wymienieni zawiśli po procesach sądowych, lecz 28 czerwca 1794 r. warszawski lud sam wymierzył sprawiedliwość kolejnym sprzedawczykom. Przed kościołem św. Anny zadyndali wówczas na powrozie m.in.: Ignacy Massalski (biskup wileński), Antoni Czetwertyński (kasztelan przemyski), szambelan Stefan Grabowski czy rosyjski szpieg Marceli Piętka.
Dodać trzeba, że targowicka „wierchuszka” w osobach Stanisława Szczęsnego Potockiego, Franciszka Ksawerego Branickiego, Stanisława Rzewuskiego i innych uniknęła śmierci, w porę uciekając przed sprawiedliwością. Wyrok na nich został wykonany „in effigie” - czyli poprzez powieszenie na szubienicy ich portretów. Taka „zastępcza egzekucja” była przyjęta w ówczesnym porządku prawnym, gdy skazany był nieosiągalny dla wymiaru sprawiedliwości. I do tych właśnie konotacji historycznych odwołali się narodowcy podczas wspomnianej na wstępie demonstracji w Katowicach. Dziś nikt przy zdrowych zmysłach nie broni historycznych zdrajców – nawet tych, którzy padli ofiarą samosądu rozgniewanego tłumu. I jestem przekonany, że potomni należycie ocenią również dzisiejszych sprzedawczyków, którzy zarzuty o „współczesną targowicę” zwykli zbywać w poczuciu bezkarności ironicznym śmiechem, na zmianę z teatralnymi atakami histerii.
III. Gorze zdrajcom!
Warto nadmienić, że insurekcyjne procesy były możliwe dzięki zajęciu archiwum rosyjskiej ambasady, gdzie czarno na białym skrupulatnie odnotowano, kto, kiedy, ile i za co przyjął od ościennej potęgi. Teraz wszystko odbywa się „na legalu”. Współczesne jurgielty wypłacane są w postaci grantów, możliwości kariery, stanowisk w fundacjach, suto opłacanych publikacji itp. - co nie czyni zdrady mniej odrażającą. Ludzie ci dali wielokrotnie dowody zaniku elementarnych państwowych instynktów. Wystarczy wspomnieć, kto wspierał ubiegłoroczny „ciamajdan”, kto podżegał do siłowej rozprawy z legalnym rządem i kto słał wiernopoddańcze listy do obcych ośrodków, zachęcając do szczucia na własny kraj. Weźmy dla przykładu publicystę „Wyborczej”, Bartosza T. Wielińskiego, który słynie z tego, że w żadnej spornej sprawie nie staje po stronie Polski. To on w styczniu 2016 r. na łamach niemieckiego dziennika „Sueddeutsche Zeitung” wzywał „Nie milczcie, proszę”, prosząc „europejską rodzinę” o interwencję – trzeźwo przy tym zauważał, że zostanie okrzyknięty „folksdojczem”, lecz poczytywał to sobie za „wyróżnienie”, wyrażając zarazem żal, że niemieccy politycy „obawiają się napominać Polskę głośno”. Uspokajam pana Bartosza – od tego Angela Merkel ma swych politycznych kundli w Brukseli, z Verhofstadtem, Timmermansem, Junckerem i Tuskiem na czele, by wysługiwać się nimi przy tego typu brudnej robocie. Tenże dziennikarz po ostatnim sabacie w Strasburgu nawoływał polityków Platformy, by „podnieśli czoło i robili swoje”, dodając, że trzeba przywyknąć do nazywania zdrajcami, bo dziś to jest „komplement”. Wcześniej z kolei na łamach „New York Timesa” wzywał prezydenta Trumpa, by zbeształ polski rząd w swym warszawskim przemówieniu.
To od takich jak on popłynęły po Marszu Niepodległości sygnały skwapliwie podchwycone przez światowe ośrodki propagandowe głoszące że w Polsce rodzi się „faszyzm”, a ulicami Warszawy przeszło „60 tys. nazistów” i „zwolenników supremacji białej rasy”. Tu przypomnę, że w październiku 2010 r. zupełnie poważnie projekt swoistej „kulturowej segregacji” i „wewnątrzpolskiego apartheidu”, zgłosił salonowy politolog, prof. Radosław Markowski w rozmowie z Agnieszką Kublik. „Nie jest nam potrzebna sztuczna jedność. Trzeba pracować nad tym, żeby się skutecznie instytucjonalnie podzielić. Razem się już nie da” - stwierdził, postulując, że skoro „oświeceni” i „mohery” muszą już dzielić wspólne terytorium, to niech mają swoje oddzielne instytucje i niech osobno płacą na nie podatki. Mamy tu totalne wyobcowanie z poczucia narodowej wspólnoty i ten typ myślenia jest wciąż aktualny – dla „drugiej strony” Polska w której odsunięci są od wpływów nie jest ich Polską i skłonni są usprawiedliwić każde przeniewierstwo i zdradę, o ile ma ona na celu przywrócenie naturalnego w ich osądzie porządku rzeczy. Przekonanie to zresztą podzielają razem z europejskimi lewackimi elitami, z którymi czują powinowactwo bliższe i głębsze, niż z rodzimym „ciemnogrodem”, niczym komunistyczni internacjonaliści ze Związkiem Sowieckim.
Dziś kabotyńsko układają się na pluszowych krzyżach, konsumując jurgielt z niemieckich i sorosowskich fundacji i dostając spektakularnych spazmów, gdy ktoś im pomacha przed nosem widmem targowickiej historii. Powiem tak – gdyby któregoś dnia zrewoltowany tłum wtargnął do tych wszystkich sprzedajnych redakcji i gabinetów, wywlókł na ulice ich rezydentów i udekorował nimi okoliczne latarnie, nawet nie drgnęła by mi powieka. Gorze zdrajcom!
Gadający Grzyb
Na podobny temat:
Zdradzieckie mordy najgorszego sortu
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 48 (01-07.12.2017)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz