niedziela, 3 lutego 2019

Barnevernet – porywacze dzieci

Warto pamiętać do czego może doprowadzić rozdęte państwo opiekuńcze – zwłaszcza, gdy jak w Norwegii, podszyte jest ideologicznym, lewackim szaleństwem.

I. Konsul non grata

Norweskie MSZ podjęło decyzję o wydaleniu polskiego konsula Sławomira Kowalskiego. Czym polski dyplomata naraził się norweskim władzom? Szpiegostwem? Obrazą majestatu króla Haralda V? Nie, nasz konsul musi pakować walizki z powodu wypełniania swoich obowiązków służbowych – czyli nadgorliwych w ocenie Norwegów interwencji w sprawach polskich obywateli, a konkretnie polskich dzieci odbieranych rodzicom przez tamtejszy Barnevernet. Barnevernet to urząd zajmujący się „ochroną” nieletnich – teoretycznie ma podejmować interwencje np. w przypadkach przemocy domowej czy rażących uchybień w wypełnianiu powinności rodzicielskich (dziecko chodzi głodne, zaniedbane, nie uczęszcza do szkoły itp.). W praktyce, jego aktywność jako żywo przypomina osławione niemieckie Jugendamty. Dzieci często odbierane są rodzicom pod byle pretekstem – na czym cierpią szczególnie rodziny imigranckie, które ze względu na barierę językową i nieznajomość norweskich procedur są bezbronne w konfrontacji z aparatem państwowym.

I właśnie w tego typu sytuacjach interweniował (łącznie w ok. 150 sprawach) konsul Kowalski - za co zresztą został wyróżniony przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych tytułem „Konsula Roku 2016”. Teraz natomiast „uhonorowało” go MSZ Norwegii. Przy czym, dodajmy, sytuacja jest rozwojowa, bowiem min. Czaputowicz odrzucił wezwanie norweskiego rządu: „MSZ stoi na stanowisku, że zarzuty strony norweskiej wobec pracy konsula Kowalskiego są nieuzasadnione. Resort spraw zagranicznych dobrze ocenia pracę konsula w Norwegii, w szczególności jeśli chodzi o jego działania na rzecz obrony interesów polskich rodzin”. Warto to odnotować, gdyż jest to rzadki przypadek asertywności polskich władz w relacjach z innymi krajami. W chwili gdy piszę te słowa nie wiadomo jeszcze jaki będzie finał dyplomatycznego skandalu – kadencja Sławomira Kowalskiego upływa z końcem czerwca i trzeba mieć nadzieję, że jego następca będzie równie bezkompromisowy i stanowczy.

Co jednak konkretnie zarzucają konsulowi Norwegowie? Sęk w tym, że na dobrą sprawę nie wiadomo. Rzeczniczka norweskiego MSZ mówi jedynie o „niezgodnej z rolą dyplomaty działalności konsula w kilku sprawach konsularnych, w tym jego niewłaściwego zachowania wobec funkcjonariuszy publicznych”. Może to oznaczać wszystko i nic. Nieoficjalnie wiadomo o nagraniu z ubiegłego roku, kiedy to norweska policja nie wpuściła Kowalskiego do siedziby Barnevernet, naruszając jego immunitet dyplomatyczny i uniemożliwiając mu tym samym wykonywanie obowiązków – w rezultacie miało dojść do przepychanek. Wszystko więc wskazuje na odwet strony norweskiej, zniecierpliwionej niewygodną (i nagłaśnianą medialnie) aktywnością polskiego przedstawiciela.


II. Porywacze dzieci

Trzeba podkreślić, iż sposób funkcjonowania Barnevernetu stanowi ucieleśnienie najgorszych koszmarów o „państwie opiekuńczym”, wtrącającym się notorycznie w życie obywateli i czującym się w prawie narzucać im sposób życia oraz standardy wychowawcze – a także surowo karzącym w przypadku stwierdzenia odstępstw. Dość powiedzieć, że obecnie w tamtejszych placówkach wychowawczych przebywa kilkanaście tysięcy dzieci – sporo, jak kraj liczący sobie 5 mln. mieszkańców. Co więcej, zdarza się, że dzieci są oddawane „dobrowolnie” przez sterroryzowanych rodziców w obawie, że w przypadku sprzeciwu, mogliby stracić prawa rodzicielskie na zawsze. Ze szczególną surowością traktowane są rodziny obcokrajowców. Decyzję podejmuje uznaniowo urzędnik, który następnie w asyście policji zabiera dzieci – nawet pod nieobecność rodziców, czasem wprost ze szkoły. Jest to tzw. tryb nadzwyczajny, uruchamiany m.in. w celu udaremnienia ucieczki rodziców z dziećmi za granicę (co zresztą się zdarza i trudno się dziwić). Jak tłumaczy w wypowiedzi dla agencji AIP dr Tymoteusz Zych z instytutu „Ordo Iuris” wspierającego polskie rodziny w sporach z norweską machiną urzędniczą: „zdecydowana większość konfliktów na linii Barnevernet - rodzice wynika z założeń norweskiego systemu opieki polegającego na zasadzie pierwszeństwa państwa przed rodziną w decydowaniu, co dla dziecka jest najlepsze i w jaki sposób ma być wychowywane”.

Szerokim echem odbił się w 2015 r. przypadek rumuńsko-norweskiej rodziny Bodnariu. Formalnie państwo Bodnariu zostali oskarżeni o stosowanie „klapsów” (co jest interpretowane jako przemoc), jednak dziwnym trafem Barnevernet zainterweniował po tym, jak jedna z córek zaśpiewała w szkole chrześcijańską piosenkę (rodzice są gorliwymi członkami kościoła zielonoświątkowców), o czym doniósł dyrektor szkoły. Rodziców oskarżono o „radykalne chrześcijaństwo i ideologiczną indoktrynację”, po czym odebrano im piątkę dzieci. Tu trzeba dodać, że w zgodnej opinii osób poszkodowanych przez Barnevernet, jego urzędnicy słyną z nieustępliwości w wynajdywaniu „haków” na rodziny, które im podpadły. Najpierw ze szkoły zabrano dwójkę rodzeństwa, następnie urzędnicy wraz z policją odebrali kolejnych dwóch synów z domu, by w końcu następnego dnia przyjść również po najmłodsze, zaledwie trzymiesięczne dziecko – rzekomo zagrożone z powodu ciężkiego stanu psychicznego matki. W sprawie Bodnariu interweniował rumuński rząd i ponad 100 prawników z całego świata – ostatecznie sprawa zakończyła się „polubownie” i dzieci zwrócono, stało się tak jednak pod niewątpliwym naciskiem światowej opinii publicznej.

Kolejny przykład, tym razem dotyczący rodziny czeskiej. W 2011 r. Barnevernet odebrał dwójkę synów Evie Michalakovej na podstawie fałszywego oskarżenia o molestowanie seksualne i zaniedbywanie. Matka stopniowo traciła kolejne prawa rodzicielskie, w końcu synów skierowano do adopcji. Sprawa wywołała dyplomatyczne napięcie na linii Czechy-Norwegia, a prezydent Milosz Zeman nie przebierał w słowach, mówiąc: „To jest uprowadzenie, czyli gangsterka”. Ostatecznie sprawa trafiła do Strasburga.

Inny przypadek opisuje na swoich stronach instytut „Ordo Iuris”. Polska rodzina straciła na niemal rok kilkunastoletnią córkę wskutek fałszywego donosu – co więcej, norweskie władze odmawiały wydania dziewczyny nawet, gdy wykazano nieprawdziwość zarzutów. Nastolatka trafiła do rodziny zastępczej. Wskutek przeżytej traumy dokonywała m.in. samookaleczeń – lecz tu już Barnevernet nie interweniował (to tyle, jeśli chodzi o „dobro dziecka”). Szczęśliwie, rodzice wykazali się refleksem i natychmiast wywieźli drugie z rodzeństwa do Polski – kilka dni później bowiem urzędnicy wraz z policją przyszli i po nie. Dziewczyna wróciła do rodziny dopiero wskutek interwencji konsula Kowalskiego.

Przypomnijmy jeszcze stosunkowo niedawną sprawę Silje Garmo – tym razem, dla odmiany, rdzennej Norweżki. Jej z kolei Barnevernet zarzucił... nadużywanie paracetamolu i „chroniczne zmęczenie”. Ostrzeżona przez znajomych o zamiarze odebrania jej dziecka, uciekła w maju 2017 r. wraz z czteromiesięczną córką Eirą do Polski, gdzie zwróciła się o azyl. Ostatecznie, po długich korowodach i odwołaniach, MSZ przyznało Silje i Eirze Garmo azyl w grudniu 2018 r. (również przy zaangażowaniu „Ordo Iuris”). Nic nie wskazuje na to, by paracetamol i „zmęczenie” zagrażały życiu i bezpieczeństwu małej Eiry.

I szczerze mówiąc, właśnie tutaj dopatrywałbym się kolejnej przyczyny decyzji norweskiego rządu w sprawie konsula Sławomira Kowalskiego. Norwegia, szczycąca się poziomem przestrzegania praw człowieka, musiała odebrać azyl dla swej obywatelki jako policzek (jest to bodaj pierwsza taka sytuacja po II wojnie światowej). Znaleziono zatem pretekst w postaci scysji z policjantami.


III. Biznes opiekuńczy

Barnevernet od jakiegoś czasu jest na cenzurowanym w instytucjach międzynarodowych. W 2018 r. Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy przyjęło krytyczny raport dotyczący jego funkcjonowania. Z kolei Europejski Trybunał Praw Człowieka stwierdził, iż norweski system pieczy zastępczej narusza art.8 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka dotyczący międzynarodowych gwarancji życia rodzinnego. Na porządku dziennym jest odbieranie dzieci pod zarzutem „nieporadności rodzicielskiej”, izolacja od biologicznych rodziców oraz inne urzędnicze szykany.

Nie jest tajemnicą, że placówki opiekuńcze i rodziny zastępcze to również dobry biznes – dwie trzecie tego typu instytucji znajduje się w rękach prywatnych, a głównym graczem na „rynku” jest szwedzka firma Aleris kontrolowana przez rodzinę Wallenbergów. Również dla indywidualnych rodzin zastępczych opieka jest całkiem intratnym źródłem utrzymania. Aktywność takich osób jak konsul Sławomir Kowalski psuje po prostu interesy. Warto przypomnieć, że do niedawna także w Polsce sądy uzurpowały sobie prawo do arbitralnego rozstrzygania o „dobru dziecka”, co skutkowało np. odebraniem dzieci, bo urzędnik socjalny zauważył w kuchni muszki owocówki. To się na szczęście zmieniło po zmianie władzy, lecz warto pamiętać do czego może doprowadzić rozdęte państwo opiekuńcze – zwłaszcza, gdy jak w Norwegii, podszyte jest ideologicznym, lewackim szaleństwem.


Gadający Grzyb


Na podobny temat:

TUSLA – Jugendamt po irlandzku


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w dwutygodniku „Polska Niepodległa” nr 03 (30.01-12.02.2019)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz