Jeżeli PiS wygra na jesieni, to nie dam głowy, czy Jarosław Kaczyński będzie z tej wygranej zadowolony. Ale wygrać trzeba. Wbrew wszystkiemu.
I. Troski i żale tego, jak mu tam, Tomasza Poręby.
To jak się nazywa szef kampanii wyborczej PiS? Cholera, niby powinienem wiedzieć, a jakoś za nic nie mogę gościa zapamiętać. Muszę wstukać w google. No, nareszcie – Tomasz Poręba. Zastanawiam się, jak wielu zresztą, cóż mogło skłonić Jarosława Kaczyńskiego do wydobycia rzeczonego pana z głębokich rezerw w europarlamencie i postawienia go na czele sztabu wyborczego. To, że rzeczony Poręba propozycję przyjął, też jest znaczące i świadczy o nieukojonej potrzebie lansu i brylowania przed kamerami. Nadaję się czy nie – grunt to załapać się na swoje pięć minut. Jednakże to parcie na szkło – zjawisko u polityków powszechne – w przypadku członków PiS zawsze tak jakoś kończy się spektakularną klapą. Warto przypomnieć tu los różnych „spinek”, tych wszystkich Bielanów, Kamińskich, Kluzików, Poncków, Jakubiaków, ornitologów, użyźniających dziś niczym plankton odmęty politycznego bajora.
Wiemy jak Tomasz Poręba zaczął funkcjonowanie w nowej roli. A zaczął od kłapania dziobem na prawo i lewo, jaką tragedią był „nieskonsultowany” atak Zbigniewa Ziobry i Jacka Kurskiego przypuszczony w Parlamencie Europejskim na Donalda Tuska. W wywiadzie dla „Plusa-Minusa” płakał wręcz Mazurkowi w mankiet, że „jeszcze dwie, trzy takie wrzutki z boku i mamy pozamiatane”. Innym mediodajniom szlochał w podobnym stylu.
II. Hetman, który nie wierzy w zwycięstwo.
W tym początku widać dwie rzeczy. A właściwie, nawet trzy. Po pierwsze – Poręba jest zainteresowany swą nową funkcją o tyle, o ile ta pomoże go wypromować i pognębić wrogą frakcję w partii. Po drugie – pan Poręba między Brukselą a Strasburgiem nasiąkł europoprawniactwem, w którym to poprawniactwie nie mieści się, no - po prostu się nie mieści żadne ostrzejsze sformułowanie, żadna kontrowersja. Liczy się tylko, kto zręczniej sprzeda gładki, beztreściowy bełkot wyborczej gawiedzi. Ów wyborczy bełkot musi być beztreściowy, gdyż każdy konkretny przekaz jest z natury rzeczy kontrowersyjny – bo jednym się podoba, a innym – nie. A takiego rozdźwięku serce i kariera eurodeputowanego Poręby by nie zniosły. Po trzecie wreszcie, ten żałosny mydłek najzwyczajniej w świecie próbuje zawczasu usprawiedliwić porażkę i wskazać potencjalnych winnych!
Pan Poręba Tomasz, będąc „hetmanem” wyborczego starcia, nie wierzy w zwycięstwo. Żadne przyszłe zaklęcia nie zmienią tego, co mimowolnie wyraził w tych kilku wywiadach, tuż po objęciu swej funkcji. A Jarosław Kaczyński zrobił go szefem kampanii.
III. „Centrystyczny” miraż.
Tak, wiem, że jest to dwa tysiące czterysta siedemdziesiąta ósma blogerska notka dotycząca zaczynającej się kampanii, strategii i szans PiS-u na wygraną. Niemniej i ja postawię pytanie: czy Jarosław Kaczyński chce wygrać te wybory? Patrząc na ruch z Porębą, mam wątpliwości. Kampania toczyć będzie się wokół ocieplania wizerunku i prób pozyskania mitycznego „centrum”. Te dwa spoty, które wyemitowano do tej pory, są wyraźnym sygnałem. Tyle, że to salwa w próżnię, gdyż rzeczone „centrum” albo zostaje podczas wyborów w domu, albo na skutek sztucznego pobudzenia głosuje na PO czy jakąkolwiek inną wskazaną mu partię establishmentu IIIRP, tak jak miało to miejsce w 2007 roku. Dla PiS-u byłoby lepiej, gdyby „centrum” zostało w domu, lecz pan Poręba ma najwyraźniej inne zdanie, ulegając „centrystycznemu” mirażowi.
Ale co tam Poręba. Przede wszystkim nader wątpliwym jest, by takiej fatamorganie uległ Jarosław Kaczyński, a mimo to postawił właśnie na tego wyciągniętego znikąd gościa, który powinien w swym brukselsko-strasburskim „nigdzie” pozostać.
IV. Czekając na przebudzenie.
I znowu powtórzę: czy Jarosław Kaczyński chce wygrać te wybory? Obawiam się, że może kombinować w tę stronę: państwo się wali, krach finansów publicznych, załamanie infrastruktury, kryzys przy którym zbledną wszystkie dotychczasowe trudności – to wszystko jest kwestią czasu. Nastąpi najprawdopodobniej po Euro 2012, najdalej w 2013 roku. Platforma jest na musiku, przedłużenie władzy to jej być albo nie być, bo gdy przestanie osłaniać interesy różnych sitw, których jest ekspozyturą, stanie się zbędna. Poza tym, powoduje nią zwyczajny strach przed odpowiedzialnością karną za doprowadzenie państwa do upadku, o Smoleńsku już nie wspominając, bo pociągnięcie do odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu za tę tragedię rozumie się samo przez się.
Skoro zatem, kalkuluje Kaczyński, PO chcąc nie chcąc musi te wybory wygrać, to pozwólmy im na to i poczekajmy na krach, oraz na związany z nim zwrot nastrojów społecznych. Póki co bowiem Polacy (61%, badanie TNS OBOP) uważają wprawdzie, że sprawy w Polsce idą w złym kierunku, ale na razie nie przekłada się to na ich zadowolenie osobiste, co znalazło niedawno odbicie w „Diagnozie Społecznej 2011”. Pozwólmy zatem, by twarda rzeczywistość wybudziła naród z ogłupiającego letargu, by ludzie dostali po d..., sami zaś skupmy się na pozorowanej kampanii „oficjalnie” i utwardzaniu żelaznego elektoratu w terenie, w „drugim obiegu”. Niech Platforma wypije sama piwo, którego nawarzyła, nie damy się wmanipulować w odpowiedzialność za katastrofę państwa. Kiedy przyjdzie czas, weźmiemy całość.
Tak może to wyglądać, bo jakoś nie chce mi się wierzyć, by po wpadce z Kluzik-Rostkowską, Kaczyński zdecydował się na jej podróbę w osobie Tomasza Poręby licząc, że ten zapewni mu zwycięstwo. Poręba został wybrany po to, by w odpowiednim czasie było kogo przegnać i na kogo zwalić winę. I pewnie Poręba zdaje sobie sprawę z tej gry, skoro już zawczasu asekuruje się wskazując „sabotażystów” we własnych szeregach. Najwyraźniej jednak uznał, że koniec końców taka rola mu się opłaci – rola umiejętnie podlansowanej kolejnej „ofiary” Kaczyńskiego. Może być to dla niego niezłą odskocznią do dalszych politycznych harców. Zresztą, tak Bogiem a prawdą, wcale nie jestem pewien, czy podobnego wariantu całkowicie na zimno Kaczyński nie przećwiczył z kluzikowcami, kładąc kampanię prezydencką, gdyż ewentualna wygrana w tamtych wyborach tamowałaby mu drogę do premierostwa i realnego wpływu na radykalną sanację kraju. Ale zostawmy to.
V. Polska nie ma czasu!
Dziś ważne jest co innego: otóż, ten spodziewany krach może się okazać gorszy, niż przypuszczamy, choćby z tego powodu, że kraje UE wydrenowane ratowaniem Grecji nie rzucą się nam na pomoc, tym bardziej, że w przypadku Grecji jest jeszcze jeden czynnik: ratowanie strefy Euro. Jeżeli zapaść Grecji skutkować będzie wyprzedażą wszystkiego co się da pod międzynarodową kuratelą i „ograniczeniem suwerenności” jak to ujął ustosunkowany premier Luksemburga Jean-Claude Juncker, to wyobraźmy sobie, co czeka nas, gdy znajdziemy się w podobnej sytuacji. I dlatego uważam, że trzeba zrobić wszystko, by wygrać już te najbliższe wybory, odkładając na bok przemyślne polityczne kalkulacje, którym w innych warunkach może nawet bym kibicował. Politycy mają czas, ale Polska nie ma czasu! Jeśli rysowany przeze mnie w niniejszej analizie wariant jest prawdziwy i jeśli – co gorsza – się wypełni, to może się okazać, że zwyczajnie nie będzie czego ratować, a Polskę czeka los „państwa upadłego” na okres co najmniej pokolenia.
Jeżeli PiS jakimś cudem wygra na jesieni, to nie dam głowy, czy Jarosław Kaczyński będzie z tej wygranej zadowolony. Ale wygrać trzeba. Wbrew wszystkiemu.
Gadający Grzyb
To jam takie zapytanie, natury, powiedzmy, etycznej. Jeśli Jarosław Kaczyński rzeczywiście niekoniecznie chce wygrać te wybory, kierując się kalkulacją polityczną, jeśli woli poczekać, aż kryzys w Polsce się pogłębi, ba, nastąpi krach, to czy powinniśmy mu życzyć zwycięstwa "wbrew wszystkiemu" - a głównie wbrew sobie samemu? Inaczej mówiąc, czy ktoś, kto w ten sposób kalkuluje, może - i zasługuje na to, by - uzdrawiać kraj? Bo jeśli trafnie odczytałeś jego intencje i tok rozumowania, to w tym momencie traci on dla mnie "moralną legitymację" (częste słowa w jego ustach) do rządzenia.
OdpowiedzUsuńSądzę, że Kaczyński myśli raczej, że sytuacja się wprawdzie pogorszy, ale nie na tyle, by po przejęciu władzy nie dało się odkręcić. Dlatego może grać na zwłokę. Ja uważam, że grozi nam krach co najmniej na miarę greckiego i dlatego uważam, że nie wolno czekać. Krotko mówiąc, Kaczyńskim powoduje nie tyle zła wola, co niedocenianie zagrożenia.
OdpowiedzUsuńpozdr.
GG
Rozumiem to rozróżnienie, ale nie do końca się z nim zgodzę. To nie jest kwestia różnicy jakościowej: zła wola - niewiedza. Bo czy nastąpi krach czy zaledwie kryzysik, to Kaczyński i tak poświęca dobro Polski w imię politycznej kalkulacji. Więc to tylko - jak dla mnie - różnica ilościowa: dla zyskania władzy do katastrofy by nie dopuścił, ale do "zwykłego" pogorszenia się sytuacji już tak? Wydaje mi się, że w kwestiach etycznych różnica ilościowa to żadna różnica. Mam nadzieję, że w miarę jasno się wysłowiłem ;)
OdpowiedzUsuńpozdr
E
W pełni rozumiem i w zasadzie w dużej mierze podzielam Twoje etyczne zastrzeżenia. Tyle, ze to polityka, niestety, w której liczy się przede wszystkim skuteczność - chyba nie ma żadnego skutecznego polityka, który byłby etycznie kryształowy. Już Bismarck mawiał, ze ludzie nie powinni wiedzieć dwóch rzeczy: jak robi się parówki i jak uprawia się politykę...
OdpowiedzUsuńpozdr.
GG
Bismarck miał rację po stokroć, dlatego wolę nie wiedzieć, jak robi się politykę, a parówki polewam dużą ilością ketchupu, o którym też lepiej nie wiedzieć...
OdpowiedzUsuńA wracając do Kaczyńskiego - partie muszą być nastawione na skuteczność (jak producenci parówek), w porządku, byle nie za dużo trąbiły o etyce, bo ten ton okazuje się fałszywy.
Zwłaszcza w ustach tak zapalonego politycznego gracza jak lider PiS. Pozdrawiam, będę na bloga zaglądał, zwłaszcza by przeczyć ;)
E
Ależ zaglądaj :) Jedna sprawa - ten blog to tylko takie moje internetowe "archiwum". W zasadzie bloguję na www.niepoprawni.pl Zajrzyj tam - będziesz miał okazję pogadać nie tylko ze mną, ale również z innymi użytkownikami :)
OdpowiedzUsuńpozdr.
GG