niedziela, 4 marca 2018

Czas handlowej apokalipsy

Pierwszy „sądny dzień” już niedługo, w niedzielę 11 marca – i jestem jakoś dziwnie spokojny, że Polska się nie zawali i nikt nie zbankrutuje.

Szanowni państwo, nadchodzi czas apokalipsy – tak przynajmniej można sądzić po różnych fikołkach wykonywanych przez sieci handlowe starające się obejść częściowy zakaz handlu w niedziele. Przypomnijmy, że w tym roku zakaz będzie obejmował dwie niedziele, w 2019 r. będą to trzy niedziele, zaś od 2020 r. - wszystkie niedziele w miesiącu. Stopniowe wprowadzanie ograniczeń jest rozwiązaniem kompromisowym, podobnie jak liczne przewidziane ustawą wyjątki – to jednak nie zadowoliło działających na naszym rynku koncernów handlowych, które zaczęły ostrzegać przed katastrofalnymi skutkami dla gospodarki. Nic nowego, bo z podobnymi kasandrycznymi przepowiedniami spotykaliśmy się każdorazowo, gdy rozpatrywano kolejne propozycje dni wolnych od pracy. Do obniżenia PKB, wzrostu bezrobocia oraz zmniejszenia wpływów podatkowych miały się przyczynić długie weekendy, skrócenie dnia pracy w Wigilię, czy święto Trzech Króli. Nic takiego, jak wiadomo, nie nastąpiło.

No, ale powyższe nie zniechęciło organizacji zrzeszających podmioty handlowe do ponownego sięgnięcia po podobny zestaw argumentów. W 2016 r. Polska Organizacja Handlu i Dystrybucji alarmowała o ryzyku „pogłębienia deflacji”. Z kolei w 2017 r. mogliśmy przeczytać w oficjalnym stanowisku POHiD tudzież innych organizacji pracodawców, iż „ograniczenie handlu w niedziele wpłynie negatywnie na polską gospodarkę i jej konkurencyjność, budżet państwa, miejsca pracy oraz handel detaliczny, gastronomię, usługi i logistykę. Skutki ustawy najdotkliwiej odczują studenci oraz osoby, którym najtrudniej znaleźć pracę (50+)”. Hmm, chciałbym zobaczyć te osoby w wieku „50+” masowo zatrudniane w dyskontach i supermarketach... Rekord pobiła prezes POHiD Renata Juszkiewicz twierdząc w kwietniu 2017, że zakaz handlu w dwie niedziele jest równie groźny co we wszystkie. To może od razu trzeba było wprowadzić zakaz całościowy? Skoro i tak nie ma różnicy...

Słowem, pandemonium i zgroza, toteż sieci (w trosce o dobro polskiej gospodarki i wpływy budżetowe, ma się rozumieć) z miejsca zaczęły szukać sposobów na ominięcie nowego prawa. I tak portugalska „Biedronka” wystartowała z pomysłem „nocnej zmiany”, mającej się rozpoczynać w kalendarzowy poniedziałek o godz. 00:15 – do czego doszłoby wydłużenie czasu pracy w sobotę do godz. 23:45. Nad wydłużeniem godzin pracy „zastanawia się” również niemiecki Lidl i brytyjskie Tesco, pojawiały się także pomysły w rodzaju ogłoszenia sklepów „piekarniami” (jeden z ustawowych wyjątków), jako że wiele z nich wypieka pieczywo na miejscu. Z kolei działające w centrach handlowych „sieciówki” ogłosiły innowację polegającą na niedzielnej zamianie swych placówek w „showroomy” - czyli rodzaj „muzeów handlowych” w których klienci mogliby obejrzeć i przymierzyć towar, a następnie zamówić go przez internet. Podobnych wykwitów twórczej inwencji przewinęło się zresztą znacznie więcej – tyle dobrego, że koncerny handlowe przynajmniej przestały się ośmieszać roztaczaniem wizji masowych zwolnień, bo każdy kto odstał swoje w ogonku do kasy widzi, że zwyczajnie nie mają kogo zwalniać. Do wyjątków należą duńskie Netto i polskie Dino, które stwierdziły, że z uwagi na dobro pracowników nie mają nic przeciwko ograniczeniom handlu w niedziele.

Wśród przytoczonych koncepcji szczególnie bulwersują nocne zmiany. Pokażcie mi normalnego człowieka, który gna na zakupy w nocy z niedzieli na poniedziałek i tylko czeka, aż wybije północ. Gołym okiem widać, że ze zdroworozsądkowego punktu widzenia rozwiązanie takie nie ma sensu. O co więc może chodzić? Osobiście przypuszczam, że jest to rodzaj perfidnej szykany wobec pracowników – tak, by sami znienawidzili „wolne niedziele” i domagali się powrotu do stanu poprzedniego. Tu potrzebna będzie nowelizacja precyzująca, że w myśl ustawy „niedziela” zaczyna się np. w sobotę o 22:00 i kończy w poniedziałek o 6:00 rano.

Na zakończenie warto jeszcze poruszyć wątek rozlicznych „obrońców wolności” podnoszących swoje „prawo” do niedzielnych zakupów. Otóż to, co dla jednego jest „wolnością”, dla innych jest niewolą i przymusem ekonomicznym. W głosach tych ultra-liberałów, argumentujących, że nikt nikogo nie zmusza do pracy w handlu, a poza tym oni „nie mają czasu” by zrobić zakupy kiedy indziej, silnie zaznaczają się echa prymitywnego, społecznego darwinizmu. A może odwrócić sytuację? Przecież „nikt nikogo nie zmusza”, by tyrał od poniedziałku do niedzieli po 12 godzin na dobę, tak że nie może nawet wyskoczyć do sklepu. Może to wy, szanowni obrońcy wolnego handlu, zmienilibyście pracę – i przy okazji pozwolili odpocząć innym?

W każdym razie, pierwszy „sądny dzień” już niedługo, w niedzielę 11 marca – i jestem jakoś dziwnie spokojny, że Polska się nie zawali i nikt nie zbankrutuje. A co do handlowych potentatów – czekam z niecierpliwością na zapowiadane przez premiera Morawieckiego publikowanie wykazów najgorszych płatników CIT. Ciekawe, jak w tym zestawieniu będą się prezentowały największe działające u nas sieci?


Gadający Grzyb


Na podobny temat:

Dajmy odpocząć


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 09 (02-08.03.2018)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz