Nie ma „strategicznych sojuszy” dla słabych i tchórzliwych. Tak więc – koniec złudzeń, panowie. Ocknijcie się, póki jeszcze czas.
Z awantury wokół nowelizacji ustawy o IPN wynikło przynajmniej tyle dobrego, że ostatecznie została obnażona fasadowość naszej dotychczasowej polityki zagranicznej – i to nie tylko ekipy „dobrej zmiany”, lecz generalnie wszystkich rządów III RP. Tyczy się to zarówno kierunku wschodniego (ze szczególnym uwzględnieniem Ukrainy), jak i „atlantyckiego”, no i ma się rozumieć – bliskowschodnio-izraelskiego. Powyższe ma ten pozytyw, że rodzi nadzieję na przetrzeźwienie, wybudzenie z ogłupiającego letargu i wyciągnięcie wniosków. Pytanie, czy nasi rządzący zechcą z tej okazji skorzystać, czy też kurczowo będą się trzymali dogmatu o „bezalternatywności” swoich wyborów strategicznych. Zresztą, spójrzmy.
I. Ukraina
Wydawało się, że spór o pamięć nt. ludobójstwa na Kresach i nieprzejednane stanowisko Ukrainy, domagającej się od nas w najlepszym razie uznania fałszywej symetrii win, a często wręcz negującej historię, spowodowało pewną rewizję stanowiska polskiego rządu odnośnie „strategicznego sojuszu”. Coraz rzadsze były głosy o tym, że skrajny nacjonalizm ogranicza się do kilku nieistotnych acz hałaśliwych ugrupowań, bo gołym okiem widać, że neobanderyzm jest oficjalnie promowany przez władze jako nowy mit założycielski. Przycichli nieco najbardziej hałaśliwi post-giedroyciowcy, ba – tu i ówdzie w prawicowym mainstreamie dała się zauważyć krytyka pod adresem Kijowa – rzecz jeszcze nie tak dawno nie do pomyślenia. Padły słowa, że z Banderą Ukraina nie wejdzie do Europy, pozwoliliśmy sobie na minimum asertywności w kwestiach symbolicznych, jak oficjalne uznanie przez Sejm zbrodni kresowej za ludobójstwo – lecz na tym z grubsza koniec. Zapis o penalizacji „negacjonizmu wołyńskiego” został przepchnięty kolanem przez posłów Kukiz'15 i wywołał na Ukrainie wściekły jazgot, którego ostatnim przejawem była antypolska manifestacja we Lwowie Korpusu Narodowego (politycznej przybudówki pułku „Azow”) i Swobody w rocznicę śmierci Romana Szuchewycza – zbrodniarza unurzanego po szyję we krwi – a pod jego pomnikiem złożyli kwiaty najwyżsi przedstawiciele władz obwodowych.
Tymczasem my, jak gdyby nigdy nic, postanowiliśmy wspomóc Ukrainę „za bezdurno” 60 mln m3 gazu ziemnego, po tym jak swoje dostawy wstrzymał Gazprom. Zresztą, od 2016 r. wysłaliśmy na Ukrainę łącznie 1 mld. m3 surowca. Nie poczekaliśmy, aż zmarzną im tyłki i nabiorą nieco poczucia rzeczywistości, co moglibyśmy wykorzystać do postawienia swoich warunków – po prostu powiedzieliśmy „chcecie gazu? nie ma sprawy!”. Jest to czyste frajerstwo z naszej strony – abstrahując już od tego, czy bankrut będzie nam w stanie zapłacić, popisaliśmy się po raz kolejny tyleż bezinteresownym, co bezsensownym gestem. Co więcej, zrobiliśmy to w momencie, gdy byliśmy panami sytuacji, bo prócz nas nikt nie był w stanie dostarczyć Ukrainie gazu „od ręki” - i nikt prócz nas nawet nie próbował. W ten sposób wsparliśmy głównego sojusznika Niemiec w regionie, licząc... sam nie wiem na co – na wdzięczność? Oczywiście rozumiem, że Ukraina wyłuskana z rosyjskiej strefy wpływów leży w naszym interesie – ale to zależy od determinacji Niemiec i Stanów Zjednoczonych. My możemy co najwyżej od czasu do czasu wykorzystać sprzyjający zbieg okoliczności, by spróbować ugrać na tym „zastępczym konflikcie” jaki toczy się ponad naszymi głowami coś dla siebie – i właśnie koncertowo zmarnowaliśmy okazję.
II. Izrael i Żydzi
Kolejna rzecz, to szansa na opamiętanie bezkrytycznych zwolenników „dialogu” polsko-żydowskiego, odbywającego się wedle schematu „Żydzi mówią, my słuchamy” - i przepraszamy za „marzec '68”, za Kielce, za Jedwabne... i ogólnie, za „polski antysemityzm”. Wydawało się, że wobec erupcji antypolskiego szamba w Izraelu i żydowskiej diasporze, tudzież pogróżek o „zerwaniu stosunków”, możemy tylko powiedzieć: „ależ zrywajcie te stosunki jak najprędzej i idźcie w cholerę – i zapomnijcie o naszych pieniądzach”. Lecz nie - do Izraela udał się z przebłagalną wizytą (i bez żadnych efektów) powołany w błyskawicznym trybie „zespół ds. dialogu historyczno-prawnego”. Tym samym uznaliśmy prawo Izraela do mieszania się w nasze ustawodawstwo i wolę nie myśleć, jakie może przynieść to konsekwencje. I znów, jak w przypadku Ukrainy – przekonaliśmy się na własnej skórze, jaką zakłamaną fikcją były dotychczasowe „specjalne stosunki” z Tel Awiwem, opierające się na uznaniu przez Polskę swojej „winy” i „współodpowiedzialności” za holokaust, czego konsekwencją miały być odszkodowania, doraźnie zaś – futrowanie działających w Polsce żydowskich organizacji, w zamian za co raz do roku prezydent był zaszczycany możliwością podejmowania w swej siedzibie rabinów i pajacowania w jarmułce przy chanukowych świeczkach. Trochę drogo nas wyniosła ta przyjemność.
Oczywiście, w momencie, gdy ośmieliliśmy się upomnieć o elementarną historyczną prawdę, okazało się natychmiast, że nie mamy do niej prawa. Ofiara „nazizmu” może być tylko jedna, a nam przewidziano zupełnie inną rolę – dziś widzimy, jaką. Swoją drogą, powołanie wspomnianego „zespołu ds. dialogu... itd.” dowodzi, że polskie państwo potrafi działać szybko – szkoda, że podobnej szybkości i determinacji nie przejawia, gdy idzie o obronę naszego dobrego imienia na forum międzynarodowym. Przypomnę tu, że 6 czerwca 2016 r. wicepremier Gliński zawarł z potężną międzynarodową korporacją prawniczą „Dentons” „Deklarację o współpracy na rzecz przeciwdziałania publicznemu używaniu określenia »polskie obozy koncentracyjne«. Na mocy porozumienia, globalna firma prawnicza Dentons na zasadzie pro bono będzie wspierać działania zmierzające do przeciwdziałania używaniu określenia »polskie obozy koncentracyjne«” [cyt. za oficjalnym komunikatem]. Gdzie są efekty – pozwy cywilne i żądania odszkodowań od wydawców szkalujących Polskę publikacji? Bo z notami protestacyjnymi naszych ambasad... możemy się domyślać, co robią. Niechby nawet „Dentons” nie reprezentował nas „pro bono”, tylko normalnie, za pieniądze – skoro stać nas na ćwierć miliarda dla Polskiej Fundacji Narodowej za markowanie działalności, to tym bardziej powinno być nas stać na prawników.
III. USA
No i wreszcie ostatnia, ale kluczowa sprawa – nasze relacje ze Stanami Zjednoczonymi. Okazało się ostatecznie, że USA mając do wyboru Polskę i Izrael, zawsze staną po stronie Izraela – tyleż za sprawą wpływów żydowskiego lobby, co z powodu potężnego ruchu „chrześcijańskich syjonistów”, czyli radykalnych, proizraelskich wspólnot protestanckich będących żelazną, kilkudziesięciomilionową, bazą wyborczą Republikanów (szerzej piszę o tym w najbliższym numerze „Polski Niepodległej”, polecam). W każdym razie, kolejne kroki, począwszy od „ustawy 447”, a skończywszy na groźbach i naciskach ws. przepisów o IPN pokazują jasno, że Waszyngton traktuje nas nie jak „strategicznego partnera” w regionie, lecz jak klienta – i to z tych mniej ważnych. Jesteśmy dla USA, z grubsza, zapleczem ukraińskiego frontu, dostarczycielem posiłkowych kontyngentów na różne „misje” z których nic nie mamy i skarbonką dla zaspokojenia roszczeń organizacji „holocaust industry”. W momencie gdy piszę te słowa nie wiadomo jeszcze jak się skończy awantura wokół nieformalnego „embarga” na wizyty w Białym Domu polskiego prezydenta i premiera, ale trzeba sobie jasno powiedzieć – w ten sposób nie traktuje się sojusznika. Może warto naszym przyjaciołom zza Atlantyku zasugerować, że wcale nie musimy kupować od nich gazu, bo LNG dla Świnoujścia sprzedawać nam mogą też inni? Może nie musimy przepłacać za sprzęt wojskowy akurat ze Stanów i Izraela? I może nie musimy futrować JP Morgan 20 mln zł. „pomocy publicznej” na „tworzenie miejsc pracy”? Może powinniśmy spróbować różnych inwestycji z Chinami – i generalnie, zacząć dywersyfikować naszą tak rozpaczliwie jednostronną politykę, sprowadzającą się do wymiany kolejnych „patronów”?
Nie ma „strategicznych sojuszy” dla słabych i tchórzliwych. Tak więc – koniec złudzeń, panowie. Ocknijcie się, póki jeszcze czas.
Gadający Grzyb
Na podobny temat:
„Polska – USA: zaufanie traci się tylko raz”
Moratorium, czyli „uspokajactwo” stosowane
Nic tak nie gorszy, jak prawda
Koniec epoki „pedagogiki wstydu”
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 10 (09-15.03.2018)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz