Prócz poległych 10 kwietnia 2010 r., należy również uhonorować zwyczajnych, anonimowych ludzi, którzy trwali w modlitwie pod Krzyżem, znosząc erupcję podłości.
I. Bezsilne złorzeczenia
Ósma rocznica Tragedii Smoleńskiej upłynęła pod znakiem godnego oddania hołdu 96 ofiarom, ze śp. Prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele. Na Placu Piłsudskiego, mimo wściekłych oporów warszawskiego ratusza i Hanny Gronkiewicz-Waltz stanął pomnik, odbyły się stosowne uroczystości – słowem, wszystko było jak trzeba. Drugiej stronie zostały jedynie bezsilne złorzeczenia i próby małostkowych kpin. Najpierw usiłowano wrobić autora monumentu w plagiat – pomnik bowiem przypomina okładkę debiutanckiej płyty zespołu Beyond the Bridge „The Old Man and the Spirit” (2012 r.). Już – już rozkręcano aferę, a Roman Giertych („Romek, co pozwy pisze”) groził prawnymi konsekwencjami i „wielomilionowym odszkodowaniem”, gdy na swoim facebooku odezwał się sam zespół. Muzycy nie tylko wyrazili się z największym szacunkiem o katastrofie z 10 kwietnia 2010 r., ale wprost zażyczyli sobie, by ich do żadnych politycznych przepychanek nie mieszać, kończąc oświadczenie słowami: „Po prostu cieszcie się naszą muzyką i powstrzymajcie się od oskarżeń o plagiat i gróźb”. Cóż, słabo wierzę, by autor projektu, pan Jerzy Kalina (rocznik 1944), słyszał o zespole Beyond the Bridge, bo to jednak trochę nie to pokolenie, a motyw schodów jest jednym z symboli obecnych w sztuce od dawna. Równie słabo wierzę, by sam zespół na bieżąco śledził wydarzenia w Polsce i rad bym wiedzieć, co za „Romek” go usłużnie powiadomił o rzekomym „plagiacie”. W każdym razie, grupa zachowała się z klasą, co jest drastycznym kontrastem w stosunku do rodzimej, rozhisteryzowanej celebrycko-showbusinessowej psiarni. Portalowi „Agory” zostało więc już tylko epatowanie „blokadą Warszawy” i rejestrowanie pomstowań tzw. „zbulwersowanych obywateli”, czego jakimś dziwnym trafem nigdy nie robi chociażby w przypadku cyklicznych maratonów odcinających od świata całe kwartały miasta.
Warto w tym miejscu przypomnieć wszystkim rozgorączkowanym, że nadzwyczajne środki bezpieczeństwa nie byłyby konieczne, gdyby nie wielomiesięczna, wytężona aktywność agresywnych prowokatorów – „obywateli SB” usiłujących zakłócać kolejne smoleńskie miesięcznice. Również i teraz Agnieszka Holland zaapelowała, by rocznicowym obchodom urządzić tzw. „kocią muzykę” - warszawiacy zatem mają komu podziękować za utrudnienia w ruchu.
II. „Idziemy pod krzyż, tam policja nie łapie”
I tu dochodzimy do sprawy zasadniczej. Mianowicie, ta banda wściekłych błaznów jest w prostej linii potomstwem Palikota, Dominika Tarasa, kryminalisty Zbigniewa S. ps. „Niemiec” i całej reszty swołoczy, pamiętanej przez nas za sprawą wielotygodniowych tumultów na Krakowskim Przedmieściu. Jak wtedy o nich pisano? Zachwycano się „młodymi z Facebooka” i nowoczesną nadzieją na inną, bardziej „europejską” Polskę. To oni mieli stworzyć na Krakowskim Przedmieściu „radosny Hyde Park” i wymieść ponury „kult Tanatosa” wraz z „dusznymi oparami polskiego mesjanizmu”. Przybity do krzyża miś, tudzież krucyfiks z puszek po piwie były szczytem finezyjnego humoru, podobnie jak reklama „zimny Lech” wywieszona naprzeciw wawelskiej katedry. Z Dominikiem Tarasem przeprowadziły wywiad Agata Nowakowska i Dominika Wielowieyska z „Gazety Wyborczej” - tyle dobrego, że ich bohater wyszedł na totalnego kretyna i szybko został „schowany”.
Ale to za dnia. Nocami okolice Krzyża Pamięci zamieniają się w przedsionek piekieł. Pijana tłuszcza wylewająca się z pobliskiej mordowni Gesslera atakuje modlących się ludzi, przypala papierosami starsze kobiety, oddaje mocz na znicze, depcze kwiaty i zdjęcia poległych... Wszystko w akompaniamencie wulgarnych wrzasków. Oddajmy głos bezpośredniemu świadkowi: „Stoję już czwartą noc pod krzyżem pod pałacem prezydenckim. To czego tam doświadczamy, przechodzi granice wszelkich wyobrażeń. Oto tylko ułamki tego, co dzieje się co noc: około 21:00 przychodzi ks. Małkowski i wspólnie ze zgromadzonymi tam wiernymi odmawiamy apel jasnogórski. Z pobliskiego Gesslera (wino, wódka, piwo wszystko za 4 zł) natychmiast przybliża się grupa około 60 osób, podpitych, z nową prowokacją. Wciskają się, między stojących tam ludzi i tubalnymi wrzaskami skutecznie zakłócają każde słowo modlitwy. Okrzyki są niewybredne: „precz z krzyżem”, „zimny Lech na krzyż”, „krzyż do kościoła”, wszystko obficie pokraszone przekleństwami: k..., h..., pierd..., kut... i inne. Wrzaski nasilają się i łączą tak, że nie słychać ani jednego słowa kapłana (...)”. I tak dalej, oszczędzę Czytelnikom kolejnych, bardziej drastycznych opisów, można wciąż odnaleźć je w internecie. Dodajmy tylko dwie rzeczy – warszawscy celebryci czuli się w obowiązku, by w tamte letnie noce 2010 r. podlansować się na Krakowskim Przedmieściu, a do historii przeszło zdjęcie aktoreczki Anny Muchy w objęciach Zbigniewa S. ps. „Niemiec” - mającego na koncie gwałt zbiorowy sutenera i szefa gangu szantażystów Krzysztofa Piesiewicza. Druga rzecz – zajścia odbywały się na oczach kordonu policji nie reagującej na prośby o interwencję. Słynne stało się powiedzenie: „idziemy pod krzyż, tam policja nie łapie” - chodziło m.in. o możliwość spożywania alkoholu w miejscu publicznym – tuż pod nosem służb porządkowych.
III. Operacja „zadeptać pamięć”
Mieliśmy zatem do czynienia z przeprowadzoną na zimno prowokacją – operacją socjotechniczną mającą rozbić poczucie narodowej wspólnoty. To, co objawiło się tuż po 10 kwietnia 2010 r. - te niezliczone tłumy pod Pałacem Prezydenckim, morze zniczy, kwiaty rzucane pod koła kolumny samochodowej przewożącej trumny Lecha i Marii Kaczyńskich, wielodniowe kolejki ludzi pragnących pożegnać Parę Prezydencką – wszystko to śmiertelnie przeraziło Tuska i jego kamarylę oraz łże-elity III RP. Dlatego tuż po przedziwnych wyborach, Bronisław Komorowski przystąpił do działania, zapowiadając usunięcie postawionego przez harcerzy symbolicznego krzyża, w miejsce którego z czasem miał stanąć pomnik.
Resztę znamy. Pamiętamy usuwanie zniczy, kwiatów, zadeptywanie pamięci na rozkaz Hanny Gronkiewicz-Waltz. Pamiętamy również brutalne interwencje straży miejskiej i napaści na namiot „Solidarnych 2010”. Pamiętamy haniebne oddanie śledztwa Putinowi, brudne kaskady kłamstw i medialnych „wrzutek”: o „pijanym generale”, „ostatniej rozmowie” braci Kaczyńskich, „jak nie wyląduję, to mnie zabije” i całą resztę – wszystko w idealnej zgodzie z rosyjską narracją. Pamiętamy gehennę rodzin zmarłych, zakaz otwierania trumien, sugestie Tuska, że „smoleńskim wdowom” chodzi o odszkodowania. Pamiętamy wreszcie reaktywację „przemysłu pogardy” - tym razem skierowanego przeciw tym, którzy upominali się o pamięć i prawdę. Ale to zarazem pokazywało, jak stojący za tą orkiestrą dyrygenci oraz ich totumfaccy boją się własnego narodu. Jak bardzo czują się z niego wyobcowani. Do jakiego stopnia ojkofobiczny lęk popycha ich do coraz bardziej rozpaczliwych, a niekiedy wręcz zbrodniczych działań. Że bezpiecznie mogą się czuć jedynie wówczas, gdy uda im się zmienić polski naród w wykorzeniony, zatomizowany i rozdarty wewnętrznymi konfliktami, niezborny tłum.
Czy im się udało? Doraźnie, tak. Na dłuższą metę – na szczęście, nie do końca. Dziś po potędze ówczesnych władców masowej świadomości nie został ślad – jest tylko grupka zaplutych, nienawistnych staruchów. Młodzież także znalazła się w zupełnie innym miejscu, wywołując u tamtych paroksyzmy histerii na widok koszulek z Żołnierzami Wyklętymi. Nie zapominajmy jednak o żelaznym elektoracie „totalnej opozycji”, ukształtowanym w znacznej mierze przez wspomniane wydarzenia. Napisałem kiedyś, że Smoleńsk stał się doświadczeniem formacyjnym – i to dla obu stron dzisiejszego politycznego podziału. Ta diagnoza w znacznej mierze jest wciąż aktualna.
IV. Cześć i chwała bohaterom
Dlaczego piszę o tym przy okazji rocznicowych obchodów i ostatniej, 96. miesięcznicy smoleńskiej? Ano dlatego, że prócz poległych 10 kwietnia 2010 r., należy również w jakiś sposób uhonorować tamtych, zwyczajnych, anonimowych ludzi. Tych, którzy nie pozwolili się stłamsić, którzy trwali w modlitwie pod Krzyżem, znosząc opisywaną tu erupcję podłości. Trzeba również pamiętać o wielkim, zbiorowym wysiłku internautów, blogerów – kto pamięta tamte czasy, ten wie, że bez tego oddolnego przekazu oficjalne media zmonopolizowane przez jedną opcję zwyczajnie by nas zjadły. Pamiętać należy wreszcie o ofiarach „seryjnego samobójcy” - o zagadkowych zgonach i „wypadkach” Grzegorza Michniewicza (dyrektora Kancelarii Premiera Donalda Tuska), prof. Marka Dulinicza (szefa grupy archeologów, którzy mieli wyjechać do Smoleńska), Eugeniusza Wróbla (b. ministra w rządzie PiS i eksperta lotniczego), Dariusza Szpinety (eksperta podważającego oficjalną wersję Smoleńska), gen. Sławomira Petelickiego (ujawnił słynny esemes Radosława Sikorskiego o „winie pilotów” z ranka 10.04.2010), chorążego Remigiusza Musia (członka załogi Jaka-40, konsekwentnie negującego oficjalne zapisy z czarnych skrzynek) i wielu innych. Pamiętajmy o nich wszystkich - nie tylko dzisiaj.
Gadający Grzyb
Na podobny temat:
Judaizacja „ludu smoleńskiego”
Smoleńsk jako narzędzie zmiany
Krach anty-smoleńskiej narracji
Smoleńsk jako doświadczenie formacyjne
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w dwutygodniku „Polska Niepodległa” nr 08 (18.04-08.05.2018)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz