Ostatnie poczynania Platformy Obywatelskiej to przygotowywanie gruntu pod przyszłą koalicję z SLD.
I. Oczyszczanie przedpola.
Pamiętają może Państwo ile to było niedawno wrzasku w reżimowych mediodajniach, że PiS planuje po jesiennych wyborach koalicję z SLD? Mówiąc pół żartem pół serio, trudno o lepszy przykład psychologicznego mechanizmu przeniesienia, czyli przypisania własnych intencji przeciwnikowi. Mówiąc zaś zupełnie poważnie, była to operacja mająca na celu wymuszenie na PiS deklaracji, że takowa koalicja nie jest brana pod uwagę, po to by oczyścić sobie przedpole. Na podobnej zasadzie Michnik i jego środowisko pryncypialnie gromiło wszelkie inicjatywy podjęcia rozmów z PZPR wychodzące z konkurencyjnych podziemnych środowisk, by następnie samemu dogadać się z komunistami i stać się jedynymi po stronie „opozycyjnej” beneficjentami owoców „okrągłego stołu”.
Cóż – Platforma to typowa bezideowa partia władzy (w języku propagandy IIIRP mówi się o takich - „pragmatycy”), więc różne wolty i zakręty nie szkodzą jej tak, jak ugrupowaniom podkreślającym tradycjonalną ideowość (tacy w języku propagandy IIIRP zwani są dla odmiany „populistami”). W tym kontekście przestaje więc dziwić platformiany zwrot w lewo, zaś zmiana retoryki ma tu służyć wyłącznie przygotowaniu gruntu pod powyborczą koalicję z SLD. Ma oswoić elektoraty obu partii z myślą o przyszłym sojuszu, tak by ten mariaż był do przełknięcia dla opinii publicznej i jawił się jako naturalna konsekwencja przebytej politycznej drogi.
II. Zapateryzm light.
Opisywany ideowy fikołek PO przejawia się przede wszystkim ukłonami pod adresem tzw. lewicy kulturowej. Nagle okazało się, że „związki partnerskie” są OK, nie wyklucza się możliwości adopcji dzieci przez homoseksualistów, zaczęło się podszczypywanie Kościoła (słynne „nasz rząd nie będzie klękał przed księdzem”). Ten zapateryzm w wersji light, lub bardziej swojsko - złagodzony palikotyzm, wprawiał początkowo fanów PO w pewne zakłopotanie, bowiem Platforma chciała uchodzić do tej pory za ugrupowanie umiarkowane, unikające ostrych konfrontacji cywilizacyjno-światopoglądowych, czego wyrazem był bezwład decyzyjny w kwestii zapłodnień in vitro i kokietowanie Kościoła rekolekcjami w Łagiewnikach.
Lewicowy zwrot uzyskał oficjalne potwierdzenie na sobotniej konwencji Platformy, tym bardziej, że został wsparty konkretnymi transferami takich ludzi jak Arłukowicz czy Rosati oraz liberalnej obyczajowo Kluzik-Rostkowskiej. Dodajmy do tego decyzje o wstawianiu na dobre miejsca działaczy SdPl na listach wyborczych, co budzi zresztą niezadowolenie terenowych struktur PO, które czują się wykorzystane (na zasadzie - my tu orzemy w terenie, a miejsca na listach dostają „obcy”). Jeżeli rysowany tu scenariusz się sprawdzi, to po wyborach może się okazać, że różni lewicowi „dysydenci” wcale nie odeszli od swych macierzystych ugrupowań tak daleko...
III. A co z Gowinem?
Charakterystyczna jest w tym kontekście postępująca marginalizacja platformerskich konserwatystów. Na konwencji Platformy zabrakło Gowina (formalnym powodem absencji była hospitalizacja jego wnuka), co trudno interpretować inaczej niż jako sprzeciw wobec obranego przez partię kursu. Zresztą, jak się zdaje nikt z działaczy nie płakał z powodu jego nieobecności, bowiem w tworzącej się konfiguracji Gowin i jego zwolennicy nie są już nawet listkiem figowym, tylko wręcz zawalidrogami.
Gowinowi nie zazdroszczę – będzie musiał bowiem niedługo dokonać trudnego wyboru: albo tkwić w oficjalnie zblatowanej z postkomunistami Platformie i tracić resztki twarzy, albo zrobić rozłam i wzbogacić pejzaż politycznego planktonu, tworząc co najwyżej koalicję z Prawicą RP Marka Jurka czy resztkami po PJN. Teoretycznie możliwe byłoby przejście do Prawa i Sprawiedliwości, lub jakaś forma współpracy, ale tylko pod warunkiem przełamania pewnych barier psychologicznych po obu stronach.
IV. Domknięcie systemu.
W tej układance nie można oczywiście pominąć Pałacu Prezydenckiego wokół którego odtwarza się środowisko polityczne dawnej Unii Demokratycznej, której idee fixe od zawsze był „historyczny kompromis” między „światłą” częścią dawnej solidarnościowej opozycji a „liberałami” wywodzącymi się z PZPR. Przy błogosławieństwie Pałacu, tudzież wsparciu służb „tajnych widnych i dwupłciowych” oraz mediów ten scenariusz jest bliższy realizacji niż kiedykolwiek.
W ten oto sposób system polityczny IIIRP zostanie ostatecznie domknięty i nawet powstanie PJN plus dalsza ewolucja w stronę przystawki PO (mimowolnie lub nie) wpisuje się w ten obrazek. Tak się bowiem składa, że w czasach, kiedy powstawały PiS i Platforma, licytujące się do pewnego momentu w radykalnej krytyce Trzeciej i postulatach budowy Czwartej RP, wielu ludzi znalazło się w każdym z tych ugrupowań „przypadkowo”. Taki Poncyliusz czy Kluzik-Rostkowska zdecydowanie bardziej pasują do Platformy, zaś pewnie w PO znalazłoby się trochę osób bardziej nadających się do Prawa i Sprawiedliwości. Jeżeli PJN zostanie do reszty zwasalizowane, lub się rozpadnie na tych którzy pójdą w ślady Kluzik-Rostkowskiej i tych, którzy wdzieją wór pokutny i powrócą do PiS-u, zaś platformerscy „konserwatyści” zdecydują się na secesję, to porządkowanie sceny politycznej znajdzie swój logiczny finał. Będzie „centrolew” z PO i SLD kontra „centroprawica” reprezentowana przez PiS i plankton, zaś między nimi obrotowy koalicjant, czyli PSL reprezentujące lobby „agrarne”.
V. Orkiestra czeka. Czy może czekać Polska?
Na zakończenie zwrócę uwagę, że to co w wydaniu Prawa i Sprawiedliwości miało być szczytem politycznego cynizmu i wyrachowania (owa mityczna koalicja z SLD), w wykonaniu Platformy przedstawiane jest jako odpowiedzialne działanie respektujące demokratyczną wolę obywateli. Tak się bowiem składa, że TVP, jakby reagując na nową, prolewicową linię Partii i Rządu, przeprowadziła sondaż zaprezentowany w niedzielnych (dzień po konwencji PO) „Wiadomościach” i skwapliwie przedrukowany na stronach internetowych „Wyborczej”, z którego wynika, że większość obywateli życzy sobie koalicji PO-SLD. Jest to wyraźny sygnał, że propagandowa orkiestra czeka tylko na znak, by przystąpić do szturmu na świadomość wyborców.
Co z tym wszystkim ma zrobić PiS? Dobre pytanie. Póki co nie zanosi się bowiem na miażdżącą wygraną w stylu Orbana. Owszem, PiS może czekać na ostateczny krach wszystkiego, jeszcze przed końcem następnej kadencji i zgarnięcie całej puli, pamiętając doświadczenia z poprzednimi koalicjantami będące wynikiem błędnej decyzji o nierozpisywaniu przedterminowych wyborów przy okazji „kryzysu budżetowego”. Osobiście obstawiam, że spodziewane załamanie nastąpi – z różnych przyczyn - po Euro 2012, a więc niedługo. Tak więc PiS może ten rok-dwa poczekać. Pytanie, czy może czekać Polska.
Gadający Grzyb
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz