Sejm Dzieci i Młodzieży kwintesencją III RP.
I. Cacany prymusik.
Minął Dzień Dziecka a wraz z nim kolejna odsłona groteskowej szopki o nazwie „Sejm Dzieci i Młodzieży”, obowiązkowo nagłaśnianej w mediodajniach, jako wartościowa forma upowszechniania idei parlamentaryzmu wśród „przyszłości narodu”. Powiem szczerze, że zawsze fascynował mnie tryb wyłaniania 460 deputowanych do tego gremium, gdyż tak się składa, że końcówka mojej licealnej edukacji (r.1994) zbiegła się ze startem owej inicjatywy, a jako żywo, nikt nie proponował mi kandydowania. Więcej – nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek na moich młodzieżowych „przedstawicieli” głosował! Jedyne demokratyczne doświadczenia jakie przypominam sobie z tamtych lat, to wybory do samorządu uczniowskiego, będące zresztą kompletną farsą, jako że nauczyciele bezwstydnie agitowali za swoim ulubieńcem – jakimś cacanym prymusikiem, który w mej pamięci utrwalił się tylko dzięki artykułowi w gazetce szkolnej piętnującym polską ksenofobię. Ja w tej samej gazetce barwnie i humorystycznie opisałem alkoholowe ekscesy w jakich brałem udział, a do których dochodziło przy okazji szkolnych dyskotek. Wyglądało to tak: wypijało się po pół jabola na twarz, następnie wparowywaliśmy na salę i zmuszaliśmy didżeja by zamiast disko-bandżo puścił coś bardziej strawnego – np. KSU czy Defekt Muzgó. Robiliśmy pogo (wiem, pogo na dyskotece to wiocha, ale tu chodziło o pewną demonstrację), następnie zaś wybywaliśmy na zewnątrz zrobić ściepę na kolejne wino. Nauczyciele widzieli, ale przymykali oko - do czasu mojego jędrnego artykułu, po którym dyrekcja zawiesiła dyskoteki na czas nieokreślony, czym zaskarbiłem sobie dozgonną nienawiść połowy szkoły.
Eech, piękne czasy, ale ja nie o tym. W każdym razie ów cacany prymusik od piętnowania polskiej ksenofobii (jeden z argumentów – bo na Czechów mówimy „pepiki”, a na Ruskich... no, jakoś tak to szło) został oczywiście przewodniczącym samorządu, zaś popierany przez nas kandydat przegrał wskutek „cudów nad urną” na które to cuda składało się m.in. filowanie pedagogów co też tam młodzież wrzuca do skrzynki.
Była to niezapomniana lekcja demokracji.
II. 460 cacanych prymusików.
Wróćmy teraz do „Sejmu Dzieci i Młodzieży”, którego sposób wyłaniania sprowokował powyższe wspomnienia. Otóż, wbrew temu co mógłby sądzić ktoś naiwny, jego uczestnicy nie są wybierani w trybie głosowania, bo sami rozumiecie, demokracja demokracją, a wybrańcami muszą zostać ci, co trzeba... czyli najbardziej wartościowi, rozumni, umiarkowani i odpowiedzialni, ma się rozumieć.
Otóż do 2009 roku uczniowie pisali prace na tematy zadane przez Zespół Organizacyjny, które to prace były następnie oceniane przez specjalne komisje powołane przy wojewódzkich kuratoriach oświaty. Najlepsi otrzymywali mandaty poselskie, których liczba dla każdego z województw była proporcjonalna do liczby uczniów w gimnazjach i szkołach średnich. Dodatkowo Zespół Organizacyjny powoływał autorów najlepszych prac (ok. 20 z każdego tematu) do Komisji Sejmowej, która opracowywała zawczasu projekty „uchwał” do zaklepania na posiedzeniu plenarnym 1 czerwca. Obecnie, zamiast prac, dwuosobowe zespoły mają „zadane” „działania społeczne” powiązane z tematem sesji (zwracam uwagę – tematyka „sesji plenarnej” też ustalana jest odgórnie). W tym roku było to promowanie działań wolontariackich w społeczności lokalnej. Uczniowie ze swych działań społecznych zamieszczają relacje w serwisie www.edutuba.pl. Dalej jest tak samo jak dotychczas – ocenianie, nadawanie mandatów poselskich, powoływanie członków Komisji mających przygotować uchwały do przegłosowania na sesji plenarnej...
Całkiem jak w tych szkolnych wyborach, kiedy to „społeczność uczniowska” „wybrała” prymusika. A ten cały „parlament” to nic innego jak 460 takich cacanych, którzy napisali pracki dobrze ocenione w kuratoriach, lub zadziałali wokół jakichś słusznych „akcji”, następnie zaś załapali się na stołki rozdysponowane wg. obowiązującego parytetu.
III. Hodowla lemingów.
Ta procedura jest modelowym wręcz opisem realiów III RP i - w pewnym sensie - faktycznie przygotowuje „młodych, zdolnych” do funkcjonowania w naszej rzeczywistości. Uczy bowiem, że „demokracja” to pic na wodę i fotomontaż, zaś na polityczną (czy jakąkolwiek inną) karierę ma szanse ten, kto jest mile widziany przez takie czy inne „czynniki”. Farsowna szopka p.t. „Sejm Dzieci i Młodzieży” nie zaznajamia uczestników z mechanizmami demokratycznej polityki, wpaja natomiast jakie wyznawać poglądy, by zaliczać się do grona „ludzi rozumnych”, jako że lumpeninteligencja III RP zagnieżdżona w edukacyjnych strukturach oceniających kandydatów na „posłów” niemal bez wyjątku pozostaje pod przemożnym mentalno-intelektualnym wpływem Salonu i to w jego najbardziej betonowym „UDeckim” wydaniu.
Co więcej, opisywana tu groteska implementuje przekonanie, że naturalnym jest, iż posłów wyznacza jakaś „góra” której względy należy sobie zaskarbić, że tematykę sesji plenarnej ustalają jacyś „starsi i mądrzejsi” i że na owym posiedzeniu głosuje się pokornie projekty „uchwał” opracowanych przez Komisję wybraną poza wiedzą i zgodą „posłów”. Najważniejsze zaś, by na sali wszyscy jak za PRL-u gadali mniej więcej to samo w ramach pozorowanej debaty, następnie zaś rączki w górę i paluszki na przycisk „ZA”.
Całą tę ściemę relacjonują w sympatycznym tonie wiodące mediodajnie, często-gęsto dodając komentarze w duchu: patrzcie, politycy, jaka ta młodzież zgodna, jaka kulturalna sesja parlamentu, bez gorszących swarów...
Istna hodowla lemingów. Po takiej tresurze (owa tresura to szerszy temat, „Sejm Dzieci i Młodzieży” jest jedynie jej elementem), po takiej tresurze powtarzam, trudno się dziwić, że przeciętny „inteligent” - również ten „młody, wykształcony” - doznaje mentalnej apopleksji na widok prawdziwego sporu w którym ścierają się realne racje i nie dające się ze sobą pogodzić argumenty. Musi się bowiem wtedy opowiedzieć po którejś ze stron, zaś konieczność dokonania takiego wyboru przyprawia go o niemal fizyczny ból mózgownicy. Konstatuje wtedy z niesmakiem, że „politycy się kłócą”, nie wnikając jaki jest przedmiot sporu, jakie są jego przyczyny i czym poparte są stanowiska stron. Nie, coś takiego to dla leminga zbyt wiele, albowiem został wdrożony od pacholęcia, że grunt to zgoda... i wtedy instynktownie zaczyna się rozglądać za jakimś Autorytetem, który usłużnie podpowie, gdzie leży słuszność i jak należy się „pięknie różnić”, lejąc w ten sposób kojący miód na zbolałą duszę leminga.
IV. Takie będą Rzeczypospolite...
Na zakończenie warto przypomnieć wyświechtaną maksymę: „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”. No właśnie... Póki co, Centrum Edukacji Obywatelskiej (pozwólcie że wyskanduję ten orwellizm: O-by-wa-tel-skiej!) nadzorujące od 2009 roku rekrutację do „Sejmu Dzieci i Młodzieży” zaszczepia najmłodszym swą wizję o-by-wa-tel-skiej de-mo-kra-cji (!). Wizję, w której „demokracja” pozostaje pod ustawiczną pieczą niewybieralnych gremiów decydujących kto i w jakim trybie godzien jest reprezentować „społeczeństwo” i jakie prawa dla tegoż „społeczeństwa” ustanawiać. Krótko mówiąc, wdraża przyszłych niewolników „liberalizmu” do przeznaczonej im roli: wiecznie upupionych uczniaków nadzorowanych przez - że tak zwyobracam Gombrowicza Huxleyem – Pimków Nowego Wspaniałego Świata.
Gadający Grzyb
http://pl.wikipedia.org/wiki/Sejm_Dzieci_i_M%C5%82odzie%C5%BCy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz