Minister Piotrowska i jej zwierzchniczka, premier Ewa Kopacz, dopuściły się zdrady stanu, godząc we wszechstronne interesy Polski.
Postępowanie przedstawicieli polskiego państwa – minister Teresy Piotrowskiej oraz premier Ewy Kopacz w kwestii przyjęcia nielegalnych imigrantów zwanych dla niepoznaki „uchodźcami” spełnia wszelkie kryteria zdrady – zarówno w sensie potocznym, jak i prawnym tego pojęcia. Jest to, dodajmy, zdrada wielopoziomowa. Otóż, po pierwsze - zdradziliśmy sojuszników z Grupy Wyszehradzkiej. Piszę „my”, bo reakcje chociażby czeskich polityków i mediów nie pozostawiają wątpliwości, że naszą zgodę na brukselskie „kwoty” i wyłamanie się ze wspólnego stanowiska Grupy uznano za wiarołomstwo polskiego państwa jako takiego, a nie konkretnego rządu, czy tym bardziej poszczególnych polityków. Włos na czworo możemy sobie dzielić na użytek wewnętrznych sporów, za granicą nikt w takie szczegóły nie wnika. Skoro polski legalny rząd zajął takie a nie inne stanowisko, to znaczy, że to Polska jako państwo, zmieniając w ostatniej chwili front, sprzeniewierzyła się wspólnym ustaleniom, koniec kropka. Mamy zatem tu do czynienia ze zdradą dotyczącą polityki międzynarodowej i kolejnemu rządowi będzie bardzo trudno odbudować zaufanie regionalnych partnerów, co może się mścić w kolejnych latach, gdy zajdzie potrzeba zmontowania sojuszu mającego – jak to było w kwestii kryzysu imigracyjnego – zablokować decyzje godzące w nasze interesy.
Grupa Wyszehradzka pozostawała do tej pory albo ciałem dekoracyjnym, albo służyła wręcz jako pas transmisyjny Berlina i Brukseli, przekazujący „na dół” oczekiwania naszych europejskich „patronów”. I właśnie w momencie, gdy Wyszehrad stanął przed niepowtarzalną szansą przynajmniej częściowego wyemancypowania się spod politycznej kurateli Niemiec, dostał cios w plecy od swego kluczowego członka i potencjalnego lidera. Jest to jedno z wielu kukułczych jaj, które gabinet Ewy Kopacz pozostawia następnemu rządowi. Zabagnione relacje z teoretycznie najbliższymi nam krajami sprawią, że ciężko będzie mówić o regionalnym przywództwie Polski – można się domyślać, jak na tego typu uroszczenia zareaguje Budapeszt, Praga i Bratysława, skoro w decydującej chwili wykazaliśmy się skrajną nielojalnością.
Zostawiamy naszą część Europy w słusznym przeświadczeniu, że pilot do polskiej polityki znajduje się w rękach Angeli Merkel. Działa to następująco - „cesarzowa ojropy” komunikuje swe zapotrzebowanie ulokowanemu w Brukseli Tuskowi, ten z kolei przekazuje wolę naszego hegemona namaszczonej przez siebie polskiej premier, a ta odpowiednio zawiaduje swymi podwładnymi. Ten łańcuszek zależności dał znać o sobie w momencie, gdy „prezydent Europy” zastosował prawny kruczek, dzięki któremu wiążące ustalenia zapadły nie na brukselskim szczycie przywódców państw Unii, lecz na dzień wcześniejszym spotkaniu ministrów spraw wewnętrznych, tak by nie było możliwości skorzystania z prawa veta. Od tej pory jasne było, że Polska zgodzi się na wszystko, argumentując że „i tak by nas przegłosowali”, a Ewa Kopacz w ramach Grupy Wyszehradzkiej uprawiała jedynie chwilową grę pozorów. Słynny telefon minister Piotrowskiej do Warszawy pokazuje, że przybyła ona na spotkanie jako bierna plenipotentka wyczekująca tylko na komunikat: „podpisuj!”.
Ale zdrada wspólnych interesów regionu to jedno. Drugim poziomem było wystąpienie przeciw interesom Polski, naszej racji stanu i podmiotowości w ramach europejskich struktur. Dopuściliśmy do niebezpiecznego precedensu pozwalając, by zewnętrzne ośrodki (formalnie Bruksela, w praktyce – Berlin), narzuciły nam swą polityczną wolę. Uginając się przed szantażem wymuszającym na nas „europejską solidarność” otworzyliśmy wrota dla następnych podobnych działań, ilekroć Niemcy uznają je za pożądane ze swojego punktu widzenia – i nie miejmy złudzeń, zostanie to skwapliwie wykorzystane przeciw nam.
Trzecia warstwa wreszcie, to sprowadzenie bezpośredniego zagrożenia wewnętrznego na Polskę i Polaków w postaci potencjalnych ataków terrorystycznych. Nie jest tajemnicą, że islamiści prowadzą wśród imigrantów intensywną akcję werbunkową. Pół biedy, jeśli wyjadą od nas mordować ludzi na Bliskim Wschodzie, ale równie dobrze mogą spróbować swych sił na naszym terenie. Dodatkowo nałożyliśmy na siebie obowiązek przetrzymania „uchodźców” w granicach Polski, mimo iż większość z nich chce pozostać w Niemczech i generalnie – tam, gdzie jest bogatszy „socjal”. Powstrzymamy ich siłą? Już teraz w Niemczech dochodzi do zamieszek, są ranni, i tylko patrzeć, jak z podobnymi scenami spotkamy się i u nas.
Reasumując, minister Piotrowska i jej zwierzchniczka, premier Ewa Kopacz, dopuściły się zdrady stanu, godząc we wszechstronne interesy Polski. Przypominam tu art. 129 KK dotyczący zdrady dyplomatycznej: „Kto, będąc upoważniony do występowania w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej w stosunkach z rządem obcego państwa lub zagraniczną organizacją, działa na szkodę Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10”. A więc – Ewa Kopacz pod sąd!
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/2545-pod-grzybki
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 40 (02-08.10.2015)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz