Napływ imigrantów staje się rodzajem „integracyjnego tarana” rozbijającego i tak już mocno nadwątloną podmiotowość państw narodowych.
Przez media przemknęła z szybkością meteoru informacja o planach wprowadzenia specjalnego, ogólnoeuropejskiego podatku na „uchodźców” - i równie szybko jak meteor zgasła. Niesłusznie, bo tego typu sygnałów nie wolno żadną miarą lekceważyć. Przypomnijmy, iż doniesienie opublikował niemiecki dziennik „Sueddeutsche Zeitung” i dotyczyło ono nieformalnych rozmów, które w sprawie unijnego spec-podatku miały się toczyć między niemieckim rządem a Komisją Europejską, natomiast przeciek nastąpił podczas obrad Międzynarodowego Funduszu Walutowego w Limie. Podatek, którego inicjatorem był Wolfgang Schaeuble, miałby przybrać formę zwiększonej akcyzy na paliwo lub podwyżki VAT, wpływałby bezpośrednio do unijnego budżetu i nazywałby się „opłatą solidarnościową”, tudzież „dodatkiem solidarnościowym”. Pozyskane w ten sposób środki przeznaczone zostałyby na zabezpieczenie zewnętrznych granic Unii Europejskiej, pokrycie kosztów utrzymania imigrantów, oraz na pomoc bezpośrednio w krajach ich pochodzenia.
Doprawdy, paradne. Oto niemiecki rząd ponad głowami krajów członkowskich dogaduje się po cichu ze swą unijną ekspozyturą, jaką de facto jest Komisja Europejska, jak by tu przymusić resztę Europy do okazania „solidarności”. Mechanizm jest podobny jak w przypadku „kwot” imigracyjnych – Berlin przerzuca na resztę kontynentu konsekwencje własnej polityki i radosnej nieodpowiedzialności „mutter Angeli” zapraszającej muzułmańskie hordy, z którymi już na obecnym etapie Niemcy nie są w stanie sobie poradzić. Brukseli oczywiście w to graj, bo w ten sposób po raz pierwszy w historii dysponowałaby własnymi środkami, niezależnymi od składek członkowskich i pieniądze te – przynajmniej teoretycznie - pozostawałyby w jej wyłącznej dyspozycji. A gdzie pieniądze, tam i realna władza.
Oczywiście, gros tej realnej władzy przypadłoby Berlinowi, w praktyce bowiem to Niemcy decydowałyby o podziale, mielibyśmy zatem wzmocnienie tendencji utwierdzania niemieckiej dominacji za pomocą unijnych instytucji - niemniej nawet taki okrojony splendor jest dla brukselskich czynowników kuszący. Nie trzeba dodawać, iż „solidarnościowy” dodatek popłynąłby w znacznej mierze do budżetu federalnego, bowiem już teraz koszty niemieckich władz centralnych, landów i samorządów związane z przyjmowaniem imigrantów szacowane są na 20 mld. euro. Nic dziwnego, że Niemcy za pomocą „solidarnościowego” podatku postanowiły sobie wydatki te powetować. Nie ma co, niezły plan – Niemcy ustalają euro-daninę, której same byłyby największym beneficjentem...
Poza wszystkim innym, gdyby udało się przeforsować opisywane tu rozwiązanie, byłoby ono kolejnym krokiem na drodze do „zacieśniania integracji”, czytaj – konsekwentnego pozbawiania członków UE kolejnych obszarów suwerenności. W tym kontekście, napływ imigrantów staje się rodzajem „integracyjnego tarana” rozbijającego i tak już mocno nadwątloną podmiotowość państw narodowych na rzecz budowy współczesnego odpowiednika „Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego”, czy też wręcz „IV Rzeszy”, jak niektórzy określają drogę, którą podąża dziś Unia. Całkiem niedawno słyszeliśmy o projektach powołania europejskiej straży granicznej (znów: wyjęcie istotnej kompetencji spod władzy poszczególnych państw) i wspólnotowy podatek jawi się tu jako logiczne dopełnienie tamtego pomysłu. Propozycję zgłosił niezawodny w takich sytuacjach człowiek Merkel w Brukseli, czyli Donald Tusk, po drodze zyskała ona już nazwę Europejskiego Korpusu Straży Granicznej – i w czwartek 15 października na szczycie Wspólnoty będzie tematem rozmów. Warto dodać, że jeszcze przed kryzysem imigracyjnym Jean-Claude Juncker postulował sformowanie europejskich sił zbrojnych – innymi słowy, jak nie kijem, to pałką, a że obecna sytuacja sprzyja tego typu rozwiązaniom, więc postanowiono kuć żelazo póki gorące, bo gdy fala imigranckiego tsunami opadnie, może być już za późno.
Koniec końców, być może na skutek przecieku, Angela Merkel oficjalnie odżegnała się od zamiarów wprowadzania euro-podatku. Z drugiej strony, niewykluczone, że przeciek był celowy i stanowił rodzaj balona próbnego, na ile spanikowana Europa byłaby gotowa poprzeć takie rozwiązanie. Okazało się, że jeszcze póki co, wiązałoby się to ze zbyt dużym politycznym ryzykiem, więc Merkel wycofała się rakiem, choć, jak zauważa „Sueddeutsche Zeitung”, byłby to „duży krok” w kierunku większej integracji UE. Nie miejmy jednak złudzeń – tego typu próby będą systematycznie ponawiane aż do skutku, tak jak do skutku prowadzono projekt europejskiej „konstytucji”, którą przeforsowano ostatecznie pod nazwą Traktatu Lizbońskiego, każąc opornym ponawiać głosowania dopóki nie zostanie osiągnięty zadowalający rezultat i jak mimo sprzeciwu Czech, Słowacji, Węgier i Rumunii przepchnięto „kwoty” uchodźców, obchodząc za sprawą prawnego kruczka możliwość veta. Naprawdę, gdy bierze się za coś „wspólna Ojropa” nie można być pewnym dnia ani godziny, najwyższa więc pora na ewakuację, zanim zduszą nas ze szczętem.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Zapraszam na „Pod-Grzybki” ------->http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/2635-pod-grzybki
Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 42 (16-22.10.2015)
Dzięki, bardzo interesujący wpis. Wiele się dzięki niemu dowiedziałam
OdpowiedzUsuń