KE jedynie ubrała w europejski kostium żądanie Angeli Merkel sprowadzające się do znanego z internetowych memów hasła: „wincyj imigrantów!”.
I. Polityczne szykany Brukseli
Komisja Europejska postanowiła uczcić ramadan i z tej okazji ogłosiła wszczęcie procedury dyscyplinującej wobec państw opierających się przed „ubogaceniem kulturowym” przez „uciekające przed wojną” brodate „matki” z równie brodatymi „dziećmi”. Najprawdopodobniej sprawa trafi przed europejski trybunał w Luksemburgu i może się zakończyć słonymi karami finansowymi.
Mamy tu od razu na wstępie kilka aspektów. Po pierwsze, czy Komisja Europejska ma w ogóle prawo na gruncie traktatowym do wszczynania takich procedur, czy też mamy do czynienia z uzurpacją kompetencji analogiczną do „kontroli praworządności”? Po drugie, przed trybunałem w Luksemburgu toczy się już postępowanie odnośnie wniesionych przez Węgry i Słowację (z poparciem Polski) skarg podważających legalność tzw. mechanizmu relokacyjnego, zakładającego przyjmowanie przez kraje członkowskie „uchodźców” wedle odgórnie narzuconego rozdzielnika. Jak Trybunał poradzi sobie ze wzajemnie wykluczającymi się pozwami? Po trzecie, na jakiej podstawie KE zawęziła arbitralnie procedurę (być może nielegalną) tylko do trzech państw – Polski, Węgier i Czech – skoro mechanizm relokacji jest fikcją i nie wywiązuje się z niego większość państw członkowskich? Przypomnijmy, że do tej pory rozlokowano 20 tys. „uchodźców” z zaplanowanych 160 tys. - m.in. dlatego, że stosowne służby nie są w stanie „ogarnąć” tematu, tzn. zweryfikować przybyszów pod kątem bezpieczeństwa, a także tego, czy faktycznie są uchodźcami wojennymi, czy migrantami ekonomicznymi. Po czwarte wreszcie, czy zgodne z prawem (w tym prawami człowieka) jest przymusowe przesiedlanie ludzi do odgórnie narzuconych krajów przeznaczenia – często wbrew ich woli?
Biorąc to wszystko pod uwagę, można podejrzewać, iż działania Komisji Europejskiej stanowią polityczną szykanę wobec części państw członkowskich za tzw. „ogólną postawę” - chodzi nie tylko o sprzeciw wobec relokacji, ale również niezgodę na „Europę wielu prędkości”, niechęć wobec przyjęcia euro i generalny brak entuzjazmu do okazywania „europejskiej solidarności”, czyli podporządkowywania się aktualnym życzeniom Berlina i Brukseli. Podejrzenie potwierdzałby fakt, że Berlin natychmiast pośpieszył z deklaracją poparcia dla działań Junckera i spółki, co nasuwa z kolei przypuszczenie, że KE jedynie ubrała w europejski kostium żądanie Angeli Merkel sprowadzające się do znanego z internetowych memów hasła: „wincyj imigrantów!”.
II. Jednostronna „solidarność”
Aż się nie chce po raz tysięczny przypominać, że Niemcy miały w głębokim poważaniu „europejską solidarność”, gdy ignorując obowiązujące prawo jednostronnie otworzyły granice, bez próby konsultacji z europejskimi „partnerami”. Ba, jak się okazało, kanclerz Merkel złamała nawet prawo własnego kraju, bowiem decyzja o wpuszczeniu ludzkiej rzeki zapadła „na gębę” i próżno szukać po niej śladu w dokumentach, co urząd kanclerski był jakiś czas temu zmuszony przyznać odpowiadając na pytania tamtejszych mediów. Wspomnijmy jeszcze dla porządku, że zgodnie z konwencją genewską, a także umową Dublin II, uchodźcą jest się do momentu trafienia do pierwszego tzw. bezpiecznego kraju w którym można złożyć wniosek o azyl – cudzoziemcowi przybywającemu z „bezpiecznego kraju” status uchodźcy się nie należy. W tym sensie, prawdziwymi uchodźcami np. w przypadku konfliktu syryjskiego są ludzie przebywający chociażby w obozach w Jordanii – i tam należy im pomagać, co zresztą Polska nie tylko podnosi na arenie międzynarodowej, ale też aktywnie realizuje.
Trzeba sobie twardo powiedzieć, że Polska nie może się zgodzić na żadne „kwoty”. Nie wolno nam przyjąć ani jednego wciskanego nam nachodźcy. Nie ma tu pola do żadnych „konstruktywnych kompromisów”, bo jeżeli raz się ugniemy, to już nie zatrzymamy różnych „solidarnościowych” wymuszeń. Kolejna rzecz – owi „uchodźcy” zwyczajnie nie chcą do nas trafić i przy pierwszej lepszej okazji zwieją do Niemiec, bo są znakomicie zorientowani w różnicach socjalnych przywilejów w poszczególnych krajach Europy. Przekonała się o tym Fundacja „Estera”, która w 2015 r. sprowadziła do Polski 50 rodzin syryjskich chrześcijan (ok. 160 osób). W krótkim czasie większość z nich zażądała cofnięcia przyznanego im w Polsce statusu uchodźcy, bo uniemożliwiało im to ubieganie się o taki status w Niemczech. Wg nieoficjalnych informacji w tej chwili nie ma już po nich w Polsce śladu. Za to oficjalne dane przedstawił niedawno rząd Litwy. Państwo to przyjęło 309 imigrantów, z czego wedle litewskiego MSW 230 już opuściło Litwę. Słowem – fiasko.
Żeby przetrzymać „uchodźców” w Polsce musielibyśmy zatem więzić ich pod kluczem lub za drutami, co już samo w sobie stanowiłoby kłopot. Ponadto sprowadzone do nas wypasione i brodate byczki po zagnieżdżeniu się w „polskich obozach” mogłyby zechcieć skorzystać z prawa do łączenia rodzin i sprowadzić tutaj swoje samice, które wkrótce złożyłyby jaja i za chwilę tych „uchodźców” zrobiłoby się wielokrotnie więcej, a Polska musiałaby przetrzymywać w koncłagrach nie siedem a siedemdziesiąt tysięcy osób. Nie mamy doświadczenia w zawiadywaniu takimi strukturami masowego odosobnienia. Czy w ramach „solidarności” Niemcy zechciałyby się wtedy podzielić z nami swoim „know-how”? I ile musielibyśmy zapłacić za udostępnienie tej bezcennej wiedzy?
III. Przemytniczy biznes
Osobnym problemem jest, że takie Włochy domagające się wielkim głosem rozładowania swoich ośrodków, nie raczą być „solidarne” same ze sobą, przyjmując hurtem wszystkich jak leci. O tym, że można sobie przy odrobinie determinacji poradzić z masowym przemytem ludzi przekonuje przykład Australii, która odsyłała nielegalnych migrantów z południowo-wschodniej Azji, a przemytnicze łodzie zatapiała. Tymczasem na linii Libia – Sycylia funkcjonuje wręcz coś w rodzaju regularnej przeprawy promowej. Niedawno portal euroislam.pl przytoczył artykuł „Spectatora” obnażający przemytniczy proceder polegający na współdziałaniu gangów z organizacjami pozarządowymi. Otóż łodzie wypełnione migrantami (za 1500 euro od „łebka”) wypływają maks. na 12 mil od brzegu, następnie nadają sygnał SOS, lub wręcz dzwonią do operujących w pobliżu kutrów należących do NGO'sów, po czym „jednostka ratunkowa” przybywa na miejsce, następuje przeładunek ludzkiej masy... i już – dalsza podróż na Sycylię odbywa się na pokładzie jednostki należącej do „organizacji humanitarnej”. Co więcej – zdarza się, że kuter „ratowniczy” przypływa sam, bez konieczności zawiadomienia, co skłania do oczywistego wniosku, że jego załoga doskonale wiedziała zawczasu gdzie i kiedy odebrać „towar”.
Tylko w 2016 r. z Północnej Afryki trafiło do Włoch ponad 181 tys. „uchodźców”, z czego 30 proc. na pokładach statków należących do NGO'sów. W pierwszych miesiącach tego roku odsetek przekroczył już 50 proc. Łączna wartość przemytu to 270 mln. euro rocznie. Najwięcej „organizacji humanitarnych” zaangażowanych w ludzką kontrabandę pochodzi z Niemiec i dysponują one 6-oma jednostkami pływającymi. Koszt utrzymania na wodzie jednego kutra to 400 tys. euro miesięcznie (ponad 4,5 mln. euro rocznie, zakładając, że statek nie przebywa w morzu cały rok) – licząc razy 6 jednostek, wychodzi 27 mln. euro/rok. Kto daje na to pieniądze? I dlaczego włoskie władze tolerują jawny przemyt ludzi pod własnym nosem?
IV. Zdrada pasterzy
I ostatnia sprawa - bolesna, ale nie sposób się do niej nie odnieść. Smuci, delikatnie rzecz ujmując, postawa Kościoła i samego papieża Franciszka, nawołującego bezkrytycznie do przyjmowania agresywnie nastawionych muzułmańskich najeźdźców – zupełnie jakby termin „hidżra” (podbój przez zasiedlenie) był pojęciem papieżowi nieznanym. Jest to, powiedzmy sobie otwarcie, całkowicie opacznie pojmowane miłosierdzie, kompletnie abstrahujące od „ordo caritatis”. Niestety, pod wyraźnym naciskiem Watykanu ugina się również nasz Episkopat, mówiąc, że „Kościół ma twarz uchodźcy”. Uchodźcy – tak, ale nie najeźdźcy!
Polskie władze absolutnie nie powinny ulegać temu moralnemu szantażowi, nie biorącemu pod uwagę realiów oraz wrogiego stosunku muzułmanów do chrześcijaństwa i naszej kultury. Jeśli chodzi zaś o sprawy wieczyste - mam nadzieje, że Bóg policzy naszym rządzącym na plus to, że nie ściągnęli na kraj muzułmańskiej zagłady. Podobnie mam nadzieję, że w swym miłosierdziu wybaczy papieżowi Franciszkowi jego samobójcze, nieprzytomne szaleństwo w którym nawołuje do islamizacji Europy - bo do tego się sprowadza fałszywie pojmowany „humanitaryzm” w jego wydaniu. Zły to pasterz, który wydaje własną owczarnię na pastwę wilków, a właśnie z czymś takim – zdradą pasterzy, wydających swe owce na rzeź – mamy obecnie do czynienia. Europa nie potrzebuje pseudo-chrześcijańskiej czułostkowości udającej miłosierdzie. Europa potrzebuje najpierw rekonkwisty, a następnie krucjaty. Rozumieli to wielcy poprzednicy Franciszka na Piotrowym tronie - a że „dłużej klasztora niż przeora”, to da Bóg, że zrozumieją to również jego następcy.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 25 (21-27.06.2017)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz