niedziela, 2 lipca 2017

Lebensraum dla synów proroka

W obecnej wersji „Generalplan Ost” przewiduje zainstalowanie na wschodzie możliwie dużej liczby migrantów – i to koniecznie muzułmańskich.


I. Powrót do Lebensraumu

To zadziwiające, jaką żywotność potrafią zachować niektóre idee, mimo zmienionych warunków, kontekstu i zdawałoby się ostatecznej, historycznej kompromitacji. Ot, weźmy chociażby koncepcję „Lebensraumu”, czyli „przestrzeni życiowej” jaką dla swego narodu chciał wywojować na wschodzie Europy lewacki wódz III Rzeszy, Adolf Hitler. Można by mniemać, iż idea ta została pogrzebana wraz z trupem fuhrera i przywalona gruzami Berlina – ale nie. Oto Ska Keller, eurodeputowana niemieckiej partii „Zieloni”, zgłosiła pomysł, by do krajów Europy Wschodniej (np. na Łotwę) przesiedlać całe syryjskie wioski, aby „uchodźcy” czuli się na nowych terenach bardziej swojsko i od samego początku funkcjonowali w większej grupie. Nawiasem mówiąc, „Zieloni” pełnymi garściami czerpią z ekologicznego dorobku NSDAP – nikt wówczas nie miał tak postępowego ustawodawstwa dotyczącego ochrony zwierząt, jak niemieccy narodowi socjaliści, a i sam Hitler ze swym wegetarianizmem plasował się w awangardzie postępu. Ale żeby powrócić do haseł Lebensraumu – to jest, przyznam, pewne zaskoczenie. I jak tu nie wierzyć ks. prof. Tadeuszowi Guzowi, że ekologizm to nic innego, jak „zielony nazizm”?

Sama Ska Keller wkrótce wycofała się ze swego postulatu twierdząc, że została „źle zrozumiana”. Najwyraźniej ktoś bardziej kumaty wziął ją na bok i wytłumaczył jakie są konotacje historyczne jej pomysłów - ale fakt, że ona sama nie zdawała sobie z tego sprawy świadczy dobitnie, że Niemcy nie tylko już dawno wybaczyli sobie wszystkie winy, ale również skutecznie o nich zapomnieli. Z ich perspektywy zbrodnie na słowiańskich „podludziach” można uznać za niebyłe, tym bardziej, że jak wiadomo owi „podludzie” gazowali Żydów w „polskich obozach”, więc jeżeli nawet spotkały ich z rąk „nazistów” jakieś przykrości, to swym zwierzęcym antysemityzmem solidnie sobie na taką karę zasłużyli. Przypomnijmy może jednak dla porządku, że będący próbą realizacji koncepcji Lebensraumu Generalny Plan Wschodni (Generalplan Ost), sporządzony pod okiem Heinricha Himmlera, zakładał eksterminację i wysiedlenie ludności słowiańskiej na obszarze do linii jezioro Ładoga – Morze Czarne i sprowadzenie tam niemieckich oraz innych germańskich kolonistów, co miało skutkować zaprowadzeniem Nowego Porządku Świa... to jest, przepraszam, „Nowego Ładu” („Neue Ordnung”).


II. Nowy „Generalplan Ost”

Dziś dosłowna realizacja „Generalplan Ost” w jego pierwotnym kształcie wprawdzie nie jest możliwa, choćby ze względu na lichą rozrodczość rdzennych Niemców (musieliby chyba osiedlać tu swoich emerytów), ale po niezbędnych modyfikacjach program ten znakomicie może uzupełniać i wspomagać projekt Mitteleuropy – czyli podporządkowania państw na wschód od Rzeszy ekonomicznym i politycznym potrzebom Berlina. W wersji obecnej zatem „Generalplan Ost” przewiduje zainstalowanie na wschodzie możliwie dużej liczby migrantów – i to koniecznie muzułmańskich, bo tacy Ukraińcy przebywający, pracujący i studiujący w Polsce w liczbie ok. 2 milionów jakoś nie robią na Niemcach wrażenia, podobnie jak liczne rosyjskie mniejszości w krajach nadbałtyckich. Mimo różnic, Ukraińcy i Rosjanie to z niemieckiego punktu widzenia wciąż element zbyt bliski kulturowo i podatny na asymilację, by użyć go w roli tarana rozsadzającego jednorodność krajów Mitteleuropy. Patrząc od tej strony, do funkcji takiego tarana cywilizacyjnego nadają się jedynie muzułmanie – i to z możliwie odległych stron, bo krymscy czy polscy Tatarzy, ma się rozumieć, również nie wchodzą w grę.

Wygląda więc na to, że deputowana Keller jedynie przesadziła z gorliwością i głupio wysypała zamysły swych mocodawców, być może jeszcze w jakimś przypływie kretyńskiej inwencji dodając coś od siebie – ale chwała jej za to, bo w ten sposób zostaliśmy ostrzeżeni. Niemiecką racją stanu jest doprowadzenie do stworzenia dużych islamskich skupisk w Europie Środkowo-Wschodniej poprzez masową migrację, najlepiej w ekspresowym tempie, tak by to, co w Europie Zachodniej zajęło dziesięciolecia u nas przeprowadzić w ciągu kilku lat. W oczywisty sposób spowodowałoby to chaos i bezwład polityczny państw poddanych takiemu eksperymentowi - a to z kolei oznaczałoby, że kraje te nie dość, że raz na zawsze musiałyby zrezygnować z jakichkolwiek aspiracji, całą energię marnując na gaszenie wewnętrznych pożarów, to jeszcze zmuszone by były wciąż wyciągać rękę po zagraniczną pomoc, uzależniając się trwale od Niemiec. Owo uzależnienie natomiast sprawiałoby, że stałyby się bezbronne wobec kolejnych uroszczeń władczych realizowanych za pośrednictwem Brukseli.

Warto zwrócić przy tym uwagę na kompletnie przedmiotowe traktowanie migrantów. No bo, co ma znaczyć owo „przesiedlanie” całych syryjskich wiosek? Przyjedzie na pustynię spec-komando, załaduje wszystkich na ciężarówki i wywiezie na Łotwę, jako – uwaga - „uchodźców”? Nawet jeśli w tym momencie doszła do głosu chora wyobraźnia pani Keller, to nie sposób nie zauważyć, że identycznie traktowani są migranci przebywający dziś w greckich i włoskich obozach – ludzka masa, dostarczona do Europy przez przemytnicze mafie zblatowane z „organizacjami humanitarnymi” przy cichym przyzwoleniu rządów, którą można przerzucać dowolnie z kąta w kąt w klimacie moralnego terroru. A żeby im nie było smutno, to najlepiej całymi wioskami – jak sądzę zresztą, jest to reakcja na niedawny komunikat litewskiego MSW wg którego z 309 przyjętych migrantów 230 wyjechało już z Litwy. Aby więc nie uciekali, należy im stworzyć odpowiedni habitat – Lebensraum dla synów proroka.

W tej sytuacji nie dziwi więc, że Berlin uruchomił swoje aktywa w postaci Platformy Obywatelskiej, która słodszymi od malin ustami Grzegorza Schetyny ogłosiła – i to w Brukseli – że zarządzane przez nią samorządy przyjmą „uchodźców” niezależnie od polskiego rządu. To jest bardzo dobra wiadomość, bo oznacza ona, iż PO tak się zaplątała na niemieckim sznurku, że gotowa jest obrać kurs na samozagładę, byle tylko dogodzić swym zagranicznym pryncypałom. Powinno się o tym mówić jak najgłośniej, gdyż zwiększa to szanse, że wystraszeni mieszkańcy pogonią w następnych wyborach samorządowych Platformę do wszystkich diabłów.


III. Rozszerzone samobójstwo

Niezależnie jednak od zarysowanych tu rachub Berlina, tudzież intryg różnych sprzedawczyków, chciałbym na zakończenie zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt. Wiele bowiem wskazuje na to, że Berlin czy Bruksela są jedynie narzędziem w rękach potężniejszych graczy, którzy w swej pysze i chciwości, świadomie bądź nie, planują rozszerzone samobójstwo. Nie tylko sami zginą, ale i nas pociągną za sobą próbując urzeczywistnić swe szaleńcze plany.

Odwołam się tutaj do znanego motywu popkulturowego, bo tak się składa, że kultura popularna potrafi czasem zadziwiająco trafnie zdiagnozować rozmaite zagrożenia. Chodzi mi o słynną serię filmów o „Obcym” – w omawianym kontekście bardzo niepoprawną politycznie i „ksenofobiczną”. Głównym czarnym charakterem jest w niej bynajmniej nie tytułowy Alien, lecz przewijająca się w tle megakorporacja „Weyland-Yutani”, która za wszelką cenę próbuje schwytać Obcego, widząc w nim potencjalne narzędzie maksymalizacji zysków – materiał do produkcji odpornych na skrajne warunki mutantów, czy broni biologicznej. Aby pozyskać egzemplarz ksenomorfa gotowa jest spisać na straty wysyłanych na jego spotkanie ludzi. A któż inny sprasza dziś nachodźców, jak nie globalne korporacje z Sorosem w tle, kręcące rządami, by zapewnić sobie tanią siłę roboczą? I tak samo są skłonne bez zmrużenia oka „wliczyć w koszta” chociażby ofiary zamachów? Tyle, że podobnie jak w „Obcym”, nie zdają sobie sprawy, że otwierają puszkę Pandory. Albo jeszcze inaczej – wiedzą, lecz zaślepieni krótkowzrocznym mirażem zysków wolą zamykać oczy na zagrożenie. W filmie powstrzymuje ich „ksenofobiczna” Ellen Ripley walcząca na dwa fronty – z kosmicznym monstrum i chciwą korporacją. W realnym świecie jest to nasze zadanie.


Gadający Grzyb


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 26 (30.06-06.07.2017)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz