Wprowadzenie sankcji może przynieść efekt odwrotny do zamierzonego i poderwać społeczne poparcie dla naszego członkostwa w Unii Europejskiej.
I. Sankcje „prawem i lewem”
Kto by pomyślał – Jean-Claude Juncker w jakimś niepojętym przypływie trzeźwości opowiedział się przeciw zabieraniu unijnych pieniędzy państwom sprzeciwiającym się przyjmowaniu nachodźców w ramach tzw. mechanizmu relokacji. Tym samym zajął stanowisko przeciwne wobec Martina Schulza, który nieodmiennie pozostaje w stanie delirycznej maligny i twardo obstaje (ostatnio w wywiadzie dla „Bilda”) za obcięciem euro-funduszy dla „niepokornych” krajów. Jeszcze trochę i Juncker przetrzeźwieje na tyle, by uznać, że również sankcje i ograniczenie środków strukturalnych za „łamanie praworządności” oraz cała heca z „opcją atomową” opisaną w art. 7 Traktatu o Unii Europejskiej może okazać się, delikatnie mówiąc, przedsięwzięciem przeciwskutecznym. Oczywiście, formalnie są to dwie różne sprawy i dwa odrębne postępowania, ale patrząc od strony politycznej obie są uzupełniającymi się częściami tej samej operacji dyscyplinowania i szykanowania opornych członków „wspólnoty”, z Polską na czele. Dodać należy przy tym, że poczesne miejsce zajmuje tu szantaż finansowy. Wprawdzie budżet UE po 2020 r. tak czy inaczej miał być chudszy od obecnego, o czym wiadomo było od dawna, lecz prócz tego postanowiono uruchomić straszak w postaci dodatkowego, „represyjnego” ograniczenia środków – i to pomimo, że w zasadzie brak jest podstaw traktatowych do podobnego rozwiązania. Słowem, „sankcje” mają być – jak nie „prawem” to „lewem”.
Stało się tak na ewidentne życzenie Niemiec, które już w połowie 2017 r. w dokumencie „Stanowisko ministerstwa gospodarki dot. polityki spójności UE po 2020” postulowały, iż „powinno się sprawdzić, czy wypłaty funduszy strukturalnych można też uzależnić od przestrzegania norm państwa prawa”. Jak podawało wówczas „Deutsche Welle”, oznacza to „powiązanie przestrzegania podstawowych zasad praworządności z możliwością decydowania o udzieleniu unijnej pomocy na realizację konkretnych, wskazanych przez Komisję Europejską, przedsięwzięć strukturalnych”. Wprowadzenie takiej zasady oznaczałoby utworzenie arbitralnego mechanizmu wywierania na kraje członkowskie permanentnej presji ekonomicznej – i to w trybie kompletnie „pozatraktatowym”. Precedens już jest, bo wszak procedura „kontroli praworządności” wszczęta przez Komisję Europejską wobec Polski również nie ma żadnego umocowania w Traktacie Lizbońskim i stanowi czystą uzurpację brukselskich urzędników.
II. Ryzykowna gra
No dobrze, mamy mniej więcej zarysowane tło polityczno-prawne – ale dlaczego twierdzę, że ów festiwal szykan może okazać się przeciwskuteczny i koniec końców obrócić się przeciw jego inicjatorom? Już wyjaśniam. Otóż kalkulacja Berlina, brukselskich marionetek oraz trzódki miejscowych targowiczątek („totalna opozycja” plus szeroko rozumiani beneficjenci III RP) wygląda następująco: wprowadzenie pod jakąkolwiek postacią „sankcji” uderzających w Polskę ma spowodować załamanie społecznego poparcia dla PiS, a tym samym utorować drogę do powrotu do władzy dawnej, zblatowanej i usłużnej sitwy. To jaką formalnie owe represje przybiorą postać jest sprawą drugorzędną – jeśli nie uda się ich przeforsować na forum Rady Europejskiej (zapowiedziane weto Węgier), to spróbujemy „karnie” obciąć fundusze w najbliższej perspektywie budżetowej (mówi się o 12 mld. euro mniej dla Polski, Węgier i Czech), bądź uruchomimy Trybunał Sprawiedliwości UE, który nałoży kary za odmowę przyjmowania „uchodźców”. Niezależnie od końcowego wyniku tych zabiegów, sama polityczna wrzawa generowana w trakcie różnych europejskich procedur również ma za zadanie przeczołgać rząd PiS i pozbawić go powagi w oczach polskiej opinii publicznej (casus „27:1” i nieudanej próby zablokowania reelekcji Tuska, która zachwiała na moment sondażami).
Tak to sobie wymyślili i jeszcze kilka lat temu powiedziałbym, że te rachuby mają duże szanse na urzeczywistnienie. Jednak w obecnych warunkach podobna zagrywka obarczona jest znacznym ryzykiem i może obrócić się przeciw jej inicjatorom, co najwyraźniej jakimś szóstym zmysłem przewąchał wspomniany na wstępie Jean-Claude Juncker. Otóż Polacy są już nieco innym narodem, niż jeszcze kilka lat temu. Po kryzysie migracyjnym i finansowym Zachód przestał im tak bardzo imponować, a cielęcy zachwyt ustąpił miejsca rosnącemu sceptycyzmowi. Dodatkowo, o ile awantura wokół reelekcji Tuska była dla wielu niezrozumiała i niepotrzebna, o tyle w przypadku obecnej rozgrywki kręcącej się wokół migrantów i reformy sądownictwa doskonale wiedzą kto się zgodził na „kwoty” (i to w ramach stałego mechanizmu relokacji), a także kto dziś donosi do obcych stolic i wręcz otwarcie wyczekuje wrogich posunięć zagranicy wobec polskiego państwa. Wiadomość o sześciorgu eurodeputowanych PO głosujących za uruchomieniem art.7 odłożyła się trwale w głowach wyborców – podobnie jak nawoływania do wprowadzenia wobec Polski sankcji (wywiad Borysa Budki dla „Die Zeit”, pohukiwania Wałęsy, tudzież rozmaitych autorytetów obozu III RP).
Wszystko to razem wzięte oznacza, że wprowadzenie sankcji (w tej czy innej postaci) może przynieść efekt odwrotny do zamierzonego i poderwać społeczne poparcie dla naszego członkostwa w Unii Europejskiej oraz definitywnie skompromitować „totalną opozycję” w oczach wyborców – na wzór opozycji na Węgrzech. A im głośniej PO do spółki z „beneficjentami III RP” będzie wyrażać satysfakcję (choćby przybraną w obłudny welon troski), tym opisany efekt będzie silniejszy. Jeżeli dołożymy do powyższego programową pustkę Platformy, Nowoczesnej i reszty, to możemy otrzymać skutek w postaci społecznej konsolidacji wokół obozu Zjednoczonej Prawicy. Zauważył to zresztą w grudniu ub.r. „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, pisząc iż „ewentualne sankcje, w tym ograniczenie wypłat z funduszy strukturalnych, mogą podkopać ciągle wysokie zaufanie Polaków do UE” i dodając: „Poparcie dla UE jest w polskim społeczeństwie ciągle jeszcze wysokie. Nie należy lekceważyć faktu, że stanowi ono dla PiS pewne ograniczenie. UE nie powinna przyczyniać się sama do podkopywania jej legitymacji”.
III. Wypuszczanie dżinna z butelki
Oznacza to, że istnieje realne ryzyko (z punktu widzenia Brukseli i miejscowych euro-folksdojczów) gwałtownego wzrostu w najbliższym czasie nastrojów eurosceptycznych – co w skrajnym scenariuszu może się przełożyć na polexit, nawet gdyby sam PiS był od podobnego kroku jak najdalszy. Innymi słowy, może się powtórzyć przypadek premiera Davida Camerona, który pod presją własnej obietnicy wyborczej i społecznych nastrojów zarządził referendum w sprawie brexitu, po czym ten odbezpieczony polityczny granat wybuchł mu prosto w twarz – wydarzenia nabrały własnej dynamiki, a Cameron, który był zwolennikiem pozostania Wlk. Brytanii w UE stał się niechcący ojcem „secesji”. Tak się kończy wypuszczanie dżinna z butelki – a w przypadku Polski takim dżinnem mogą stać się sankcje i obcięcie eurofunduszy.
A potencjalne podglebie jest. Przypomnę sondaż IBRIS dla „Polityki” z czerwca 2017 r., w którym 56,5 proc. opowiedziało się przeciw przyjmowaniu uchodźców, nawet gdyby wiązało się to z ograniczeniem unijnych funduszy; z kolei na pytanie o odmowę przyjęcia uchodźców nawet za cenę wyjścia z UE „zdecydowanie tak” i „raczej tak” odpowiedziało łącznie 51,2 proc. respondentów. Ponadto Polacy niezmiennie przeciwni są przyjęciu waluty euro, zaś ze wspomnianego tu niedawno raportu Fundacji Batorego „Polacy wobec UE: koniec konsensusu” gdzie wzięto pod lupę różne sondaże z ostatnich lat jasno wynika, że poparcie dla UE nie jest bynajmniej bezwarunkowe – Polacy są wprawdzie generalnie „za”, lecz tylko pod warunkiem poszanowania naszej podmiotowości i prawa do realnego współdecydowania o obliczu europejskiej wspólnoty.
Tak więc, na miejscu dzisiejszych hunwejbinów spod znaku „ulicy i zagranicy”, działających w myśl zasady „im gorzej (dla Polski), tym lepiej (dla nas)”, wziąłbym na wstrzymanie – bo finalnie możecie się, robaczki, nielicho zdziwić.
Gadający Grzyb
Na podobny temat:
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 02 (12-18.01.2018)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz