niedziela, 31 grudnia 2017

Porozmawiajmy o polexicie

Prawdziwą przyjemnością będzie patrzeć, jak ci, którzy dziś gardłują o polexicie, zaczną w panice połykać własne języki.


I. „Polexitowa” histeria

„PiS chce wyprowadzić Polskę z Europy” - grzmi totalna opozycja. „Polexit to tajny plan Kaczyńskiego” - wtóruje niemiecka prasa i jej polskojęzyczne ekspozytury. I tak w koło Macieju od ponad dwóch lat. Przy każdej różnicy zdań między polskim rządem a Brukselą (żeby tylko, również przy każdym sporze z Berlinem, czy nawet po zerwaniu kontraktu na francuskie Caracale – nieloty), powtarza się ten sam refren. Działa to wedle schematu prostego jak konstrukcja cepa: jeśli polski rząd w jakiejkolwiek sprawie ma odmienną opinię od zadekretowanej przez unijnych rozgrywających, to znaczy, że „marginalizuje Polskę”, „degraduje do drugiej ligi” i „wyprowadza z Europy”. W tle zaś nieodmiennie majaczy szantaż oparty o „reductio ad Putinum” - PiS z Kaczyńskim mają mianowicie swoją polityką „radować Putina”. Tego samego Putina, w porozumieniu z którym Angela Merkel usiłuje przepchnąć kolanem gazociąg Nord Stream II i wyłączyć go spod europejskich regulacji energetycznych, a niemiecka lewica aż przebiera nogami, by pod byle pretekstem znieść sankcje nałożone na Rosję po agresji na Ukrainę. Ale Niemcy „na korzyść Putina” nie grają...

I na nic zdają się każdorazowe zaprzeczenia, że nic z tych rzeczy, nikt wyprowadzać Polski z UE nie zamierza – ba, nawet słowa Jarosława Kaczyńskiego, że dla polskiej obecności w Unii Europejskiej „nie ma alternatywy” traktowane są jako zasłona dymna. Można wręcz odnieść wrażenie, że dla wrzeszczących o „polexicie” histeryków koronnym dowodem jest sam fakt sprawowania władzy przez PiS. Otwartym pytaniem pozostaje, czy plotą te duby smalone z wyrachowania, licząc na wystraszenie euroentuzjastycznych Polaków, czy już sami uwierzyli we własną propagandę – ale to w gruncie rzeczy kwestia drugorzędna. Gorsze jest co innego – otóż politycy Prawa i Sprawiedliwości z Jarosławem Kaczyńskim na czele najprawdopodobniej są w swych zapewnieniach zupełnie szczerzy i naprawdę nie wyobrażają sobie Polski poza unijnymi strukturami. A to błąd, bo powinni taki wariant przynajmniej brać w politycznych rachubach pod uwagę i zawczasu przygotować plan awaryjny, gdyby polexit okazał się jednak koniecznością. Co więcej, powinni tę ewentualność wprowadzić do dyskursu publicznego, choćby po to, by oswajać z nią opinię publiczną.


II. Wojna brukselsko-polska

Aż się chce powiedzieć – straszycie ludzi polexitem? Dobrze, to pogadajmy o tym, skoro tak skwapliwie, przy byle okazji wywołujecie wilka z lasu. Tak się składa, że naszemu wyjściu z Unii Europejskiej i możliwym alternatywom poświęciłem przez ostatnie niemal trzy lata trochę tekstów – a teraz, po wypowiedzeniu nam przez Brukselę otwartej wojny, bo do tego sprowadza się słynna „opcja atomowa” opisana w art.7 Traktatu Lizbońskiego, temat stał się wyjątkowo aktualny. Powtórzmy to – uruchomienie procedury, której finałem może być potencjalnie pozbawienie nas prawa głosu i sankcje, jest de facto wypowiedzeniem wojny, za którym stoi ewidentna niemiecka inspiracja, bo chyba nikt o zdrowych zmysłach nie sądzi, że pajace w rodzaju Timmermansa, Verhofstadta czy Junckera ośmieliliby się na taki krok na własną rękę. Niezależnie od końcowego wyniku, zamiarem tej awantury jest permanentne eskalowanie napięcia obliczone na poderwanie społecznego poparcia dla obecnego rządu – to zaś oznacza, że Bruksela (a tym bardziej Berlin) nie jest w stanie przyjąć do wiadomości „niesłusznych” wyników wyborów w krajach członkowskich, a tym bardziej jakiejkolwiek suwerennej polityki wyłamującej się spod dyktatu euro-mandarynów.

W konsekwencji powyższego, wielkimi krokami zbliża się moment, gdy normalne funkcjonowanie Polski w UE stanie się zwyczajnie niemożliwe. Albo się ugniemy, rezygnując z jakiejkolwiek podmiotowości, albo będziemy sekowani na wszelkie możliwe sposoby – na dzień dzisiejszy stoi na porządku dziennym „karne” obcięcie eurofunduszy w kolejnej perspektywie budżetowej po 2020 r. Zresztą, o tym, że kolejny budżet UE będzie chudszy i możemy stać się płatnikiem netto, mówiono już od dawna – to zaś z naszej perspektywy stawia pod znakiem zapytania opłacalność całego interesu.


III. Rachunek zysków i strat

I tak właśnie na nasze członkostwo należy patrzeć – jako na interes, w którym liczy się jedynie rachunek zysków i strat. Bez ideologicznego zadęcia, a tym bardziej bez prowincjonalnego zachłystywania się wielkim światem i europejskimi salonami na które łaskawie zostaliśmy wpuszczeni. Po stronie zysków możemy policzyć zakotwiczenie polityczne w europejskich strukturach dające poczucie bezpieczeństwa, następnie dostęp do rynków i swobodny przepływ ludzi, oraz oczywiście eurofundusze. Tyle, że owo „zakotwiczenie w Europie” właśnie okazuje się bronią obosieczną – oznacza bowiem rosnące podporządkowanie rozmaitym uroszczeniom „pogłębiającej integrację” Brukseli, a docelowo nieodwołalne sprowadzenie do położenia kolonialnego, z którego właśnie chcemy się wydobyć. Z eurofunduszami tak czy inaczej po 2020 r. będzie problem i może się okazać, że po dokonaniu niezbędnych racjonalizacji wydatków równie dobrze możemy bezpośrednio wydawać u siebie to, co w ramach składki odprowadzamy do unijnego budżetu – a wpłacać będziemy coraz więcej, bo składka członkowska uzależniona jest od poziomu PKB. Dodam nieco złośliwie, że dzięki temu znikną irytujące tabliczki informujące, że basen w Pcimiu Dolnym został „sfinansowany z środków UE”, mające na celu utrwalanie w społecznej świadomości poczucia swoistej „kolonialnej wdzięczności” wobec brukselskich dobrodziejów. Kolejną kwestią jest rzetelne obliczenie (czego żaden rząd dotąd nie zrobił) rzeczywistych kosztów naszego członkostwa – kolonizacji gospodarczej, wdrażania produkowanych taśmowo dyrektyw i zaleceń, wypływu wypracowanego w Polsce kapitału, biurokracji obsługującej rozdzielanie funduszy unijnych i nadzorującej „implementację” unijnego prawa itp.

Zostaje zatem przestrzeń wspólnego rynku i otwarte granice, z czego faktycznie trudno byłoby nam zrezygnować. Tyle, że do tego pozostawanie w Unii nie jest niezbędne, co pokazuje przykład takich państw jak Norwegia czy Islandia. Nie są, przypomnę, członkami UE, pozostając w Europejskim Obszarze Gospodarczym i korzystając z dostępu do wspólnego rynku, a także strefy Schengen – za to bez polityczno-biurokratycznej, brukselskiej „czapy”. Islandia nawet przez pewien czas negocjowała akcesję do Unii, by przekonać się, że skórka nie jest warta wyprawki i podziękować za udział w „elitarnym klubie”.


IV. Mówić ludziom prawdę

O tym wszystkim należy ludziom mówić. Spokojnie, bez wpadania w zbędną histerię, tłumaczyć dlaczego opcja „polexitu” może być nie tylko koniecznością, lecz również poniekąd szansą. Na szczęście, od czasu kryzysu migracyjnego i zafundowanego Niemcom przez kanclerz Merkel zbiorowego samobójstwa, idealizowany dotąd Zachód stracił w oczach Polaków bardzo wiele ze swej atrakcyjności. Jeżeli można mówić o jakichkolwiek pozytywach płynących z groźby islamizacji, to właśnie owo otrzeźwienie z odurzających oparów bezkrytycznego euroentuzjazmu jest jednym z nich. Unia straciła zatem walor cywilizacyjnej atrakcyjności i zostały już tylko pieniądze. Jeszcze chwila i Polacy będą gotowi, by usiąść z kalkulatorem i dokonać bilansu. Trzeba ich tylko potraktować poważnie, jak dorosłych, a nie jak dzieci, którym lepiej pewnych rzeczy nie mówić dla ich własnego dobra – tym bardziej, że ten obłudny paternalizm był domeną elit III RP i dobrze byłoby, gdyby obecna władza różniła się od poprzedników również i w tym aspekcie. Co więcej, poparcie dla obecności w UE jest w naszym społeczeństwie tyleż szerokie, co płytkie – przed rokiem zauważyła to nawet sorosowska Fundacja Batorego w raporcie „Polacy wobec UE: koniec konsensusu”, z troską konstatując przewartościowanie społecznych postaw wobec „zjednoczonej Europy”. A poza wszystkim - prawdziwą przyjemnością będzie patrzeć, jak ci, którzy dziś gardłują o polexicie, zaczną w panice połykać własne języki.


Gadający Grzyb


Na podobny temat:

Exodus z domu niewoli


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 52 (29.12.2017-04.01.2018)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz