Czy zakaz hodowli zwierząt futerkowych jest wyłącznie efektem prywatnego fiksum-dyrdum pana Czabańskiego, czy też „inni szatani” są tu również czynni?
I. Futerkowy proletariat
Przewodniczący Rady Mediów Narodowych, Krzysztof Czabański, dostał białej gorączki po niedawnym odcinku programu Jana Pospieszalskiego „Warto rozmawiać”, który poświęcony był branży futerkowej i projektowi ustawy m.in. zakazującej hodowli zwierząt na futra. Jeszcze tego samego dnia „zaćwierkał” na Twitterze, zarzucając prowadzącemu manipulację na rzecz hodowców norek i domagając się „wyjaśnień” od prezesa Kurskiego. Dzień później zawtórowała mu członkini Rady Mediów Narodowych, posłanka PiS i publicystka Joanna Lichocka, pisząc iż „program był ustawiony pod interesy hodowców”. Cóż, programy Jana Pospieszalskiego mają swoją specyfikę, dynamikę i temperaturę o czym wiadomo nie od dziś. Do tej pory formuła „Warto Rozmawiać” jakoś wymienionej dwójce nie przeszkadzała – problem zrobił się dopiero, gdy zwolennicy forsowanej przez nich ustawy przegrali w dyskusji. Dodajmy, w dyskusji, w której głos miały obie strony - ale ponieważ wynik debaty był nie po myśli pana Czabańskiego, to prezes Kurski wyląduje na dywaniku.
Złośliwie można powiedzieć, że wieloletni (1967-1980) członek PZPR znalazł sobie w zwierzątkach „proletariat zastępczy” i walczy o jego wyzwolenie spod ludzkiej opresji, tak jak niegdyś w szeregach partii bohatersko walczył z uciskiem ludu pracującego miast i wsi. Krzysztof Czabański jest bowiem ideowym wegetarianinem, który zasłynął bon motem: „zwierząt się nie zjada, zwierzęta się kocha”. W obecnej kadencji Sejmu jest członkiem Parlamentarnego Zespołu Przyjaciół Zwierząt, a także promotorem, współautorem i posłem-sprawozdawcą nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt. Główną kontrowersją, prócz takich postulatów jak zakaz trzymania psów na uwięzi i wykorzystywania zwierząt w cyrkach, jest zakaz hodowli na futra norek, lisów i jenotów (z czteroletnim okresem przejściowym na „wygaszenie” ferm). Doszło tu do egzotycznego sojuszu ze skrajnie lewackimi organizacjami „ekologistów” (w mojej prywatnej terminologii ekologia jest nauką, a „ekologizm” - ideologią), takimi jak „Otwarte Klatki”, czy „Fundacja Viva!”. Projekt poparł równie czuły na los zwierząt Jarosław Kaczyński, który w wypowiedzi dla „Vivy!” mówił o współczuciu dla zwierząt oraz ludziach których życie zatruwa odór z ferm, dodając: „Bardzo często mówi się o normach europejskich, o europeizacji Polski, to jest właśnie droga do takiej prawdziwej europeizacji. (…) my nie możemy być krajem drugiej kategorii i rzeczywiście musimy być prawdziwą Europą i to jest krok w tym kierunku”. Kolejnym stałym motywem antyfuterkowego wzmożenia jest oskarżanie o uleganie lobbyingowi wszystkich stających w obronie hodowców.
II. Kwestia rozsądku
W związku z tym ostatnim zarzutem, czuję się w obowiązku ogłosić, że żaden podmiot z branży futerkowej nie zasponsorował niniejszego artykułu, a za teksty płaci mi wyłącznie „Warszawska Gazeta” - bo też obrona hodowców jest tu kwestią elementarnego rozsądku. Branża futerkowa to jedna z nielicznych dziedzin naszej gospodarki pozostająca niemal wyłącznie w polskich rękach. Obecnie działa w niej 1190 ferm produkujących w całości na eksport – futra sprzedawane są poprzez domy aukcyjne w Helsinkach, Seattle, Toronto i Kopenhadze i jesteśmy w tej dziedzinie światową potęgą, zajmując trzecie miejsce na świecie i drugie w Europie. Przekłada się to na 1,5 mld. zł. udziału w PKB i 50 tys. miejsc pracy (bezpośrednio na fermach i w firmach kooperujących), zaś łączna wartość inwestycji wyniosła dotąd ok. 5 mld. zł. Ponadto hodowcy rozwijając swoje biznesy często wzięli wieloletnie kredyty - „wygaszenie” całej branży oznacza dla tych ludzi falę bankructw i życiowe tragedie.
Wszystko to ma zostać przekreślone jednym pociągnięciem pióra motywowanego ideologicznie ustawodawcy, który swoje pseudohumanitarne i wegetariańskie obsesje chce narzucić całemu krajowi. Zacznijmy od cierpienia zwierząt. Owszem, w 2011 r. raport NIK zasygnalizował liczne nieprawidłowości w 23 fermach w Wielkopolsce – jednak już kontrola Inspekcji Weterynaryjnej z lat 2011-2013 (zbadano niemal wszystkie gospodarstwa w Polsce) wykazała daleko idącą poprawę. Okazuje się więc, że wystarczy skutecznie egzekwować przepisy by poprawić dobrostan zwierząt, bez likwidowania całej gałęzi rolnictwa. Do tego jednak potrzeba skutecznego aparatu państwowego – łatwiej jest więc wylać dziecko z kąpielą, strojąc się w piórka obrońców „braci mniejszych”.
Kolejna rzecz – fetor zasmradzający okolicę. Otóż rolnictwo tak już ma, że czasem brzydko pachnie. Śmierdzą chlewnie, obory, gnój rozrzucany na polach, zakłady mięsne i inne przetwórnie... Niżej podpisany w dzieciństwie miał sąsiada hodującego po drugiej stronie ulicy lisy i nutrie – wiem, jakie zapachy się z tym wiążą i oznajmiam, że nie są gorsze od woni trzody chlewnej i gnojowicy. Gdyby przyjąć perspektywę pana Czabańskiego, to całe rolnictwo można by sprowadzić do trwającego przez tysiąclecia smrodliwego maltretowania zwierząt. Otóż informuję pana Czabańskiego, że zwierzę to nie człowiek i stawianie znaku równości pomiędzy nimi dowodzi zaburzonej etyki i hierarchii wartości. Zwierzęta się zabija i już – dla mięsa, skór, futer, żelatyny i wielu innych produktów służących człowiekowi. Można tu zrobić co najwyżej tyle, by się nad nimi bez potrzeby nie pastwić, ewentualnie wprowadzić (i stosować) regulacje nakazujące umieszczanie ferm hodowlanych w stosownej odległości od siedzib ludzkich. Ponadto, zwierzęta futerkowe nadal będą zabijane – tylko że nie w Polsce i cały ten miliardowy interes przejmą z pocałowaniem ręki inne kraje, którym oddamy rynek, delektując się przy tym własną moralną wyższością.
Aha – kobiety nie przestaną nosić futer, tylko kto inny zarobi na ich produkcji, zaś futra sztuczne to zatruwanie środowiska na masowa skalę, bo są produkowane z takich samych tworzyw jak np. torebki foliowe.
III. „Europeizacja”, czy niemiecki lobbying?
No i wreszcie argument Jarosława Kaczyńskiego o „europeizacji”. Mógłbym to od ręki wyliczyć całą listę europejskich szaleństw – od „walki z klimatem” po genderyzm, homośluby i obronę kornika w Puszczy Białowieskiej. Przy okazji – to właśnie owa „Europa” walnie przyczyniła się do likwidacji całych sektorów polskiej gospodarki, dokonując skutecznej kolonizacji ekonomicznej naszego kraju. Teraz podarujemy jej na tacy kolejną intratną gałąź krajowej produkcji. Tak na marginesie – może by Pan, panie prezesie, zabronił ministrowi Szyszce polowań na klatkowe bażanty?
Na zakończenie tego wątku - staram się unikać chwytu zwanego „reductio ad Hitlerum”, ale analogia nasuwa się sama. Otóż III Rzesza chlubiła się wyprzedzającym swoje czasy prawem dotyczącym humanitarnego traktowania zwierząt – co nie przeszkodziło Hitlerowi (prywatnie – jaroszowi) dokonać wielomilionowego ludobójstwa. Obecnie PiS „humanitarnie” zakaże hodowli norek, wciąż tolerując aborcję eugeniczną i kunktatorsko chowając głowę w piasek w kwestii mordowania nienarodzonych dzieci – co potwierdza wcześniejszą uwagę o zaburzonej hierarchii wartości.
A teraz przejdźmy do lobbyingu. Oto prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, Cezary Kaźmierczak, podał na swoim blogu ciekawą informację – jeden z niemieckich koncernów utylizacyjnych wynajął lobbystów i „ekologów” właśnie do zwalczania branży futerkowej. Rzecz w tym, że odpady mięsne do tej pory były zjadane głównie przez hodowane u nas zwierzęta futerkowe. Po zakazie hodowli, nasze odpady z ubojni i zakładów mięsnych trafią – za słoną opłatą – właśnie do tego koncernu, a jest to rynek wart miliard złotych rocznie. Efektem będzie wzrost cen produktów mięsnych w Polsce. Podsumowując – zapłacimy więcej w sklepach, pozbędziemy się kolejnej branży (po uboju rytualnym i hodowli gęsi na foie gras), a Niemiec zarobi. Więc jak to jest z tym lobbyingiem? Czy zakaz hodowli zwierząt futerkowych jest wyłącznie efektem prywatnego fiksum-dyrdum pana Czabańskiego, czy też, mówiąc klasykiem, „inni szatani” są tu również czynni?
Gadający Grzyb
Na podobny temat:
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 49 (08-14.12.2017)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz