poniedziałek, 12 listopada 2018

Miasta nie dla PiS

Tendencja czyniąca kandydatów Prawa i Sprawiedliwości „niewybieralnymi” zeszła z poziomu wielkich metropolii do ośrodków średniej wielkości.

I. Niepokojąca tendencja

Wyniki II tury wyborów samorządowych potwierdziły, że o ile na poziomie sejmików bądź powiatów jest dobrze lub nawet bardzo dobrze, o tyle w miastach PiS ma spory problem. Co więcej, problem ten narasta, bowiem tendencja czyniąca kandydatów Prawa i Sprawiedliwości „niewybieralnymi” zeszła z poziomu wielkich metropolii do ośrodków średniej wielkości. Uogólniając, na dzień dzisiejszy sytuacja wygląda tak, że w największych miastach „szklanym sufitem” jest pułap poparcia na poziomie trzydziestu kilku procent, zaś w nieco mniejszych – czterdziestu kilku. Póki co, w wyborach „masowych”, typu sejmiki wojewódzkie czy wybory parlamentarne, można jeszcze liczyć na neutralizację miast głosami „Polski powiatowej” - ale, po pierwsze, pytanie jak długo będzie to działać; po drugie – jeśli obserwowany spadek poparcia będzie nadal się rozprzestrzeniał na coraz mniejsze miasta, to może zrobić się naprawdę niebezpiecznie, szczególnie, gdy na powyższe nałoży się mobilizacja elektoratu „anty-PiS”.

W skali kraju, warto się przyjrzeć rozsianym po Polsce tzw. miastom prezydenckim. Na 107 takich ośrodków, PiS miało swoich włodarzy w 11 – po tych wyborach zostały mu 4 (Chełm, Otwock, Stalowa Wola, Zamość). Największy z nich to Zamość z niespełna 65 tys. mieszkańców. Dla porównania, Koalicja Obywatelska zagarnęła 22 miasta – choć na miejscu „totalnej opozycji” również nie uderzałbym w triumfalistyczne tony, bo największymi wygranymi są tu tzw. kandydaci niezależni, którzy mają 77 miast.

Powtarzam – są powody do niepokoju, bo o ile metropolie można sobie jeszcze od biedy odpuścić, uznając, że wielkomiejski „stan umysłu” jest nie do przezwyciężenia, to jednak miasta kilkudziesięciotysięczne wydawały się do tej pory jak najbardziej w zasięgu prawicy.


II. Wielkomiejski stan umysłu

Sprawa wymaga zapewne szczegółowych badań i mam nadzieję, że kierownictwo PiS nie poskąpi środków na socjologiczne analizy (w końcu, po coś dostają te budżetowe dotacje), jednak już dziś można się pokusić o kilka oczywistych konstatacji i roboczych hipotez.

Pierwsza sprawa – w największych miastach wygra nawet kij od szczotki, byle nie był z PiS-u. Może być malwersantem, krętaczem, nieudolnym leniem – nieważne, tu toczy się gra wyłącznie o to, kto sprawniej zagospodaruje antypisowskie emocje. Przykład Trzaskowskiego w Warszawie jest symboliczny. Opisywałem niedawno mentalność wielkomiejskiego elektoratu, więc nie chcę się powtarzać, dodałbym tylko jedno – kampanijna koncentracja na aferze reprywatyzacyjnej nie podziałała. Okazało się, że mieszkańcy stolicy są impregnowani na elementarną empatię, co gorzko po wyborach skomentowała córka zamordowanej Jolanty Brzeskiej. Dlaczego tak? Sądzę, że wielkomiejska „klasa średnia” lubiąca postrzegać siebie jako „ludzi sukcesu” nie odczuwała z ofiarami czyścicieli kamienic socjalnej wspólnoty – dla nich mieszkańcy lokali komunalnych to element gorszy i obcy, kojarzony z patologią. Być może nawet co niektórzy w głębi ducha odczuwali zadowolenie, że do „wyczyszczonych” kamienic wprowadzą się „lepsi” lokatorzy, lub powstaną w nich eleganckie biura. Słowem, zadziałał darwinistyczny mechanizm spod znaku „śmierć frajerom”.

Pouczające są tu wyniki badań prof. Michała Bilewicza, którymi dzielił się swojego czasu w wywiadzie dla „Wyborczej” (wiem, że to lewak, ale tym razem akurat wyjątkowo warto go posłuchać). Otóż ankieterzy odpytywali nieźle sytuowanych Warszawiaków, jacy wg nich są Polacy. Odpowiedzi były wielce charakterystyczne: Polacy w optyce wielkomiejskiej klasy średniej to niemal bez wyjątku pijacy, lenie, nieudacznicy i złodzieje. Przy czym, autorzy tych opinii, mówiąc „Polacy”, nie mieli na myśli siebie – oni identyfikowali się jako pracownicy korporacji, działacze organizacji pozarządowych, przedstawiciele wolnych zawodów... To jest ich poziom tożsamości – a „Polacy” to dla nich zaścianek, prowincja, ciemnogród i generalnie, elektorat PiS. Można domniemywać, że ten sposób myślenia dotyczy również pozostałych największych miast – na co często nakłada się kompleks świeżego awansu społecznego.


III. Pełzające „rozbicie dzielnicowe”

Mamy zatem przepaść kulturową – ale to dalece nie wszystko. Postawię tu tezę, że zbieramy właśnie długofalowe owoce reformy samorządowej z 1999r. oraz „metropolitalnej” polityki rządów PO. W efekcie, mieszkańcy miast zaczynają postrzegać siebie i swoje ośrodki jako swoiste „wyspy”, poza którymi rozciąga się jakiś inny świat, z którym nie czują większych więzów. Państwo jest im potrzebne do szczęścia tylko „o tyle, o ile” - np. do tego, żeby można było się w miarę komfortowo przemieścić z jednej „wyspy” do drugiej, niekoniecznie zresztą położonej w Polsce. Już bardziej skłonni są orientować się na Brukselę z jej funduszami strukturalnymi – i dlatego są o wiele bardziej uwrażliwieni na propagandowe groźby „Polexitu”. Na dodatek, ten kosmopolityzm przenika w coraz większym stopniu do miast średniej wielkości, które również mają swe „metropolitalne” i „europejskie” aspiracje – a to oznacza przyjęcie „w pakiecie” zestawu lewicowo-liberalnych, „wielkoświatowych” poglądów. Do powyższego dochodzi jeszcze poparcie dla kandydatów „stąd”, odżegnujących się od partyjnych szyldów. Politycy partyjni są postrzegani często jako marionetki warszawskich central i (w przypadku PiS-u) wykonawcy polityki rządu. W takiej optyce, np. wizyta premiera Morawieckiego czy Jarosława Kaczyńskiego z poparciem dla kandydata może być postrzegana nie tyle jako np. szansa na inwestycje, ile jako zakamuflowana próba nacisku. Nawet zapowiedzi prowadzenia polityki zrównoważonego rozwoju, mającego wyrównywać szanse poszczególnych regionów, są traktowane jako zagrożenie dla własnego, wyjątkowego statusu (bo żeby dać „prowincji”, to nam „odbiorą”).

Zwróćmy uwagę – na Świnoujście czy Szczecin nie podziałała zapowiedź rozbudowy gazoportu i budowy tunelu pod Świną. Podobnie na Elblągu nie zrobił wrażenia projekt przekopu Mierzei Wiślanej będący wszak dla tego miasta i portu gigantyczną szansą rozwojową. Przywrócenie do życia portu lotniczego w Radomiu i uczynienie z niego lotniska uzupełniającego Okęcie – również bez efektu. Tak samo z rozbudową elektrowni w Ostrołęce. Zadziałał odruch: „nie, bo nie, obejdzie się bez łaski, rządzimy się sami”. To niebezpieczne sygnały, mogące świadczyć o pełzającym „rozbiciu dzielnicowym” kraju.


IV. Błędy i demobilizacja

Oczywiście, pozostaje też sprawa jakości lokalnych kadr i zwykłych błędów podczas samej kampanii. Jeśli miejscowe struktury przez cztery lata spały, to trudno wymagać od mieszkańców, by nagle dali im kredyt zaufania. Weźmy np. porażkę w Kielcach – tu PiS może „podziękować” swojemu harcownikowi Dominikowi Tarczyńskiemu, który postanowił „przywalić” Bogdanowi Wencie, wyciągając mu, że jako piłkarz ręczny był na „zomowskim” etacie w milicyjnym klubie, a potem przyjął obywatelstwo niemieckie. Co z tego, że to prawda - skutek okazał się odwrotny do zamierzonego, tym bardziej, że Wenta wśród tzw. zwykłych obywateli jest postrzegany przede wszystkim jako znakomity sportowiec i trener będący autorem sukcesów naszej reprezentacji szczypiornistów, którymi jeszcze nie tak dawno ekscytowała się cała Polska. Z kolei w takim Przemyślu PiS-owi odbiła się czkawką ugodowa (by nie rzec dosadniej) polityka wobec Ukrainy, w efekcie czego spektakularny sukces odniósł kandydat Kukiz'15 Wojciech Bakun.

Wreszcie pozostaje kwestia wyczuwalnej demobilizacji elektoratu PiS. Tu możemy mieć pokłosie dwóch spraw: rekonstrukcji rządu, której ofiarą padła uwielbiana wśród prawicowych wyborców Beata Szydło (Morawiecki jest co najwyżej tolerowany jako ciało obce i bankster) oraz kolejnych rejterad: braku repolonizacji mediów, wycofania się z nowelizacji ustawy o IPN czy zapowiedzi dostosowania się do dyktatu TSUE, co oznacza koniec reformy sądownictwa. Pozostaje mieć nadzieję, że ten miejski zimny prysznic skłoni PiS do wyciągnięcia odpowiednich wniosków.


Gadający Grzyb


Na podobny temat:

Wybory samorządowe – gra o Polskę

Gorzkie zwycięstwo PiS

Czy Pan miłuje Prawo i Sprawiedliwość?


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 45 (09-15.11.2018)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz