Komisja pragnie „zaprzyjaźnić się” z handlem ulicznym.
Orwellowska komisja.
Komisja o iście orwellowskiej nazwie „Przyjazne Państwo” postanowiła włączyć się do trwającej w Polsce nieprzerwanie od lat 90-tych „bitwy o handel” i zapragnęła „zrobić porzundek” z ulicznymi handlarzami. Do tej pory za nielegalny handel na ulicy groziła grzywna do 500 zł, teraz zaś ma grozić areszt i konfiskata towaru. Pożądany efekt ma zostać osiągnięty w drodze nowelizacji Kodeksu wykroczeń. Na stronie komisji, czytamy, iż projekt:
„Dotyczy zwiększenia dolegliwości kar wobec podmiotów, które handlując utrudniają ruch lub postój pojazdów lub ruch pieszych poza miejscami do tego wyznaczonymi przez właściciela, użytkownika lub zarządcę terenu”
href="http://www.przyjaznepanstwo.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=162&Itemid=99"> (żeby było ciekawiej, pełen tekst projektu jest niedostępny w wersji elektronicznej).
O przyjaźni w wydaniu sejmowej komisji niech zaświadczy fakt, iż wzięła ona pod uwagę tylko argumenty samorządowców, które w zasadzie sprowadzały się do kwestii estetycznych – bo uliczne stoiska brzydko wyglądają. To, że z takiego handlu utrzymuje się w skali kraju kilkaset tysięcy osób, których nie stać na płacenie sklepowego czynszu, zaś tanich miejsc na targowiskach jest jak na lekarstwo – to już ani posłów, ani samorządowców nie interesuje. Nie interesuje ich również to, iż uliczni „spekulanci”, próbują się utrzymać własną, ciężką pracą (spróbujcie postać cały dzień na ulicy na mrozie, lub w spiekocie) i nie wyciągają ręki po pieniądze podatnika.(Dodajmy, w przeciwieństwie np. do wielkich sieci handlowych, których inwestycje poparte „grzecznościami” wsuwanymi do kieszeni lokalnych i ponadlokalnych polityków, mogą liczyć na rozliczne ulgi, okresy wolne od podatków itp.).
A że działalność handlarzy w świetle prawa stanowi wykroczenie? Cóż, jest to tylko świadectwem tego, w jak chorym i „przyjaznym” kraju żyjemy. Komisja postanowiła owo „życzliwe” drobnej przedsiębiorczości państwo dodatkowo „uprzyjaźnić”, konfiskując ulicznym „spekulantom” towar i posyłając ich do ciupy.
Wyjątkowo obłudnie brzmi argumentacja, iż (cyt za "Gazetą Prawną) „zjawisko to (handel uliczny – G.G.) powoduje niezdrową rywalizację z osobami sprzedającym swoje produkty legalnie”, (czytaj - z kupcami). Przepraszam, czy z tymi kupcami, których platformiana władzuchna gazowała niedawno podczas szturmu na KDT? Toż to wzajemne szczucie na siebie ludzi. Poza tym, projekt uderza w konsumenta – odbiera mu możliwości wyboru, czy kupić towar taniej, na ulicy (ale z ryzykiem wad, których nie będzie mógł reklamować, gdy handlarz się ulotni), czy drożej w sklepie (ale za to z możliwością zwrotu, jeśli towar okaże się wadliwy). Wyłazi tu typowe „opiekuńcze” myślenie o obywatelu – bezrozumnym bydlątku, które państwo musi prowadzić za rączkę.
Kalizm gospodarczy.
W tym kontekście, dodatkowego, ponurego wydźwięku nabiera to, co niedawno pisałem o pakiecie antykryzysowym i potrzebie deregulacji gospodarki. (href="http://www.niepoprawni.pl/blog/287/sciema-antykryzysowa"> ). Pod rządami rzekomo „liberalnej” i „prorynkowej” partii państwo dryfuje w zgoła odmiennym kierunku. Jak widać, liberalizm być dobry, gdy idzie o zrobienie dobrze wielkim, zagranicznym inwestorom, a być zły, gdy w grę wchodzi rodzimy, drobny handel.
Nie wspomnę już, że dla wielu paskudnych handlarzy, których działalność tak razi wyrafinowany zmysł estetyczny urzędników, uliczny stragan jest ostatnią deską ratunku przed osunięciem się w otchłań nędzy. Brawo, brawo, jaśnie państwo posłowie – skonfiskujcie pietruszkę babinie dorabiającej sobie do głodowej emerytury a ją samą wsadźcie do paki. Nie będzie handlara jedna szpeciła naszych wymuskanych trotuarów. I nie przyjdzie jednemu z drugą do pustych łbów refleksja na temat przyczyn dla których owa babina, czy bezrobotny zmuszeni są wystawać całymi dniami, niezależnie od pogody na ulicy i liczyć na to, że ktoś coś od nich kupi. Dlaczego inteligentny z wyglądu, choć biednie odziany człowiek wyprzedaje ze stolika książki z domowej biblioteki.
Pani sprawozdawczyni omawianego projektu, poseł Hanna Zdanowska nie ma takich rozterek. Dla niej to wszystko nieestetyczni przestępcy, podli oszuści, nie płacący podatków krętacze, których należy usunąć z widoku publicznego. Pewnie, jak wszędzie, znajdzie się wśród nich jakaś grupa cwaniaków, ale generalnie, ludzi do handlowania na ulicy popycha życiowa konieczność, a nie chęć szwindlu. Przyjazne państwo zaś, zamiast pomóc, ułatwiając działalność gospodarczą, wsadzi ich do pierdla.
Dodam jeszcze, że w czasach kryzysu, gdy rośnie bezrobocie i tego wzrostu nie powstrzyma żaden picowny „pakiet antykryzysowy”, postulowany przez komisję projekt jest zwyczajnie nieludzki. Ale domyślam się, że kryzys uderzył również w galerie i centra handlowe, których właścicielom nasi politycy mają pewnie coś niecoś do zawdzięczenia, dlatego po kupiectwie należy zdusić nawet tak, umówmy się, dziadowską konkurencję jak łóżko polowe na chodniku.
Dobijanie rodzimej przedsiębiorczości.
Żeby była jasność – nie mam nic przeciwko supermarketom, czy zagranicznym inwestycjom – one też są potrzebne. Chodzi mi o równość w traktowaniu zarówno wielkich podmiotów, jak i drobnego handlu. Tymczasem, od początku lat ’90, czyli od czasu wielkiego boomu rodzimej przedsiębiorczości, narasta rażąca dysproporcja w podejściu państwa do obu grup. Wielkich się faworyzuje, małych – gnoi. Nawet argumenty o brzydocie stoisk szpecących miasta, od dwudziestu lat są te same i na ogół wysuwane przez osoby, których poczucie estetyki drażni widok „szczęk”, a nie drażni górnolotnych mózgownic dylemat, co handlujący w nich ludzie zrobią, gdy im się te obrzydliwe „szczęki” odbierze. Osobiście, wyczuwam tu echa lewicowo – inteligenckich uprzedzeń wobec „drobnomieszczańskiego sklepikarstwa”, ale to osobny temat.
Powtórzę to, co napisałem w innym tekście: Drobnych przedsiębiorców nie załatwiły naturalne procesy – owa słynna „niewidzialna ręka rynku”. Załatwiła ich ręka ryku sterowanego przez państwo. To poczynania władz skazały rodzimy handel na wegetację na krawędzi bankructwa. Zgodnie ze stalinowską dewizą, w myśl której w miarę postępu rewolucji zaostrza się walka klasowa, im bardziej zdycha kupiectwo, tym cięższe spadają nań ciosy. Bitwa o KDT jest symbolem ogólnego podejścia państwa do przedsiębiorczości obywateli. Uderzenie w uliczny handel jest kontynuacją tego procesu, którego punktem docelowym jest kraj supermarketów i centrów handlowych, za to bez tubylczego kupiectwa.
Dla towarzyszy „sprawdzonych w biznesie”…
Na zakończenie zmienię temat i zapodam nieco weselszą wiadomość. Ferrari ma otworzyć salon w dawnym gmachu KC PZPR. Bardzo trafna lokalizacja, że się tak wyrażę. Po pierwsze, czerwony kolor karoserii idealnie wpasuje się w historyczny klimat miejsca. Po drugie, w Polsce na ferrari (ponad milion złociszy sztuka) stać przede wszystkim byłych komuchów, którzy w odpowiednim momencie, kierowani mądrością etapu, postanowili „sprawdzić się w biznesie”…
Gadający Grzyb
pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl
Linki:
href="http://prawo.gazetaprawna.pl/artykuly/341410,uliczni_handlarze_bez_towaru_i_w_areszcie.html">
href="http://www.niepoprawni.pl/blog/287/sciema-antykryzysowa">
href="http://www.przyjaznepanstwo.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=162&Itemid=99">
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz