Oświadczenie z
1953 r. było jedynie pustym politycznym gestem nie rodzącym dla
Polski (nawet dla PRL!) żadnych skutków prawnomiędzynarodwych.
Na początek mała podróż w czasie. Mamy dzień 9 maja 2005 roku.
Prezydent Warszawy Lech Kaczyński wraz ze współpracownikami
prezentuje drugą część „Raportu o stratach wojennych Warszawy”,
będącą uzupełnieniem opublikowanej rok wcześniej części pierwszej
zawierającej szczegółowe wyliczenia zniszczeń i ofiar w ludziach,
jakie dotknęły stolicę w wyniku niemieckiej okupacji. Część druga
„Raportu” koncentruje się natomiast na tekstach
źródłowych: mamy w niej umowy międzynarodowe, porozumienia, akty
prawne krajowe i międzynarodowe - słowem, wszystko, co od strony
prawnej dotyczy zagadnienia reparacji z tytułu strat wojennych.
Materiały poddano analizie z punktu widzenia ich mocy wiążącej dla
Polski. Wnioski są jednoznaczne: Polska nigdy nie zrzekła się praw do
niemieckich odszkodowań za II wojnę światową. Początkowo PRL miała
pobierać „swoją” część reparacji za pośrednictwem Związku
Radzieckiego, który egzekwował je ze swojej strefy okupacyjnej
(późniejszej NRD) – regulowała to „Umowa o wynagrodzeniu
szkód” z 16 sierpnia 1945 r. Ostatecznie Związek Radziecki w
1953 r. „po uzgodnieniu” z rządem PRL rezygnuje z
dalszego pobierania odszkodowań z dniem 1 stycznia 1954 r. - co z
kolei znajduje odzwierciedlenie w umowie zawartej między ZSRR a NRD
22 sierpnia 1953 r. Dzień później, 23 sierpnia 1953 r., rząd PRL
podejmuje uchwałę – deklarację o zrzeczeniu się reparacji od
Niemiec. Dziś przeciwnicy naszych żądań odszkodowawczych podają ją w
charakterze koronnego argumentu na rzecz bezzasadności podnoszenia
polskich roszczeń.
Jest tylko mały szkopuł. To wszystko było „na gębę”, bez
dochowania przewidzianych prawem międzynarodowym procedur. Grzegorz
Kostrzewa-Zorbas przypomniał już pod koniec 2014 r., że deklaracja
władz Polski Ludowej nie została notyfikowana w Sekretariacie ONZ –
co ma znaczenie o tyle, że na akty prawne nie zarejestrowane w
Sekretariacie nie można się powoływać w postępowaniach przed organami
ONZ. A zatem, w przypadku wniesienia przez Polskę sprawy przed
Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze (będący organem
sądowym ONZ) strona niemiecka nie mogłaby się powołać na wspomnianą
deklarację.
Może
zatem uchwała obowiązuje przynajmniej w bilateralnych stosunkach
polsko-niemieckich? I tu też pudło – PRL-owskie władze bowiem
nie pofatygowały się, by przekazać ją formalnie rządowi NRD. Oddajmy
głos Józefowi Menesowi kierującemu pracami zespołu powołanego przez
prezydenta Lecha Kaczyńskiego: „Dotychczasowe
poszukiwania w archiwach wskazują, że polskie MSZ nigdy nie przesłało
do władz byłej NRD noty dyplomatycznej, w której rząd polski
zrzekałby się roszczeń z tytułu strat wojennych. Nie ma również noty
zwrotnej rządu NRD. Tym samym brak jest podstaw prawnych do
przyjęcia, że rozliczenie wartości dostaw reparacyjnych między PRL i
ZSRR jest tożsame z rozliczeniem między PRL i Niemcami”.
Pozostaje tylko do ustalenia, czy rząd PRL oficjalnie upoważnił ZSRR
do reprezentowania go w „negocjacjach” z NRD i zawarcia
również w jego imieniu umowy z 22 sierpnia 1953 r. Najprawdopodobniej
nie, o czym świadczą słowa Bieruta podczas zebrania na którym
uchwalono deklarację: „również
Rząd PRL powinien ustosunkować się do sprawy odszkodowań niemieckich”
- po co miałby się dodatkowo „ustosunkowywać”, jeśli
wcześniej scedowałby na ZSRR prowadzenie rozmów z NRD?
Jeżeli
zatem takowego upoważnienia nie było, to nie ma o czym mówić, tym
bardziej, że są wątpliwości co do legalności samej uchwały.
Konstytucja PRL w art. 25 p.7 głosiła jedynie, iż Rada Państwa
„ratyfikuje i
wypowiada umowy międzynarodowe” - a zatem jednostronna
deklaracja zaciągająca na Polskę zobowiązania międzynarodowe była
przekroczeniem konstytucyjnych prerogatyw tego organu. Co za tym
idzie, wszystkie późniejsze „potwierdzenia”, zarówno
kolejnych rządów PRL, jak i III RP (ostatnie z 2004 r. głosiło, iż
„oświadczenie
rządu PRL z 23 sierpnia 1953 r. o zrzeczeniu się przez Polskę
reparacji wojennych rząd RP uznaje za obowiązujące”)
nie mają żadnej mocy prawnej.
Tym
samym, można rozwiać obawy tych, którzy podnoszą, że jeśli
„zdelegalizujemy” PRL, to straci swoją moc także umowa z
1970 r. o normalizacji stosunków z RFN uznająca granicę Polski na
Odrze i Nysie. Niczego nie trzeba „delegalizować” - w
odróżnieniu od deklaracji z 1953 r. układ PRL-RFN został podpisany i
ratyfikowany przez obie strony i ma moc wiążącą. Natomiast
oświadczenie z 1953 r. było jedynie pustym politycznym gestem nie
rodzącym dla Polski (nawet dla PRL!) żadnych skutków
prawnomiędzynarodwych. I odnoszę wrażenie, że Niemcy zdają sobie
sprawę na jak kruchych podstawach oparte jest ich stanowisko, wg
którego „kwestię reparacji uznajemy za ostatecznie uregulowaną”
- inaczej nie zareagowałyby tak nerwowo na pojawienie się tego tematu
w przestrzeni publicznej. Tymczasem nic nie jest „uregulowane”
- i to, czy Polska zdecyduje się ostatecznie na formalne wystąpienie
z roszczeniami jest wyłącznie kwestią kalkulacji politycznych zysków
i strat.
Gadający
Grzyb
Na
podobny temat:
Zbrodnie
niemieckiego kolonializmu
Od
reparacji do „polexitu”
Notek
w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł
opublikowany w tygodniku „Gazeta
Finansowa” nr 34 (25-31.08.2017)
Oczywiscie w odpowiedzi NRF zazada zwrotu "Ziem Odzyskanych", ktore jeszcze za moich mlodych latach pojawialy sie w atlasach swiatowych jako bedace pod tymczasowa administracja polska.
OdpowiedzUsuńNo właśnie nie zażąda, bo kwestie graniczne uregulowane są traktatowo, a reparacje - nie.
UsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń