niedziela, 27 sierpnia 2017

Od reparacji do „polexitu”

Dopiero w momencie otrzymania reparacji będziemy mogli powiedzieć, że wygraliśmy II wojnę światową. Póki co bowiem wciąż pozostajemy w gronie przegranych.



I. Reparacyjna gorączka
Zważywszy, iż temat wojennych reparacji jakie należą się nam od Niemiec rozgrzał do białości nie tylko tutejszych folksdojczów, którzy nieustannie pozostają w stanie wzmożonego alertu, lecz również – co zrozumiałe – patriotyczną część opinii publicznej, sądzę, że nie od rzeczy będzie zamieścić kilka uwag nieco mitygujących owo wzmożenie. Oczywiście, nie ulega dla mnie wątpliwości, że odszkodowania nam się należą - ale jakie realnie mamy perspektywy na sukces? Tu ważne zastrzeżenie – mam nadzieję, że Jarosław Kaczyński nie rzucił kwestii odszkodowań ot tak sobie, jako tematu zastępczego w celu rozhuśtania opinii publicznej, bądź w charakterze politycznej demonstracji, aby dać prztyczka w nos Berlinowi za mieszanie się w nasze sprawy. To rzecz zbyt wielkiej wagi na takie figle, o czym świadczy błyskawiczne uruchomienie przez Niemcy wszystkich „pasów transmisyjnych” mających zdezawuować polskie roszczenia. Dalej będę więc pisał zakładając, że jednak mamy do czynienia z inicjatywą poważną.

II. Warunki sukcesu
Zacznę od oczywistości. Zanim strona polska wystąpi z jakimikolwiek oficjalnymi żądaniami, musimy perfekcyjnie odrobić pracę domową. To nie mogą być gazetowe wyliczenia w których fruwają sobie swobodnie różne kwoty – a to 3, to znów 5 czy nawet 6 bilionów euro. Wzorem powinna być tutaj praca zespołu powołanego przez prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego szacującego straty wojenne stolicy (ogółem ponad 45,3 mld. dol. w 2004 r.). Efekty badań zostały opublikowane w postaci dwuczęściowego raportu – część druga skupiła się na materiałach źródłowych dowodzących, że Polska nie zrzekła się skutecznie reparacji wojennych. ŚP. Lech Kaczyński nie ukrywał, iż jest to reakcja na działalność Eriki Steinbach i Związku Wypędzonych oraz Powiernictwa Pruskiego. Podobne oszacowania poczyniono również w innych miastach – teraz należy tę operację rozszerzyć do skali ogólnopolskiej, do czego punktem wyjścia mogłyby być wyliczenia przedstawione na Międzynarodowej Konferencji Reparacyjnej w Paryżu w roku 1946 (Polska wówczas wyceniła straty na 16,9 mld ówczesnych dolarów, można jednak domniemywać, iż te szacunki są dalece niepełne).
Analogicznie rzecz się ma w przypadku opracowania podstaw prawnych – tu również nie może być najmniejszej fuszerki, tak by Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze nie miał pretekstu by oddalić sprawę z powodu jakichś rażących niedoróbek. To nie może być prawny bubel jakie produkuje się niefrasobliwie w Sejmie, by potem w pocie czoła je nowelizować. Pamiętajmy – mamy jedno podejście i cios musi być nokautujący.
Kolejna rzecz – w kwestii reparacji nie możemy liczyć na regionalne sojusze. Grupa Wyszehradzka ani reszta „Trójmorza” nie pomoże nam, a to z tego względu, że większość państw regionu najchętniej o II wojnie światowej by zapomniała. Czechosłowacja poddała się bez walki unikając większych zniszczeń, na dodatek III Rzesza wykroiła z niej marionetkowe, faszyzujące słowackie państewko ks. Tiso. Węgry, Bułgaria, Rumunia to również dawni „satelici” hitlerowskich Niemiec, zaś Chorwacja ma na sumieniu „państwo ustaszów”. Obywatele państw nadbałtyckich sympatyzowali z III Rzeszą, a Łotysze mieli nawet swoje oddziały SS. Słowem, jako jedyni w regionie postawiliśmy się Hitlerowi i ponieśliśmy za to cenę, która po dziś dzień nie została przez Niemcy spłacona.
Następny punkt – porzućmy z góry nadzieję na wywalczenie czegokolwiek poprzez dwustronne negocjacje z Berlinem. Przekonała się już o tym Namibia od trzech lat prowadząca bezowocne rozmowy w sprawie odszkodowań (30 mld. euro) za ludobójstwo na plemionach Herero i Nama z czasów kolonialnych (lata 1904-1908, ponad 100 tys. ofiar). Rząd w Berlinie zaoferował jedynie powołanie „funduszu pomocowego” w wys. 100 mln. euro, odżegnując się przy tym od używania terminu „odszkodowania”, by nie tworzyć niebezpiecznego precedensu. W efekcie rząd namibijski zdecydował się wystąpić z pozwem do Trybunału w Hadze. Nie znaczy to, że z Niemcami nie należy rozmawiać – należy, jak najbardziej, choćby po to, by wysondować jakie mają w ręku karty i demonstrować przed światem wolę „polubownego” załatwienia sprawy. Jednak zasadnicza batalia rozegra się w Hadze - co polecam pod rozwagę wszystkim rozgorączkowanym kibicom, którym się wydaje, że wystarczy machnąć papierami i tupnąć nogą, a Niemcy wyskoczą z kasy. Nie, to będą lata żmudnych zmagań w gabinetach i na salach rozpraw - i trzeba być na to psychicznie przygotowanym, zwłaszcza pod kątem utrzymania przez cały ten czas spokojnej, lecz żelaznej konsekwencji.
No i wreszcie sprawa podnoszona tu i ówdzie – czyli zaangażowanie do współpracy organizacji żydowskich, zaprawionych w egzekwowaniu miliardowych sum w ramach odszkodowań za holocaust. To rzecz śliska. Z jednej strony przedstawiciele wspomnianych tu namibijskich plemion Herero i Nama wnosząc (niezależnie od władz Namibii) przeciw Niemcom pozew przed amerykańskim sądem, zaangażowali prawnika reprezentującego wcześniej ofiary holocaustu (w ogóle, zalecałbym naszemu rządowi uważne przyjrzenie się sprawie Namibii) – ale między Namibią a Żydami nie ma kwestii spornych. Tymczasem od nas organizacje „holocaust industry” domagają się 65 mld. dolarów za pożydowskie mienie - na bazie prawa plemiennej współwłasności, bo przecież nie na podstawie cywilizowanego prawodawstwa cywilnego - co dla nas jest rzecz jasna nie do przyjęcia. Gdybyśmy zaoferowali im prosty układ – odbierzecie sobie te 65 mld. z tego co wydębimy od Niemców, to tym samym przyznalibyśmy, że ich roszczenia są zasadne. Skończyć mogłoby się tym, że od Niemiec nic byśmy nie dostali, a zostalibyśmy z oficjalnie uznanymi żydowskimi roszczeniami do spłaty. Tutaj zatem zaproponowałbym formułę... prowizji. Należy zawrzeć deal – dostaniecie te 65 mld., ale jako prowizję za wykonaną usługę. Przykładowo – 65 mld. dol. to ok. 55,3 mld. euro, co stanowi 1,106 proc. z kwoty 5 bln. euro jakie mamy otrzymać od Niemiec. I na taką, określoną procentowo prowizję się umawiamy. Jeśli nie pomożecie nam skutecznie wydusić ze szkopów kasy – zostaniecie z niczym. Układ jasny – każdy dostaje swoje, jesteśmy kwita.

III. Reparacje a „polexit”
Nade wszystko jednak musimy sobie uzmysłowić, że oficjalne wystąpienie z roszczeniami reparacyjnymi na forum dwustronnym i międzynarodowym oznacza wojnę z Niemcami – może tylko „zimną”, ale wojnę. W konsekwencji, definitywnie już nie będziemy mieli czego szukać w zarządzanej z Berlina Unii Europejskiej, bo Niemcy zrobią wszystko, by nas w tej Unii zwyczajnie zgnoić. Dzisiejsze przekomarzania z Komisją Europejską na tle „praworządności” to przy tym małe miki. To zaś oznacza konieczność „polexitu” – ale nie ma po czym płakać, bo obecna tendencja przejawiająca się coraz dalej idącymi hegemonistycznymi zapędami tandemu Berlin-Bruksela w połączeniu z różnymi „prędkościami” i tak sprawia, że wyjście z UE stanie się prędzej czy później koniecznością. Rzecz w tym, iż „exit” wiąże się z nader bolesnym finansowo „rachunkiem rozwodowym” o czym przekonuje się właśnie Wlk. Brytania, od której Unia żąda jakichś nieprzytomnych miliardów – padają kwoty 40. a nawet 100 mld. euro. Cel jest jasny – dać Londynowi słoną nauczkę, a zarazem lekcję potencjalnym naśladowcom, unaoczniając im z jaką ceną wiąże się opuszczenie „europejskiej rodziny”. I tu naszą „polisą” stają się odszkodowania od Niemiec. To właśnie niemieckimi pieniędzmi będziemy mogli spłacić „rachunek rozwodowy”, który byłby dla nas trudny do udźwignięcia bez „odszkodowawczego” wspomagania. Do tego, niemieckie reparacje zapewnią nam miękkie lądowanie, stając się odpowiednikiem obecnych eurofunduszy.
Biorąc pod uwagę zarysowane tu uwarunkowania, kwestia wojennych odszkodowań staje się dla nas absolutnie kluczowa. A poza wszystkim - dopiero w momencie otrzymania reparacji będziemy mogli powiedzieć, że wygraliśmy II wojnę światową. Póki co bowiem wciąż pozostajemy w gronie przegranych.

Gadający Grzyb

Na podobny temat:
Zbrodnie niemieckiego kolonializmu

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 34 (25-31.08.2017)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz