Niemcy to
prawdziwi mistrzowie świata w wybaczaniu samym sobie, a ich ofiary
wychodzą każdorazowo na pazernych, małostkowych niewdzięczników.
I. Mistrzowie
samorozgrzeszenia
Od
momentu, kiedy Jarosław Kaczyński poruszył temat reparacji wojennych
za II WŚ, obserwujemy wzmożony alert wśród niemieckiego lobby nad
Wisłą. Widać,
że Berlin w tak żywotnej dla siebie sprawie postawił na nogi
wszystkich swoich jurgieltników, co ma dla nas tę zaletę, że możemy
oszacować liczebność i wpływy tej współczesnej V kolumny w szeroko
rozumianej sferze publicznej.
Dowiedzieliśmy się więc, że żądanie odszkodowań zrujnuje nasze
relacje nie tylko ze „strategicznym sąsiadem”, lecz wręcz
z całą Europą, że Niemcy już dawno zrewanżowali się nam wpuszczając
Polskę do Unii, a poza tym łożą na euro-fundusze z których
korzystamy, no i wreszcie, że Kaczyński chce w ten sposób wyprowadzić
nas z UE. Niemcy ze swej strony poinformowały lakonicznie, że kwestię
reparacji uważają za zamkniętą. Resztę roboty tradycyjnie odwala za
niemiecki rząd tamtejsza prasa.
To
jest zresztą dość charakterystyczne dla postępowania Berlina.
Najpierw po dokonaniu jakiejś zbrodni Niemcy udają, że nic się nie
stało, wykorzystując to, że poszkodowany nie czuje się na siłach
upomnieć o swoje. Następnie, gdy sprawa zaczyna wychodzić na światło
dzienne, padają jakieś zdawkowe przeprosiny, okraszone czasem
finansowym ochłapem nijak mającym się do rzeczywistych szkód –
w międzyczasie zaś na obszarze dawnych zbrodni trwa ofensywa
niemieckiego kapitału przedstawiana jako niemal altruistyczne
dobrodziejstwo podnoszące z ruin zacofaną gospodarkę dawnej ofiary. W
końcu zaś, gdy na porządku dziennym staje problem realnego
zadośćuczynienia, Niemcy robią wielkie oczy: teraz? po tylu latach?
Przecież te sprawy mamy już dawno za sobą - przeprosiliśmy,
dostaliście pieniądze, dzięki naszym inwestycjom wasz kraj się
rozwija... czego jeszcze chcecie? Słowem,
Niemcy to prawdziwi mistrzowie świata w wybaczaniu samym sobie.
Więcej – stawiają się za wzór rozliczeń z „trudną
przeszłością”, szantażując tym moralnie inne narody: macie się
rozliczyć ze swych win, tak jak zrobiliśmy to my, Niemcy. W efekcie,
ich ofiary domagając się sprawiedliwości wychodzą każdorazowo na
pazernych, małostkowych niewdzięczników. Powtarzam –
mistrzostwo świata.
II. Pierwsze
ludobójstwo XX w.
Polska
nie jest jedynym obiektem takich zabiegów, bowiem i niemieckie
zbrodnie nie ograniczają się bynajmniej do czasów II wojny światowej.
Tak się składa, że odszkodowań (30 mld. euro) za zbrodnie z czasów
kolonializmu od blisko trzech lat domaga się również Namibia (dawna
Niemiecka Afryka Południowo-Zachodnia). W tym roku, zniechęcona
bezskutecznością rokowań na poziomie międzyrządowym, zapowiedziała
wniesienie pozwu do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w
Hadze. I
to jest dobry moment, by przyjrzeć się kolonialnemu dziedzictwu II
Rzeszy – nie jest bowiem tak, że Hitler wziął się z powietrza i
sam z siebie wymyślił rasistowską ideologię oraz metody masowej,
przemysłowej eksterminacji. Wszystko to – z morderczym skutkiem
- zostało uprzednio przetestowane przez kajzerowskie Niemcy w
afrykańskich koloniach na początku XX wieku.
Namibijskie
roszczenia dotyczą głównie okresu z lat 1904-1908, kiedy to
(odpowiednio w r. 1904 i 1905) powstanie wznieciły miejscowe ludy
Herero i Nama (Namaqoa) zwane przez Niemców Hotentotami. Poszło o
ziemię – Herero i Nama to plemiona pasterskie, których tereny
były bezwzględnie ograniczane przez władze kolonialne i oddawane
niemieckim osadnikom. Wreszcie w 1903 r. ogłoszono powstanie
rezerwatów dla ludności tubylczej, na wzór tych dla amerykańskich
Indian. To był moment decydujący – autochtoni pod dowództwem
Samuela Maharero chwycili za broń. W odwecie, przysłany do Afryki
15-tysięczny korpus ekspedycyjny pod dowództwem gen. Lothara von
Trotha przystąpił do planowej eksterminacji obu plemion. 11 sierpnia
1904 r. wojska niemieckie dokonały rzezi Herero w bitwie na
płaskowyżu Waterberg, zaś niedobitków zepchnięto na skraj pustyni
Kalahari, odcinając im dostęp do źródeł wody, gdzie skazano ich na
śmierć z głodu i pragnienia.
Lothar
von Trotha prowadził świadomą politykę wyniszczenia rdzennej
ludności, zaś całokształt działań stanowił pierwowzór rozwiązań
zastosowanych później przez hitlerowską III Rzeszę na okupowanych
terenach, ze szczególnym uwzględnieniem Europy Wschodniej.
Resztki ludów Herero i Nama zamknięto w obozach koncentracyjnych
(podpatrzonych u Anglików, którzy w ten sposób rozprawili się z
Burami), gdzie umierali od wycieńczającej pracy i z głodu (do
jedzenia dostawali surowy ryż bez możliwości ugotowania). Niezdolnych
do pracy dobijano. Śmiertelność w obozach sięgała 60 proc. Lekarze
dokonywali na więźniach zbrodniczych eksperymentów medycznych (np.
próbując leczyć szkorbut poprzez wstrzykiwanie opium). Z upodobaniem
oddawali się również preparowaniu czaszek oraz dokonywaniu
„naukowych” pomiarów w celu uzasadnienia teorii „higieny
rasowej”. Wprowadzono zakaz „mieszania się krwi”,
zaś von Trotha w stosunku do autochtonów używał określenia
„podludzie” („untermenschen”). Oba plemiona
pozbawiono ziemi, którą przekazano niemieckim kolonistom – tu
warto nadmienić, iż już wówczas święciła triumfy koncepcja
„lebensraumu” („przestrzeni życiowej”)
sformułowana przez geografa politycznego i etnologa Friedricha
Ratzela, podobnie jak termin „herrenvolk” („naród
panów”). Podobne rozwiązania podczas II Wojny Światowej III
Rzesza planowała wdrożyć w ramach „Generalplan Ost”. Ba,
w ludobójstwie czynny udział brał pierwszy gubernator Afryki
Południowo-Zachodniej – Heinrich Goering, ojciec Hermana
Goeringa. Podsumowując,
w Namibii zastosowano wszystko to, co później spotkało nas, Polaków.
Przyjmuje
się szacunkowo, że w sumie zginęło ok. 100 tys. Herero (80 proc.
populacji) i 10 tys. Nama (ok. połowy). ONZ oficjalnie uznaje
wydarzenia w Namibii za pierwsze ludobójstwo XX wieku.
Sama Namibia dostała się po I Wojnie Światowej pod mandat Ligi
Narodów, następnie zaś pod panowanie RPA. Niepodległość uzyskała
ostatecznie w 1990 r.
Inną
niemiecką zbrodnią jest chociażby krwawe stłumienie przez gubernatora
Gustava Adolfa von Goetzen powstania Maji-Maji z lat 1905-1907
wszczętego przez 20 plemion zamieszkujących ówczesną Niemiecką Afrykę
Wschodnią (obecnie Tanzania, Burundi i Rwanda). Tu również
zastosowano taktykę pełnego wyniszczenia – masowe mordy i
palenie wiosek (później w okupowanej Polsce zwane pacyfikacjami),
niszczenie pól uprawnych, wywoływanie pożarów buszu. W
efekcie większość rdzennej ludności wymarła z głodu – ocenia
się, że było to łącznie ponad 300 tys. ludzi,
zaś skutkiem ubocznym wywołanej sztucznej klęski głodu było
rozprzestrzenienie się kanibalizmu. Dziś Tanzania zapowiada
wniesienie własnych roszczeń przeciw Niemcom i pilnie przygląda się
działaniom Namibii.
III. Niemieckie
„nein”
Jaką
odpowiedź maja Niemcy? Postępują zgodnie z opisanym na wstępie
schematem.
Gdy już nie dało się ukrywać faktu i rozmiarów ludobójstwa, zaczęli
podnosić, że przecież od 1990 r. wypłacają Namibii „pomoc
rozwojową” na łączną sumę 1 mld. euro. Ponadto inwestują w
tamtejszą gospodarkę jako kluczowy partner i „dostawca”
turystów chętnie odwiedzających dawną kolonię, w której wciąż można
znaleźć np. ulicę Bismarcka. Ma to być wyrazem „historycznej i
moralnej odpowiedzialności Niemiec”. Warto dodać, że gros
terenów uprawnych wciąż należy do spadkobierców niemieckich
kolonistów. W końcu, na odczepnego, rząd w Berlinie zaproponował
utworzenie specjalnego funduszu w wysokości 100 mln. euro, co
namibijski rząd ze wzgardą odrzucił.
Ach,
zapomniałbym – w 2004 r. minister współpracy
gospodarczej Heidemarie Wieczorek-Zeul „przeprosiła
w imieniu Niemców” - oficjalnych przeprosin ze strony
niemieckiego państwa jednak nie było, co nie dziwi, gdyż takowe
stanowiłyby mocny argument na rzecz zasadności roszczeń. Zamiast tego
Niemcy wydelegowały do „dialogowania” i „pojednania”
swój Kościół Ewangelicki i zwróciły wypreparowane czaszki Herero,
same zaś stoją na stanowisku, że konwencja ONZ z 1948 r. w sprawie
zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa nie działa wstecz. Unikają
przy tym jak ognia terminu „odszkodowania”, by nie
tworzyć precedensu umożliwiającego falę kolejnych roszczeń.
Miast tego mówią ogólnikowo o „transferach finansowych”,
zaś pełnomocnik ds. Namibii Ruprecht Polenz twierdzi, że powinno
chodzić o „kwestie polityczno-moralne”, a nie o „fikcyjne
szacunki szkód i zliczanie ich na przestrzeni stu lat”.
Jak
widać, prędzej wyciśnie się wodę z kamienia, niż z Niemca pieniądze –
no chyba, że jest się Żydem.
I tym tropem poszli przedstawiciele ludów Herero i Nama, którzy
wnieśli osobny pozew przed sądem amerykańskim, wynajmując adwokata
Kena McCalliona, który wcześniej reprezentował ofiary holocaustu
(„Jedyna różnica jest taka, że Żydzi są biali, a my czarni”
- argumentował wódz Herero, Sam Kambazembi). Może jest to i dla nas
jakaś podpowiedź? W każdym razie, na przykładzie Namibii widzimy, że
czeka nas długa i wyboista droga do której musimy się naprawdę
solidnie przygotować.
Gadający
Grzyb
Notek
w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Na
podobny temat:
Artykuł
opublikowany w tygodniku „Polska
Niepodległa” nr 34 (23-29.08.2017)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz