Zabawa w demokrację kończy się tam, gdzie zaczyna się walka o pieniądze oraz polityczne interesy samozwańczych „przywódców Europy”.
Niemiecki komisarz UE ds. budżetu, Guenther Oettinger, popisał się w wywiadzie udzielonym „Deutsche Welle” iście teutońską butą. Odpytywany na okoliczność kryzysu politycznego we Włoszech (było to po utrąceniu przez prezydenta Mattarellę rządu Giuseppe Conte i desygnowaniu „technicznego” premiera Carlo Cottarelliego) stwierdził, używając formy pluralis maiestatis, iż „mamy zaufanie do prezydenta Włoch” oraz „nowego technokratycznego rządu”, a ponadto podkreślił wiarę, że „ewentualne wybory przyniosą taki wynik, by Włochy mogły być rządzone w duchu proeuropejskim”. Całość wieńczy spiżowe zdanie: „rynki wskażą włoskim wyborcom na kogo głosować”. Jak wiadomo, ostatecznie „technokrata” Cottarelli (były dyrektor wykonawczy MFW, odpowiedzialny we Włoszech za drakońskie cięcia finansowe) zrezygnował z formowania gabinetu, a nowym premierem zostanie jednak popierany przez Ligę i Ruch 5 Gwiazd Giuseppe Conte. Stało się tak w obawie, że Włosi w zemście za zignorowanie ich woli mogą w przedterminowych wyborach jeszcze liczniej zagłosować na „barbarzyńców”, jak medialno-polityczny mainstream nazwał zwycięskie ugrupowania. Jedynym znaczącym ustępstwem „populistów” było przesunięcie eurosceptycznego Paolo Savony (m.in. przeciwnika strefy euro) ze stanowiska ministra finansów na fotel... ministra ds. europejskich.
Niemniej, słowa Oettingera warto sobie zapamiętać, bowiem jak w soczewce skupiają one arogancję euromandarynów i ich przeświadczenie, że władni są meblować Europę wedle własnego uznania, nawet jeżeli oznacza to jawne pogwałcenie woli większości. To tyle, jeśli chodzi o „demokrację”, którą owo towarzystwo przy innych okazjach nieustannie wyciera sobie twarze. Schemat ich myślenia jest z gruntu totalitarny: wyborcy mają głosować na „właściwe” partie – a jeśli się zbuntują, zostaną przywołani do porządku. W przypadku Włoch takim instrumentem dyscyplinującym miałyby być „rynki” (czytaj – globalni spekulanci, agencje ratingowe i międzynarodowe instytucje finansowe), które poprzez wywindowanie rentowności obligacji doprowadziłyby do kryzysu finansowego w tym kraju (cyt.: „Oczekuję, że kolejne tygodnie pokażą, że rynki, obligacje i rozwój gospodarczy Włoch mogą być tak decydujące, że będzie to dla wyborców sygnałem, by nie głosować na prawicowych i lewicowych populistów”). Innymi słowy, mieliśmy próbę otwartej ingerencji w sprawy wewnętrzne kraju członkowskiego – i niemal się udało. Warto tu przypomnieć, że ostatnim włoskim premierem z naprawdę demokratyczną legitymacją był Silvio Berlusconi, zmuszony do ustąpienia jesienią 2011r. Wszyscy kolejni – aż do teraz – byli de facto brukselskimi figurantami, mającymi wdrażać zalecenia swych mocodawców. Taką marionetką jest również prezydent Sergio Mattarella, do ostatniej chwili usiłujący sabotować werdykt wyborczy włoskiego społeczeństwa, by stało się zadość oczekiwaniom person pokroju Oettingera – za co, nota bene, przywódca Ruchu 5 Gwiazd Luigi di Maio zagroził mu impeachmentem za zdradę stanu.
Teraz pomyślmy – jeśli tak zamordystyczne kroki są podejmowane wobec członka-założyciela wspólnoty europejskiej i czwartej gospodarki UE, to co dopiero mówić o takich krajach, jak Polska? Nie tak dawno temu omawiałem tu artykuł Guya Verhofstadta zamieszony w „Project Syndicate”, gdzie otwartym tekstem wygrażał nam, że „jest nie do przyjęcia”, by europejskie fundusze wzmacniały kraje na czele których stoją „nieliberalne rządy”. Wychodzi na to, że ideologicznie pojmowany „liberalizm” (koniecznie lewicowy, bo z gospodarczym liberalizmem UE pożegnała się już dawno), stał się niepostrzeżenie oficjalną doktryną Unii – o czym jakoś dziwnie nie było mowy, gdy przystępowaliśmy do wspólnoty. Wzmiankowany na wstępie wywiad niemieckiego komisarza jedynie potwierdza te hegemonistyczne uzurpacje Brukseli.
Verhofstadt wprawdzie asekuracyjnie zastrzega, że obcięcie eurofunduszy nie ma na celu karania obywateli – lecz po pierwsze, gdyby budżet UE wszedł w życie w obecnym kształcie, to „ukaranie” dokonałoby się samo przez się; po drugie – groźby Oettingera wystosowane wobec Włochów, którym wybór mają wskazywać „rynki”, stanowią jawne zrzucenie maski; po trzecie wreszcie – są i tacy, którzy ukaranie niesubordynowanych społeczeństw postulują zupełnie jawnie. Oto Sławomir Sierakowski ze skrajnie lewicowej „Krytyki Politycznej” wtórując Verhofstadtowi na łamach „Project Syndicate” stwierdza: „przecież PiS i węgierski Fidesz Viktora Orbana zostały demokratycznie wybrane. Pojawia się więc pytanie dlaczego Węgrzy i Polacy nie powinni być karani za swój wybór”. Idę o zakład, że Sierakowski jedynie dopowiedział głośno to, co unijni politycy mówią między sobą – a to z kolei oznacza, że zabawa w demokrację kończy się tam, gdzie zaczyna się walka o pieniądze oraz polityczne interesy samozwańczych „przywódców Europy”. Problem w tym, że podobne kroki stanowią jedynie wodę na młyn tak wyklinanych „populistów” - ale euro-dygnitarze są zbyt zaślepieni własną pychą, by to zauważyć.
Gadający Grzyb
Na podobny temat:
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Felieton opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 22 (08-14.06.2018)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz