Belgijski europoseł za główny cel swojego ataku obrał oczywiście Polskę i Węgry – dwa kraje, które w ostatnich latach ośmieliły się wyłamać z unijnego głównego nurtu, budząc nieskrywaną wściekłość tamtejszego establishmentu. Na początek wypomina obu państwom miliardy euro zainkasowane w ramach europejskiego Funduszu Spójności (Polska – 77 mld. euro, Węgry 22 mld), za co te nie okazały darczyńcom należytej wdzięczności, wybierając sobie „nieliberalne, prawicowe i populistyczne rządy”, które „flirtują z autorytaryzmem” - co Verhofstadt uważa za problem poważniejszy od kryzysu migracyjnego i brexitu. Orbanowi zarzuca m.in. praktyki korupcyjne, rządowi PiS oczywiście „niszczenie” sądownictwa, obydwu zaś – ataki na media i „przykręcanie śruby” organizacjom pozarządowym. Mimo tego, konstatuje ze zgrozą Verhofstadt, Orban w niedawnych wyborach sięgnął po większość konstytucyjną. W związku z tymi niesłychanymi zbrodniami europarlamentarzysta stwierdza: „Jest nie do przyjęcia, by pieniądze unijnych podatników szły na akty próżności nieliberalnych elit, podkopujących bez żadnych skrupułów demokratyczne instytucje, które stanowią o istocie europejskiej wspólnoty”.
Dalej autor proponuje szereg rozwiązań dyscyplinujących niesubordynowane państwa. Począwszy od 2020 r. (czyli wraz ze startem nowego unijnego budżetu), wypłacanie środków z Funduszu Spójności uzależnione miałoby zostać od efektów „obiektywnego monitoringu” prowadzonego przez unijne instytucje. W przypadku oblania takiego testu, pieniądze byłyby zamrożone na specjalnym „funduszu rezerwowym”, a następnie „przekierowywane na wsparcie dla uniwersytetów, ośrodków badawczych i innych instytucji społeczeństwa obywatelskiego w tym państwie”. Co ciekawe, taka procedura „pokazałaby obywatelom państw zbaczających z właściwej ścieżki, że UE nie chce ich karać za zachowanie ich władz”. Całość wieńczy zdanie: „Czas pokazać, że za lekceważenie norm UE się płaci”.
Omówiony tu pokrótce elaborat znakomicie pokazuje, jak spod maski liberała wyłazi ponura gęba totalniackiego doktrynera nie potrafiącego zaakceptować najmniejszego odchylenia od jedynie słusznej linii (ten passus o „zbaczaniu z właściwej ścieżki”!) - i na dodatek obłudnika, stosującego wyznawane poglądy nader wybiórczo. Brukseli jakoś nie przeszkadzał festiwal korupcji i dławienia opozycyjnych mediów na Węgrzech pod rządami postkomunistów czy w Polsce za czasów zaprzyjaźnionej PO – podobnie, jak nie przeszkadza jej dziś korupcja na Malcie lub w Rumunii. Retorycznie można zapytać, czy Verhofstadt byłby równie pryncypialny wobec np. Francji z Frontem Narodowym u władzy, bądź Niemiec pod rządami AfD? Nade wszystko jednak mamy tu jasno sformułowany dyktat pod adresem społeczeństw Polski i Węgier – głosujcie na „właściwe” partie, albo będziecie mieli kłopoty. W kontekście groźby wstrzymania środków z Funduszu Spójności, słowa o tym, że Unia nie chce karać obywateli za poczynania ich władz, brzmią niczym kiepski dowcip. Podobnie jest z projektem dofinansowania „instytucji społeczeństwa obywatelskiego” - czyli, mówiąc wprost, ośrodków propagandowych mających urabiać masowe nastroje w pożądanym przez eurokratów duchu. Współbrzmi to ze sformułowanym ponad rok temu w wywiadzie dla Euractiv.pl postulatem Romana Imielskiego z „Wyborczej”, by Unia zaczęła subwencjonować media (w domyśle – te „właściwe”).
Słowem, mamy tu zarysowaną wizję drastycznych (i, co ważne, pozatraktatowych – to tyle, jeśli chodzi o „praworządność”) restrykcji gospodarczych. Ostatni raz wobec Polski coś podobnego zastosowały USA po wprowadzeniu stanu wojennego. Tyle, że wtedy Polacy wiedzieli, iż sankcje nie są skierowane przeciw nim, lecz juncie Jaruzelskiego. Widzę jednak i pozytyw: otóż urzeczywistnienie majaczeń Verhofstadta spowodowałoby z miejsca wzrost antyunijnych nastrojów i powiększenie się liczby zwolenników polexitu. Hmm... może zatem warto trochę pocierpieć?
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Felieton opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 19 (18-24.05.2018)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz