Wyprocesowane od Berlina reparacje stanowiłyby znakomitą poduszkę bezpieczeństwa, zapewniając nam miękkie lądowanie poza euro-kołchozem.
I. Wyrównać rachunki
Jak doniósł „Der Spiegel”, Grecja od listopada ma rozpocząć polityczną ofensywę w sprawie niemieckich reparacji za II wojnę światową. Sygnał dał kilka tygodni temu premier Aleksis Tsipras, podkreślając, iż sprawa odszkodowań to „historyczny obowiązek”, co niedawno potwierdził prezydent Prokopis Pawlopulos podczas obchodów upamiętniających ofiary hitlerowskiej okupacji. Stosowny raport w tej sprawie został przygotowany już w sierpniu 2016 r., jednak ze względu na trudne położenie zbankrutowanej Grecji i konieczność układania się z wierzycielami, trzymano go do tej pory w zamrażarce. Teraz jednak sytuacja się zmieniła – Grecja z końcem sierpnia zakończyła realizację ostatniego, trzeciego planu pomocowego, budżet (po odjęciu kosztów obsługi długu) zaczyna wychodzić na prostą, więc rząd w Atenach zapalił zielone światło. Raport o reparacjach ma zostać poddany w parlamencie pod głosowanie, a równolegle wystartuje kampania informacyjna. Jak twierdzi „Spiegel”, kolejnym etapem będzie przedstawienie greckiego stanowiska na forum międzynarodowym: przed Parlamentem Europejskim, Radą Europejską, ONZ, a także w samych Niemczech. Następny krok to oficjalne zaprezentowanie roszczeń niemieckiemu rządowi, a wobec spodziewanego odrzucenia żądań – wytoczenie procesu przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości w Hadze.
Kwota o którą toczy się gra jest niebagatelna: niemal 280 mld. euro (dokładnie 279,8 mld.), z czego 269,5 mld. przypada na odszkodowania, zaś 10,3 mld. euro to obecna wartość nieoprocentowanego kredytu, jakiego okupowana Grecja została zmuszona udzielić III Rzeszy. Warto tu dodać, że formalnie rzecz biorąc Niemcy wypłaciły już Grecji reparacje – stało się tak wskutek dwustronnej umowy zawartej w 1960 r., na mocy której Grecja otrzymała 115 mln. marek. Co więcej, do umowy włączono wówczas klauzulę, że suma ta zaspokaja wszystkie roszczenia. Jednak zważywszy, iż sama pożyczka z 1942 r. opiewała na 476 mln. reichsmarek, niemieckie „odszkodowanie” było wręcz śmiesznie niskie – szczególnie jeśli dodać zniszczenia wojenne i okupacyjny rabunek kraju. Dziś zatem rząd w Atenach postanowił wyrównać rachunki.
II. Zemsta za „bratnią pomoc”
Termin nie jest bynajmniej przypadkowy, bowiem w wyniku kryzysu finansowego Grecja padła po raz kolejny ofiarą niemieckiego dyktatu – tym razem w kwestii przyjęcia „pomocy międzynarodowej” i zablokowania możliwości wyjścia ze strefy euro. Nie od rzeczy będzie przypomnienie, jak się to odbywało. Po pierwsze, Grecja nie powinna była zostać przyjęta do strefy euro – zrobiono to wyłącznie na skutek presji Niemiec, dla których wspólna waluta stała się narzędziem ekonomicznej eksploatacji kontynentu i blokowania konkurencyjności słabszych gospodarek. Zatem Grecji (ale też i Włochom) „podrasowano” odpowiednie wskaźniki (z pełnym błogosławieństwem władz UE i organów finansowych) i wciągnięto do eurolandu, wskutek czego grecka gospodarka z dnia na dzień utraciła konkurencyjność (euro było silniejsze od drachmy, co odbiło się na możliwościach eksportowych). W efekcie Grecja została sprowadzona do roli rynku zbytu dla wyżej rozwiniętych krajów, głównie Niemiec – i to na kredyt. Wzrost gospodarczy w tamtym okresie napędzany był długiem, a wierzycielami w znacznej mierze były niemieckie instytucje finansowe. W takich warunkach wystarczyło globalne tąpnięcie, by cała piramida zawaliła się z hukiem.
I wtedy nastąpił drugi akt greckiej tragedii – pozostająca pod wpływem Berlina „trojka” (Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Europejski Bank Centralny i Komisja Europejska) narzuciły Grecji „plan pomocowy” polegający... na dalszym zadłużeniu kraju (bo cala ta „pomoc”, to nic innego jak kolejne pożyczki). Ówczesny grecki minister finansów Janis Warufakis miał plan wyjścia ze strefy euro (w innym wariancie – wprowadzenia greckiej „waluty pomocniczej” równoległej do euro), zaś premier Tsipras zapowiedział referendum w sprawie przyjęcia uzależniającej na dekady finansowej „bratniej pomocy”. To jednak oznaczałoby, że Niemcy nie zobaczą większości swoich pieniędzy utopionych w greckich papierach dłużnych. „Dyktator” EBC Mario Draghi odpowiedział więc wstrzymaniem kroplówki dla greckich banków, co spowodowało ich czasowe zamknięcie i wybuch społecznej paniki. Poskutkowało - wystraszeni Grecy zaaprobowali „pomocowy dyktat”, premier Tsipras grzecznie podpisał to, co mu kazano, Janis Warufakis musiał podać się do dymisji – a Grecja przyjmując wsparcie zaczęła w ekspresowym tempie nabijać swój dług publiczny i wyprzedawać majątek narodowy. Na dodatek, cała „pomoc” opierała się na fikcyjnej inżynierii finansowej (teoretycznie EBC nie może wspierać niewypłacalnych państw strefy euro) – otóż, by uzasadnić wypłatę kolejnych transzy EBC przyjął założenie, że „zabezpieczeniem” będą... greckie obligacje. Innymi słowy, iluzję wypłacalności bankruta miały podtrzymywać jego „śmieciowe” papiery wartościowe – udzielono więc kredytu pod zastaw... poprzednich długów – wszystko po to, by wypłacone pieniądze mogły poprzez grecki budżet wrócić do Niemiec i uratować tamtejsze banki. W ten sposób „przepompowano” ok. 300 mld. euro, które Grecja ma spłacić, co w praktyce jest oczywiście niewykonalne.
W kontekście powyższego, trudno nie odnieść wrażenia, że podniesienie sprawy reparacji jest swoistą zemstą za tamtą, narzuconą siłą „bratnią pomoc”. Zwróćmy uwagę, że owe 280 mld. euro wojennych odszkodowań niemal wystarczyłoby na odwrócenie skutków międzynarodowej interwencji i pozwoliło Grekom złapać oddech – a może nawet wymiksować się z eurolandu. Warto zatem całej sprawie bacznie się przyglądać.
III. Sojusz poszkodowanych
Jednak sprawa greckich roszczeń może być kluczowa również ze względu na nasze roszczenia reparacyjne – tym bardziej, że mamy solidniejsze podstawy prawne niż Grecy, a i straty wojenne ponieśliśmy nieporównywalnie większe. Wg ustaleń politologa Grzegorza Kostrzewy-Zorbasa mogą one sięgać ok 845 mld. dolarów (stan na rok 2014) – a po doliczeniu odsetek za zwłokę jeszcze więcej. Możemy więc mówić nawet o kwocie w okolicach biliona dolarów. Sporządzona we wrześniu 2017 r. opinia prawna Biura Analiz Sejmowych podkreśla m.in., że słynna deklaracja rządu PRL z 1953 r. zrzekająca się odszkodowań dotyczyła jedynie NRD i nie miała podstaw w ówczesnej konstytucji – umowy międzynarodowe leżały bowiem w gestii Rady Państwa. Dodatkowo, ustalenia poczdamskie, w myśl których mieliśmy zaspokajać swoje roszczenia z puli ZSRR są nader wątpliwe, bowiem w zamian za „odszkodowania” zmuszeni byliśmy dostarczać ZSRR kontyngenty węgla po zaniżonych cenach, co stawia pod znakiem zapytania charakter owych świadczeń. W późniejszych latach sprawę roszczeń wobec RFN przedstawiciel PRL podnosił chociażby na XXI i XXII sesji Komisji Praw Człowieka ONZ – ponadto, nigdy nie zawarliśmy z niemieckim rządem umowy zamykającej ten temat (chociażby na wzór umowy z 1929 r., regulującej sprawę odszkodowań za I wojnę światową). No i wreszcie, prawo międzynarodowe nie przewiduje przedawnienia odnośnie zbrodni wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości oraz roszczeń z ich tytułu.
Podsumowując, sądzę, że warto z Grekami zawrzeć nieformalny „sojusz poszkodowanych”, który obejmowałby wzajemne wspieranie się na arenie międzynarodowej – a może nawet z Namibią, która również walczy o sprawiedliwość za ludobójstwo rdzennej ludności z czasów kolonialnych (lata 1904-1908). Póki co bowiem, Niemcy stali się prawdziwymi mistrzami świata w epatowaniu „moralnymi rozliczeniami” przy jednoczesnym unikaniu materialnej odpowiedzialności za swe zbrodnie. Poza wszystkim, wielkimi krokami zbliża się moment, gdy trzeba będzie opuścić brukselski grajdół, obcinający metodą salami naszą suwerenność – tym bardziej, że i finansowo obecność w UE staje się coraz mniej opłacalna. Wyprocesowane od Berlina reparacje stanowiłyby wówczas znakomitą poduszkę bezpieczeństwa, zapewniając nam miękkie lądowanie poza euro-kołchozem.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Na podobny temat:
Zbrodnie niemieckiego kolonializmu
Czy Polska faktycznie zrzekła się reparacji?
Reparacje – polska broń atomowa
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 41 (12-18.10.2018)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz