Niech teraz banki zaczną wygrażać pozwami Trybunałowi Sprawiedliwości Unii Europejskiej w Luksemburgu. Życzę powodzenia.
Trudno nie odczuwać pewnej schadenfreude na widok paniki w szeregach bankierów, po tym, jak rzecznik generalny Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej zapowiedział, iż można spodziewać się orzeczenia rozwiązującego problem tzw. kredytów frankowych po myśli kredytobiorców – i wszystko wskazuje na to, że ogłoszenie wyroku zbliża się wielkimi krokami, najprawdopodobniej dojdzie do niego jeszcze w lipcu. Przypomnijmy, że chodzi o pytanie prejudycjalne jednego z polskich sądów dotyczące klauzul niedozwolonych (abuzywnych), w szczególności klauzuli indeksacyjnej, określającej sposób przeliczania kursu walutowego franków na złotówki i co za tym idzie – kwoty kredytu i wysokości rat. Po latach sądowych batalii wiadomo, że umowy w znacznej mierze były formułowane w sposób skrajnie niekorzystny dla klientów. Zapisy indeksacyjne były niejasne, często odwoływały się do bankowych tabel kursowych ustalanych w nieprzejrzysty sposób, w oderwaniu od kursów rynkowych czy średniego kursu NBP. Dochodziło do sytuacji, gdy bank sporządzał dwie odrębne tabele – jedną na użytek „normalnego” obrotu walutami, drugą zaś specjalnie pod „frankowiczów”, przy czym ta druga cechowała się zawyżonym spreadem, tzn. różnicą między ceną kupna i ceną sprzedaży franka. Rodziło to dwojaki skutek – po pierwsze, klient do końca żył w niepewności ile przyjdzie mu zapłacić w danym miesiącu; po drugie – bank w ten sposób naliczał „ukryte oprocentowanie”, rekompensując sobie niskie odsetki i ujemny LIBOR. W połączeniu z ogólnie rosnącym kursem franka oznaczało to dla wielu konsumentów wplątanie się w istną pętlę niemożliwego do spłacenia długu. W sumie doprowadzało to do sytuacji, gdy po latach spłacania rat kwota kredytu była wyższa od pierwotnej i niejednokrotnie znacznie przekraczała rynkową wartość nieruchomości – a to z kolei np. wykluczało możliwość sprzedaży mieszkania czy domu i uwolnienia się w ten sposób od zobowiązania. W skrajnych przypadkach prowadziło to do ludzkich tragedii – bankructw, czasem nawet samobójstw niewypłacalnych dłużników. Słowem, klasyczna lichwa ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Problem w pewnym momencie nabrzmiał do tego stopnia, że do polityków dotarła świadomość konieczności wdrożenia jakiegoś systemowego rozwiązania. I tu do akcji wkroczyło lobby bankowe, konsekwentnie sabotując kolejne projekty ustaw – zarówno te poselskie, jak i te wychodzące (w coraz łagodniejszych wersjach) z Kancelarii Prezydenta. W ruch poszła medialna machina strasząca zapaścią sektora bankowego, wstrzymaniem akcji kredytowej i paraliżem całej gospodarki. Podawano coraz to nowe wyliczenia bankowych „strat” mających wg autorów iść w dziesiątki miliardów złotych. Uruchomiono również internetową „szeptankę” z zakresu „czarnego PR-u” przedstawiającą „frankowiczów” jako pazernych cwaniaków, którzy teraz chcą się niesłusznie wzbogacić kosztem podatników i kredytobiorców złotówkowych. To ostatnie jest zresztą podręcznikowym przykładem skutecznej socjotechniki polegającej na napuszczaniu na siebie i konfliktowaniu dwóch grup - „złotówkowiczów” i „frankowiczów”. Wystarczy zajrzeć na internetowe fora pod artykułami o kredytach frankowych, by uświadomić sobie jaką falę bazującej na najniższych instynktach i emocjach nienawiści udało się w ten sposób wykreować - zupełnie, jakby dotąd było mało społecznych podziałów.
Jednocześnie miejscowe filie banków należących do obcego kapitału zupełnie jawnie zaczęły szantażować polskie władze groźbami pozwów przed międzynarodowy arbitraż na bazie umów o wzajemnym popieraniu i ochronie inwestycji (BIT's – Bilateral Investment Treaties), w czym uzyskały wsparcie swoich ambasad, wysyłających pod adresem rządu listy z pogróżkami. Co grosza, polskie państwo uległo tym bandyckim metodom, czego dowodem jest uchwalona właśnie w „kadłubkowej” formie ustawa z której na ostatniej prostej wykreślono kluczowe przepisy o powołaniu tzw. Funduszu Konwersji na który miały składać się banki i korzystać z niego przy przewalutowywaniu kredytów na złotówki. Czy trzeba dodawać, że i temu banki były przeciwne?
A tu nagle – zgroza. Wszystko wskazuje bowiem, że TSUE w orzeczeniu ogłosi, iż nieważność abuzywnych klauzul indeksacyjnych nie uchyla reszty umowy – a to w praktyce oznacza przewalutowanie całego kredytu na złotówki i to przy zachowaniu „frankowego” oprocentowania oraz przeliczenie wszystkich zapłaconych dotąd rat z mocą wsteczną. Podobnie zresztą orzekł niedawno Sąd Najwyższy. Nic więc dziwnego, że na bankierów padł blady strach i zaczęli jęczeć o 60 mld. zł. „strat” oraz domagać się od rządu interwencji – dodajmy, tego samego rządu, któremu wcześniej buńczucznie wygrażali. Powiedzmy więc sobie jasno: nie ma mowy o żadnych „stratach”, tylko o pozbawieniu banków nienależnych, bezprawnie osiągniętych zysków, kosztem dojonych bezkarnie przez lata klientów. No i wreszcie – niech teraz banki zaczną wygrażać pozwami Trybunałowi Sprawiedliwości Unii Europejskiej w Luksemburgu. Życzę powodzenia.
Gadający Grzyb
Na podobny temat:
Frankowicze kontra Skarb Państwa
Kredyty frankowe – granda i bezradność
Kurs sprawiedliwy – dla wszystkich!
Wytarzać banksterów w smole i pierzu
Polska na banksterskiej smyczy
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Felieton opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 28-29 (12-25.07.2019)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz