Batalia o sądownictwo stanowi dla KE wymarzony pretekst, by zalegalizować praktykę mieszania się w dowolną sprawę wewnętrzną każdego państwa członkowskiego.
I. Kampania wrześniowa
Wraz ze zbliżającym się terminem ultimatum, jakie Komisja Europejska słodszymi od malin ustami Fransa Timmermansa postawiła przed Polską w sprawie „praworządności”, dobiega końca chwilowy rozejm w batalii o sądownictwo (a tak naprawdę o suwerenność, o czym za chwilę). Niemal słyszę dobiegający z brukselskich zbrojowni szczęk szykowanego oręża... to jest, przepraszam - złowrogi szelest papierów opisujących przeróżne „procedury dyscyplinujące”, tudzież inne męki na jakie wydadzą nas nieubłagani inkwizytorzy europejskiego postępu, jeśli tylko po dobroci Polska nie wyzna swych herezji i nie odetnie się od błędów i wypaczeń, żałując gorzko za grzechy. Również w kraju wszystkie Mazguły wraz przychówkiem w postaci małych Mazgulątek szykują na jesienną kampanię kolejne „łańcuchy światła”, nowe buty do kopania w policyjne barierki, organizacje pozarządowe czekają na kasę i sygnał od Sorosa, zaś „totalna opozycja” - na hasło z Berlina.
Wszystko to oczywiście pod warunkiem, że prezydent Duda dotrzyma słowa i zgłosi nowe projekty ustaw w miejsce tych zawetowanych 24 lipca (nawiasem – co za data! 24 lipca 1794 r. król Stanisław August Poniatowski przystąpił do Targowicy...). Drugim warunkiem natomiast jest zawartość obiecywanych projektów. Jeśli znajdą się w nich rozwiązania faktycznie uderzające w sądokrację i naruszające interesy „nadzwyczajnej kasty ludzi” - wówczas wojna rozgorzeje na całego, a prezydent Duda znów zostanie w masowym przekazie symbolicznie zdegradowany do roli „Adriana”. Niewykluczone jednak, że finalnie trafi do Sejmu jakaś kosmetyka podsunięta prezydentowi np. przez panią prezes Gersdorf, wedle zasady, żeby mimo zmian wszystko pozostało po staremu. Wówczas pan prezydent zostanie pochwalony (być może nawet przez „Gazetę Wyborczą”) jako człowiek rozsądku, kompromisu i umiaru, niczym nie przymierzając sam Tadeusz Mazowiecki, w którego ugrupowaniu pan Duda za młodu terminował zdobywając pierwsze polityczne ostrogi – a układ beneficjentów III RP wyda zbiorowe westchnienie ulgi, bo jego interesy zostaną zabezpieczone.
Do tej drugiej ewentualności skłaniają mnie losy nieszczęsnej ustawy frankowej, z której wbrew buńczucznym zapowiedziom wyszedł jakiś kadłubkowy potworek – bo skoro prezydent ugiął się przed zgrają banksterskich lobbystów i lipnymi „wyliczeniami” KNF na podstawie „danych” usłużnie podsuniętych przez banki, to niby jakim cudem ma nagle nabrać tyle odwagi, by pójść na udry z prawniczym establishmentem, w tym własnymi profesorami i promotorami? Nie wspominając już o tajemniczej rozmowie z Angelą Merkel, co do której, przypomnę, Kancelaria Prezydenta poinformowała, że mowa była jedynie o „Trójmorzu”, wizycie Trumpa i szczycie G-20 w Hamburgu – a dopiero od rzecznika niemieckiego rządu dowiedzieliśmy się, że przede wszystkim rozmawiano o „stanie polskiej praworządności”. Zastanawiająca rozbieżność. No, ale zobaczymy, może jednak pan prezydent miło nas zaskoczy.
II. O co toczy się gra
W każdym razie, przy tej okazji warto sobie powiedzieć o co tak naprawdę toczy się gra. Bynajmniej nie o krystaliczną czystość sławetnego „trójpodziału władz”. Gdyby wysokie unijne organy podchodziły do sprawy z takim pryncypializmem, to na dzień dobry pogoniłyby Niemcy, gdzie nie tylko sędziów najwyższych instancji wybiera spec-komisja złożona po połowie z posłów do Bundestagu (wedle parytetu układu politycznych sił) oraz ministrów sprawiedliwości krajów związkowych, ale i sami sędziowie mogą należeć do partii politycznych (i często należą, bo to pomaga w karierze) niczym za wujka Adolfa do NSDAP. Niechby u nas Ziobro wyskoczył z takim pomysłem – to dopiero byłby krzyk na całą Europę! Przyznała to zresztą niemiecka prasa stwierdzając, że białym ludziom z Niemiec taki system nie szkodzi ze względu na ugruntowaną „tradycję niezależności”, ale tych Hotentotów znad Wisły lepiej mieć na oku. Jednak nawet niemieckie procedury mają swoje wstydliwe zakamarki, co ujawnił „Der Spiegel” cytując pewnego prawnika biorącego udział w wyborze sędziów – stwierdził on mianowicie, iż „pewne osoby są niepożądane, ale tego nikt otwarcie nie przyzna”. I to jest wzorzec praworządności w iście pruskim duchu – niezawisłość niezawisłością, ale porządek musi być!
A zatem o co chodzi? Rozhuśtanie sytuacji wokół Polski i w samej Polsce – to raz. Stający okoniem rząd PiS jest Berlinowi potrzebny jak dziura w moście, toteż należy dołożyć wszelkich starań, by w zbuntowanej prowincji przywrócić porządek. A że „przecież nie możemy wjechać czołgami do Polski” - jak melancholijnie zauważył niemiecki eurodeputowany Elmar Brok w wywiadzie dla „FAZ”, to najlepiej załatwić sprawę polskimi rękami wspierając tutejsze „społeczeństwo obywatelskie” (co otwarcie ogłosił „Die Welt”) - by finalnie znów zainstalować w Warszawie gauleitera Tuska. Do powyższego dochodzi atawistyczna odraza jaką żywią do wszelkiej prawicy zlewaczeli euromandaryni, połączona z obawą, że polska zaraza rozleje się po Europie i ludzie zaczną głosować nie tak jak trzeba – niebezpieczeństwo więc należy zdusić w zarodku, niczym w 2007 r.
Ale i to jeszcze dalece nie wszystko. Kluczowym elementem jest założenie wyrażone wprost przez Fransa Timmermansa (jak dobrze, że oni w swej arogancji są przynajmniej szczerzy i niczego nie musimy się domyślać, wszystko mamy wyłożone na tacy) – takie mianowicie, że kwestia sądownictwa nie jest „wewnętrzną sprawą Polski”, ponieważ „sądy są częścią systemu unijnego”. Cóż to oznacza? Ano ni mniej, ni więcej, tylko wyjęcie z państwowych prerogatyw całego ogromnego i dotykającego wszystkich obywateli obszaru władzy, jakim jest wymiar sprawiedliwości. Skoro bowiem sądy są „częścią systemu unijnego”, to lokalnemu rządowi zostawia się co najwyżej nader ograniczone uprawnienia z zakresu bieżącej obsługi administracyjnej – żeby sądom nie zabrakło pieniędzy na papier, toner do drukarek i spinacze. Cała reszta natomiast ma przejść pod troskliwy nadzór organów unijnych, stojących na straży „praworządności”. Jestem dziwnie pewien, że przytłaczającej większości sędziów taki układ bardzo by pasował, bo w praktyce oznacza on całkowitą nieodpowiedzialność przed jakimkolwiek zewnętrznym ciałem – a dla Brukseli jest to kolejny krok w likwidowaniu znienawidzonych tam państw narodowych.
III. Wspólnota interesów
Jak widzimy zatem, obecna rozgrywka dalece wykracza poza spór, kto będzie mianował członków Sądu Najwyższego czy KRS. Dla Komisji Europejskiej stanowi ona wymarzony pretekst, by metodą faktów dokonanych poszerzyć swą władzę poza ramy unijnych traktatów i de facto zalegalizować praktykę mieszania się w dowolną sprawę wewnętrzną każdego państwa członkowskiego (oczywiście – za wyjątkiem Niemiec i może jeszcze Francji czy Włoch, bo już Hiszpanii – niekoniecznie). Bo niby dlaczego w skład „systemu unijnego” wchodzić mają wyłącznie sądy? Wszak w „zjednoczonej Europie” wszystko jest częścią systemu naczyń połączonych. Weźmy takich urzędników – przecież decydują oni o wydawaniu unijnych funduszy! Czy zatem Bruksela nie powinna mieć tu czegoś do powiedzenia, tak by głupie, krajowe rządy nie obsadzały stanowisk dyletantami, tylko odpowiednimi fachowcami z atestem wydawanym przez Komisję Europejską? Co za tym idzie, rząd żadną miarą nie powinien też mieć prawa, by takich atestowanych urzędników zwalniać ot tak sobie, bez pytania o zgodę. Idę o zakład, że gdyby zapytać naszych urzędników, to zgodnie stwierdziliby, że właśnie tak być powinno.
Widzimy więc sami, dlaczego Timmermans tak ochoczo poszczekuje i kąsa w imieniu Angeli Merkel – zachodzi tu bowiem daleko idąca wspólnota interesów. Komisji Europejskiej zależy na uzurpowaniu sobie kolejnych kompetencji zwierzchnich. A że Berlin tak czy inaczej zawiaduje tym brukselskim cyrkiem, więc patrzy na to z aprobatą – bo dzięki temu będzie miał jeszcze sprawniejsze narzędzie do dyscyplinowania maluczkich. Jeżeli teraz ugniemy się przed tym dyktatem – to będzie pozamiatane.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 36 (08-14.09.2017)
W naszej kancelarii Kasprzak & Kowalak (http://www.kacprzak.pl/) pracują najlepsi specjaliści z dziedziny prawa. Warto nam zaufać!
OdpowiedzUsuń