Szambo wybiło – tak można najkrócej scharakteryzować najnowszą sędziowską aferę, czyli „Emi-gate”. Poświęcam sprawie osobny, „duży” tekst, więc tutaj tylko małe streszczenie. Otóż mamy kilku sędziów, którzy postanowili się zemścić na branżowym establishmencie za środowiskowe szykany, publikując na „kolegów” obyczajowe kompromaty, do czego wykorzystali niezrównoważoną alkoholiczkę – żonę jednego z nich i kochankę drugiego, który za usługi przelewał „Emi” pieniądze za pośrednictwem jej męża, a momentami nawet emablował ją intymnymi zdjęciami z immunitetem na wierzchu. Nad wszystkim czuwali inni sędziowie delegowani do Ministerstwa Sprawiedliwości – aż sprawa się rypła, bo „Emi” została przekabacona przez drugą stronę, dając żer różnym „onetom”. Słowem, dintojra i wendetta przyprawione maglem – zatem w „nadzwyczajnej kaście” wszystko po staremu.
*
Swoją drogą, aż wstydzę się zapytać, gdzie jest słynna „ochrona kontrwywiadowcza” mająca zabezpieczać najważniejszych urzędników państwowych i chwytać ich za ręce, gdyby strzeliły im do głów jakieś głupoty? Spała, była pijana, czy po prostu abewiacy darli sobie łacha obserwując pikantne pogaduszki sędziów w „zamkniętych” grupach dyskusyjnych?
*
Z poważniejszych wiadomości. Ruscy wysłali na orbitę robota Fiodora, który miał zadokować statek „Sojuz” do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Ponieważ jednak robot – jak to u Ruskich – działa na drożdże i ziemniaki, to tak się naoliwił, że za pierwszym razem biedak nie trafił. Agencja TASS podała, że przesadził z zasilaniem, ponadto nie dotarły na czas słonina i ogórki. Istniało niebezpieczeństwo, że jego „operator” będzie musiał wyplątać się z tego całego kosmicznego ubranka i wziąć się do pracy samodzielnie, jednak na szczęście już po trzech dniach „robot” ochłonął na tyle, że udało się w końcu przycumować. Załoga stacji uczciła ten sukces tradycyjnym stakanem i gromkim „urraa!”, a Fiodor otrzymał w nagrodę słoik soku z kapusty, bo jak wyznał, z tych wszystkich emocji strasznie go suszy.
*
Na Islandii wyprawiono „pogrzeb lodowca”. O co chodzi? Otóż lodowiec ponoć „umarł”. Nie, nie stopniał, po prostu przestał przyrastać i w związku z tym „wędrować”, jak czynią rozrastające się góry lodowe. W nekrologu napisano, iż lodowiec Okjokull miał 700 lat. Klimatyści oczywiście uderzyli w płacz, ja natomiast tłumaczę, co to wszystko tak naprawdę oznacza. Mianowicie, Okjokull „narodził się” 700 lat temu, gdy po ustąpieniu średniowiecznego optimum klimatycznego (klimat był wówczas CIEPLEJSZY niż obecnie), wchodziliśmy w trwającą do niedawna małą epokę lodową. Teraz mała epoka lodowa się kończy i wkraczamy powoli w kolejne optimum – więc przyrost lodowców się zatrzymuje, zaś niektóre pewnie stopnieją i ich nie będzie, tak jak nie było ich 700 lat temu. Ot i wszystko. Trzymajmy się więc ciepło i delektujmy się radośnie klimatem w te ostatnie dni lata – klimatystom z „Global Warming Industry” na pohybel.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 35 (30.08-05.09.2019)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz