„Emi-gate” to dintojra i wendetta – jak to w mafii... wróć – oczywiście, nie w żadnej „mafii” tylko „nadzwyczajnej kaście”, że użyję wiekopomnego określenia sędzi Ireny Kamińskiej.
I. Prawdziwe „farmy trolli”
Na początek podstawy: co to jest „farma trolli”? Najlepiej wyjaśnić to na przykładzie rosyjskiego ośrodka funkcjonującego w Olgino na przedmieściach Petersburga. Spółka Internet Research Agency została założona przez byłego pułkownika milicji Michaiła Bystrowa i jest „zbrojnym ramieniem” rosyjskich służb specjalnych w internecie. Zadaniem jej pracowników zorganizowanych w tzw. brygady sieciowe jest szerzenie prokremlowskiego przekazu w internecie i oddziaływanie na poglądy zachodnich społeczeństw w kluczowych dla Rosji sprawach, np. wojny w Donbasie. W arsenale metod mamy m.in. publikowanie fałszywych bądź zmanipulowanych informacji (fake-news), tworzenie fikcyjnych kont i grup dyskusyjnych w mediach społecznościowych, napastliwe i agresywne komentowanie artykułów zawierających niekorzystny dla Moskwy przekaz, wszczynanie awantur i hejtowanie oponentów, rozbijanie dyskusji skręcających w niepożądanym kierunku, spamowanie - wszystko w zorganizowany, metodyczny sposób. Trolle są zatrudnieni, wynagradzani, mają ustalone godziny pracy podczas których muszą wyrobić określoną ilość publikacji – mówi się o ok. 100 postach dziennie na każdego pracownika. Ośrodek w Olgino nie jest zresztą jedyny. Szczytem marzeń jest sytuacja, gdy dana treść staje się tzw. viralem – czyli jest masowo powielana przez innych użytkowników, nieświadomych tego, z czym mają do czynienia. W ten sposób odbywa się propagandowa intoksykacja.
Aktywność zawodowych trolli stała się do tego stopnia dolegliwa, że w niektórych krajach przyjęto w ostatnich latach specjalne, drakońskie regulacje grożące portalom społecznościowym surowymi karami finansowymi w przypadku bezczynności i tolerowania trollingu, co określa się ogólnym mianem „walki z mową nienawiści” i „fake-newsami”. Inna sprawa, że owa walka została zarówno przez rządy, jak i administracje portali typu Facebook, Twitter i You Tube z miejsca wykorzystana do eliminacji niewygodnych ideologicznie treści, co na naszym podwórku obserwowaliśmy niedawno na przykładzie ocenzurowania internetowych telewizji wRealu.24 czy wSensie.tv. Z kolei np. w Niemczech wystarczy opublikować na Facebooku wpis nieprzychylny wobec muzułmańskich imigrantów, by narazić się na „ostrzegawczą” wizytę policji, a nawet na odpowiedzialność karną.
Inny przykład, tym razem oparty na zorganizowanym wolontariacie, to aktywność tzw. „alt-prawicy” w USA (alt-prawica, to inaczej ludzie na prawo od głównego nurtu Republikanów), która walnie przyczyniła się do zwycięstwa Donalda Trumpa. Jej ojcem duchowym jest Steve Bannon, szef prezydenckiej kampanii Trumpa i były redaktor naczelny portalu Breitbart.com, który za pośrednictwem swych współpracowników orkiestrował sieciowy przekaz i zbiorowy hejt przy wykorzystaniu tysięcy sympatyków-ochotników dążących do skompromitowania przeciwników politycznych – co było „oddolną” reakcją na przewagę w tradycyjnych mediach sympatyzującej z Demokratami opcji lewicowo-liberalnej.
Wreszcie, na naszym polskim gruncie do historii przeszła wypowiedź premier Ewy Kopacz z 2015 r., która – zapewne nie zdając sobie sprawy ze znaczenia własnych słów – oficjalnie ogłosiła, że Platforma zatrudni na potrzeby kampanii wyborczej „50 hejterów”. Całkiem niedawno natomiast światło dzienne ujrzała afera „Brejza-gate” - czyli organizowanie przez magistrat w Inowrocławiu pod nadzorem posła Krzysztofa Brejzy płatnego hejtu wymierzonego w przeciwników PO oraz jego ojca, prezydenta Inowrocławia, Ryszarda Brejzy.
II. Dintojra w „nadzwyczajnej kaście”
Teraz proszę sobie porównać opisane wyżej przypadki wysoce sprofesjonalizowanej aktywności z tym, co próbowali dość nieudolnie uprawiać sędziowie oddelegowani do Ministerstwa Sprawiedliwości. „Farma trolli”? Nie rozśmieszajcie mnie. Co tam tak naprawdę mamy? Otóż mamy kilku sędziów, którzy podczas rządów PiS „poszli w górę” wbrew dotychczasowej hierarchii i „porządkowi dziobania”, przez co narazili się na środowiskowy ostracyzm i szykany. Mam nadzieję, że pamiętamy jeszcze gniewne oświadczenia i próby wywarcia presji przez sędziowskie stowarzyszenia na kolegów, którzy ośmieliliby się kandydować do „pisowskiego” Sądu Najwyższego czy KRS. Dość wspomnieć oświadczenie Stowarzyszenia Sędziów „THEMIS” z lipca 2018 r., w którym znajdziemy takie kwiatki: „udział w procedurach zajmowania miejsc w Sądzie Najwyższym jest działaniem bezpośrednio wspierającym łamanie Konstytucji RP”, i dalej: „Nazwiska osób aspirujących do Sądu Najwyższego w warunkach stworzonego obecnie ustawowego bezprawia, staną się synonimem służalczości wobec systemu niszczącego państwo prawa (...)”. Utrzymane w podobnym duchu stanowisko zajęło inne stowarzyszenie - „Iustitia”, gdzie z kolei możemy przeczytać: „prawnicy czynnie zaangażowani w demontaż zasad demokratycznego państwa prawa oraz gwarancji należytej ochrony obywateli przez niezależne sądy, powinni liczyć się z poważnym zagrożeniem dla swojej zawodowej i obywatelskiej reputacji”. Innymi słowy, mamy wyrażoną wprost zapowiedź dintojry oraz śmierci zawodowej i cywilnej, której ofiarą mieliby paść w przyszłości tzw. „pisowscy sędziowie”, którzy zdecydowaliby się ubiegać o zajęcie stanowisk np. w Izbie Dyscyplinarnej SN. Skoro coś takiego pojawiało się w oficjalnych pismach sędziowskiego establishmentu, to możemy się domyślać, co musiało się dziać za kulisami.
Zresztą, nie trzeba nawet wnikać za kulisy. W lutym 2019 r. „Iustitia” wykluczyła ze swych szeregów jednego z bohaterów obecnej afery – sędziego Łukasza Piebiaka, po tym jak przyjął funkcję wiceministra sprawiedliwości. Podobny los spotkał również innych sędziów, którzy kandydowali lub zostali członkami nowej KRS, wbrew „rekomendacjom” stowarzyszenia – m.in. Marka Jaskulskiego, Dagmarę Pawełczyk-Woicką, Jędrzeja Kondka, Macieja Nawackiego. Kilkoro innych złożyło rezygnacje z członkostwa.
W tej atmosferze kilku sędziom puściły nerwy i postanowili się na własną rękę odegrać na eks-kolegach przy pomocy różnych rozpowszechnianych w sieci „kompromatów”, również o charakterze prywatno-obyczajowym. Łukasz Piebiak, Jakub Iwaniec z Min. Sprawiedliwości, Tomasz Szmydt z KRS plus Arkadiusz Cichocki zmawiali się na Twitterze (konto „@KastaWatch”) i komunikatorze WhatsApp (w zamkniętej grupie dyskusyjnej „Kasta”), jak tu dopiec różnym sędziowskim szychom, na czele z szefem „Iustitii” Krystianem Markiewiczem. Do tego celu wykorzystywali w roli „etatowej hejterki” niezrównoważoną emocjonalnie alkoholiczkę, prywatnie żonę sędziego Szmydta i kochankę Cichockiego - „EmiE”, czyli Emilię Szmydt, której sędzia Cichocki przesyłał pieniądze za pośrednictwem jej męża. Jak się zdaje, cały ten hejtersko-łóżkowy układ się posypał wraz z zakończeniem romansu i sprawą rozwodową państwa Szmydtów, wskutek czego „Emi” kreująca się dziś na omotaną ofiarę przeszła na „drugą stronę” i nadaje na niedawnych wspólników, ku uciesze Onetu, który „wykrył” aferę. Słowem, dintojra i wendetta – jak to w mafii... wróć – oczywiście, nie w żadnej „mafii” tylko „nadzwyczajnej kaście”, że użyję wiekopomnego określenia sędzi Ireny Kamińskiej.
III. Obraz degrengolady
Obrzydliwe? Tak, jak najbardziej. Etycznie niedopuszczalne? Owszem. Przede wszystkim jednak pokazuje nam to ogrom degrengolady tego środowiska (co ciekawe, nikt jakoś nie zaprzecza prawdziwości rozpuszczanych przez „Emi” kompromatów, koncentrując się na moralnym aspekcie ich ujawnienia). To tyle, jeśli chodzi o „nieskazitelność charakteru” mającą jakoby charakteryzować sędziów. Ale, na litość boską, nie dajmy się zwariować i wmówić sobie, że to bagienko jest jakąś rządową „farmą trolli” - mamy tu do czynienia co najwyżej z prywatną, do bólu amatorską partyzantką kilku sędziów, którzy zresztą w trybie ekspresowym pożegnali się ze stanowiskami. Reszta należy już do stosownych organów i postępowań. Kto wie - być może sędziowski establishment nagle przeprosi się z „pisowską” Izbą Dyscyplinarną Sądu Najwyższego?
Gadający Grzyb
Na podobny temat:
Nadzwyczajna kasta ogłasza się suwerenem
Sędziowie – samozwańczy wychowawcy narodu
Operacja „Temida”, czyli praworządność III RP w pigułce
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 35 (30.08-05.09.2019)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz