piątek, 21 lutego 2020

Życie po Brexicie

Dalszym losom Wielkiej Brytanii warto się pilnie przyglądać – jak niejednokrotnie pisałem, może się bowiem okazać, że poza Unią też istnieje życie.

I. Lewacka furia

Na początek proponuję Państwu mały eksperyment. Proszę sobie wejść na jakiś portal „Agory” - nieważne, czy będzie to gazeta.pl, czy strony „Gazety Wyborczej” - i poczytać komentarze czytelników pod jakimkolwiek artykułem dotyczącym Brexitu. Poziom emocjonalnego zacietrzewienia dorównuje chyba tylko sytuacjom, gdy na tapetę wchodzi PiS, Kaczyński, bądź reforma sądownictwa. Rzeka jadowitego hejtu pod adresem „brytoli” w niczym nie ustępuje tej wylewanej dzień w dzień na „pisiorów” i „hołotę przekupioną za pińćset”. Można wręcz powiedzieć, iż Brytyjczycy wraz ze swym rządem są dla lemingów w kontekście relacji międzynarodowych tym samym, czym na krajowym podwórku PiS i jego wyborcy. Wszystko to podszyte jest złośliwą schadenfreude, że już-już za moment Wielka Brytania dostanie za swoje – załamią się finanse i gospodarka, Szkocja dokona secesji, Unia zablokuje granice i najdalej za kilka lat „mała Brytania” przyjdzie pokornie prosić się w łachę, żeby Bruksela znów łaskawie ją przyjęła do „europejskiej wspólnoty”. Przypomina to wypisz-wymaluj internetowe proroctwa głoszące, że wskutek pisowskiego „rozdawnictwa” Polska zbankrutuje niczym Grecja lub Wenezuela i dopiero wtedy skruszony „motłoch” z Podkarpacia i Podlasia (bo wg głębokiego przekonania czytelników „Wyborczej” tylko ów prowincjonalny plebs korzysta z 500+ i reszty świadczeń) otrzeźwieje i skruszony zagłosuje na ludzi „światłych i na poziomie”, przywracając „naturalną” społeczną hierarchię i uznając swój podrzędny status wobec „elit”. Czytając te wykwity frustracji odnosi się wrażenie, że obywatele Wielkiej Brytanii swą decyzją wyrządzili naszym „europejczykom” osobistą zniewagę – podobnie, jak „polski ciemnogród” obraził ich uparcie głosując nie na tych, na których powinien.

Skąd ta złość i poczucie urazy? Gdybym miał zabawić się w domorosłego psychologa powiedziałbym, iż zwolennicy „obozu III RP” zainwestowali całe swoje jestestwo, wszystkie emocje w ogólnie pojmowaną „europejskość”, stawiając ją zarazem w opozycji do polskości. Europejskość w tym rozumieniu jest synonimem wszystkiego, co w tej grupie pozytywnie się kojarzy – postępu, dobrobytu, nowoczesności, laicyzacji, modernizacji i cywilizacyjnych standardów. Słowem – sukcesu. I na odwrót – polskość z kolei jest dla nich symbolem obciachu, zacofania, parafiańszczyzny, klerykalizmu, bardaku, nieróbstwa, roszczeniowości i ciemnoty. Krótko mówiąc – powodem do nieustannego poczucia wstydu. Stąd ten horyzont aspiracji sprowadzający się do skrupulatnego „implementowania” kolejnych wytycznych wraz z idącym w pakiecie odpowiednio „postępowym” światopoglądem, by – w jakimś czasowym horyzoncie – móc wreszcie zrzucić z siebie ten duszący ciężar utożsamianego z polskością prowincjonalizmu i móc się ogłosić „europejczykiem”. Więcej – zostać uznanym za takowego przez „białych ludzi” z Brukseli, Berlina i Paryża. Symptomatyczne są tu słowa Moniki Olejnik, która zapytana jakie ma poglądy, odpowiedziała: „normalne, europejskie”. A jakie poglądy są „europejskie”? Ano takie, jakie na danym etapie są podawane wyznawcom do wierzenia przez lokalne elity pełniące rolę pasów transmisyjnych między zachodnią „metropolią”, a tutejszymi koloniami.


II. Koniec „europejskiego snu”

Jak łatwo zauważyć, takie podejście oznacza, że Polska tym ludziom tak naprawdę nie jest do niczego potrzebna – ich sen o kosmopolitycznej „nowoczesności” doskonale zaspokaja „Europa bez granic” pod światłym nadzorem kasty brukselskich mandarynów, zaś jedynym marzeniem jest, by owi mandaryni uznali ich za „swoich”. I do głów im nie przyjdzie, że właśnie tego typu postawa świadczy o głębokich kompleksach prowincjonalnego parweniusza, który jedyne poczucie własnej wartości czerpie z tego, jak jest oceniany w oczach tych, którzy mu imponują. Nawet dyżurna narracja obozu III RP o „bezprzykładnym sukcesie Polski” podszyta jest właśnie tymi kompleksami – ów „sukces” w ich ujęciu zasadza się przecież właśnie na tym, że jesteśmy chwaleni przez zagraniczne elity. Polskie osiągnięcia nabierają więc wartości dopiero po przejrzeniu się w lustrze kurtuazyjnych komplementów naszych zachodnich mentorów, a „modernizująca się” Polska liczy się jedynie jako okres przejściowy przed roztopieniem się w europejskim tyglu. I z podobnych przyczyn ludzie ukształtowani w tej formacji duchowo-intelektualnej tak żywiołowo nienawidzą PiS-u i jego wyborców – bo reprezentują wszystko to, czym „fajnopolaków” nauczono do głębi pogardzać i przynoszą „wstyd przed światem”.

I teraz te wszystkie emocje i aspiracje w które bez reszty się zaangażowali dostały cios w postaci Brexitu. Okazuje się, że Unia Europejska nie dla wszystkich jest miarą wszechrzeczy, słowa Junckera, Timmermansa czy Verhofstadta nie muszą być wyrocznią, a kierunek obrany na budowę europejskiego superpaństwa nie jest jedynie słusznym, bezalternatywnym prawem historii. I na dodatek, ta negacja nie wyszła z jakichś tam Węgier lecz z poważnego, dużego kraju, będącego jedną z największych gospodarek świata. To jak policzek wymierzony w wyznawaną przez tutejszych postępowców religię europeizmu. A nade wszystko – wyjątkowo bolesny dysonans poznawczy. To zaś z kolei wywołuje agresję, której dają upust w opisany na wstępie sposób. Kolejną przyczyną owej agresji jest pojawiający się między wierszami lęk – a co, jeśli na Wielkiej Brytanii się nie skończy? Jeśli za jej przykładem pójdą następni, w tym Polska? Taki scenariusz równałby się zburzeniu ich całego oglądu rzeczywistości. I jak tu żyć?


III. Brukselska arogancja

Dokonuję tej wiwisekcji najbardziej zaangażowanych tutejszych wyznawców „europeizmu”, bo moim zdaniem pasuje ona również w znacznej mierze do przedstawicieli brukselskich elit. Może poza jednym – zamiast kompleksu niższości, unijni mandaryni prezentują nieuleczalny kompleks wyższości, manifestujący się niezmienną pychą i aroganckim przeświadczeniem o własnej nieomylności. Cała reszta jednak się zgadza. Na brytyjskie referendum kasta „brukselczyków” zareagowała furią ocierającą się wręcz o odmowę przyjęcia wyników do wiadomości, czego przejawem były niedwuznaczne sugestie, by powtórzyć głosowanie – w domyśle, aż do skutku, czyli „zadowalającego” rezultatu. Gdy okazało się, że Wielka Brytania to nie Irlandia, którą udało się w podobnym duchu skutecznie „zmłotkować” i przymusić do akceptacji Traktatu Lizbońskiego – unijna wierchuszka postawiła na maksymalne utrudnianie negocjacji rozwodowych i stawianie zaporowych warunków. Było to zagranie mające z jednej strony na celu odstraszenie potencjalnych naśladowców, polegające na wysłaniu czytelnego sygnału: „nawet nie myślcie o żadnych exitach, bo to droga przez mękę”; z drugiej zaś – obliczone na zmęczenie brytyjskiej opinii publicznej, by w kolejnych wyborach zagłosowała „właściwie”, porzucając marzenia o niepodległości. W końcu jednak wyborcy przemówili, stawiając jednoznacznie na Borisa Johnsona, który obiecał szybkie sfinalizowanie Brexitu. Słowa dotrzymał - od północy 31 stycznia 2020 r. Wielka Brytania przestała być członkiem Unii Europejskiej.

Teraz jeszcze zostały do wynegocjowania warunki dalszej współpracy – i już widać, że nie będzie łatwo, bowiem Bruksela idzie w zaparte, żądając by Wielka Brytania pozostając poza Unią respektowała „europejskie standardy” - czyli wciąż implementowała wszystkie urodzone w Brukseli dyrektywy, co dla Brytyjczyków jest nie do przyjęcia. Widać zatem wyraźnie, że urzędnicze elity UE są impregnowane na jakąkolwiek autorefleksję i nie mają zamiaru rewidować swej obłędnej polityki spod znaku „więcej Europy” - więcej unifikacji, regulacji i okrawania suwerenności państw członkowskich. To ważna wskazówka również i dla nas, oznaczająca, że dzień, gdy kwestia polskiej obecności w UE stanie na ostrzu noża, zbliża się wielkimi krokami. A dalszym losom Wielkiej Brytanii warto się pilnie przyglądać – jak niejednokrotnie pisałem, może się bowiem okazać, że poza Unią też istnieje życie.


Gadający Grzyb


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 06 (07-13.02.2020)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz