Nie można dać się uśpić korzystnym sondażom, a już szczególnie popadać w przedwczesny triumfalizm. Dlatego apeluję – wszystkie ręce na pokład. Policzmy się już w pierwszej turze!
I. Majowy plebiscyt
Zacznę od miłych wspomnień. W 2015 r. w pierwszej turze wyborów prezydenckich zagłosowałem na Grzegorza Brauna. Niczym nie ryzykowałem, bo druga tura dla Andrzeja Dudy była pewna, a pozycja Komorowskiego słabła w oczach. Można więc było sobie pozwolić na odrobinę fantazji i głosowania „sercem” - tym bardziej, że Grzegorz Braun przeżywał wtedy pod wieloma względami bodaj swój najlepszy okres, notując szczyt formy artystycznej oraz intelektualnej, co przekładało się również na aktywność publiczną, a jego oryginalność i bezkompromisowość nie znajdowała jeszcze ujścia w odlotach pokroju postulatu budowy „fortu Xi”. Poza tym, zwyczajnie go lubiłem i swój symboliczny głos traktowałem właśnie w tych kategoriach – jako wyraz bezinteresownej sympatii. W drugiej turze zagłosowałem oczywiście na Andrzeja Dudę, zaś jesienią – na PiS. Koniec końców, wszystko potoczyło się po mojej myśli – to były fajne wybory...
Dziś jednak sytuacja jest inna. Owszem, tylko jakaś katastrofa mogłaby sprawić, by Andrzej Duda nie wygrał pierwszej tury – ale za to wynik drugiej jest mocno niepewny. Dlaczego tak? Ano dlatego, że polaryzacja społeczna w ciągu minionych pięciu lat jeszcze bardziej się zaostrzyła, a konsolidacja i mobilizacja obozu anty-pisowskiego osiągnęła swoje apogeum. To zaś powoduje, że druga tura wyborów będzie plebiscytem - „za” lub „przeciw” PiS-owi – a w takim plebiscycie osobowość kontrkandydata nie będzie miała najmniejszego znaczenia. Przed pięcioma laty ogólna niezgułowatość, „memiczność”, tudzież rozliczne wpadki Bronisława Komorowskiego i jego sztabu powodowały, że z biegiem czasu walczący o reelekcję prezydent stawał się coraz bardziej obciachowy, jawiąc się jako wąsaty wuj z dwururką, lubiący przy obiedzie sadzić czerstwe dowcipy po których nie wiadomo gdzie oczy podziać. Ot, taki „bronkozaur”. Z kolei Andrzej Duda zbierał premię za dynamikę, zaangażowanie, sprawne przemowy i ogólny powiew świeżości – słowem, wszystko grało na jego korzyść.
Teraz będzie z tym trudniej – Andrzej Duda nie jest już nową, niezgraną twarzą, choć werbalnej sprawności i pracowitości w objeżdżaniu Polski nadal mu nie brakuje. Ma za sobą jednak pięć lat prezydentury naznaczonej użeraniem się na różnych polach z „totalną opozycją” oraz różnymi grupami interesu pragnącymi zachować status quo, z prawniczym establishmentem na czele. W takich warunkach trudno uchodzić za polityczną „świeżynkę” - pozostaje nadzieja, że wciąż zachował swój słuch społeczny i w trakcie kampanii będzie w stanie należycie uwypuklić plusy swojej kadencji, przekonując wyborców, że warto postawić na kontynuację. Równie istotne jednak jest to, co dzieje się po drugiej stronie. Z wiadomości dobrych: Małgorzata Kidawa-Błońska póki co notuje wtopę za wtopą, doprowadzając swoje zaplecze do rozpaczy – wystarczy, że musi powiedzieć coś „z głowy” i kompromitacja gotowa. Chyba nikt się nie spodziewał, że okaże się aż tak nieogarnięta i słaba. W tej chwili coraz bardziej przypomina „Komorowskiego w spódnicy” i to skrzyżowanego z Ewą Kopacz.
Wszystko to jednak będzie miało znaczenie tylko w pierwszej turze. W drugiej należy spodziewać się, jak wspomniałem wyżej, plebiscytu – a wszystkie znaki wskazują, że zmobilizowany obóz „anty-PiS” gotów jest zagłosować na każdego, byle nie był z PiS-u. Umowna „tamta strona” zdaje sobie sprawę, że przegrana w tych wyborach ugruntuje władzę Zjednoczonej Prawicy na najbliższe lata i będzie się starała za każdą cenę do tego nie dopuścić. Dlatego należy dołożyć wszelkich starań, by batalia prezydencka zakończyła się już na pierwszej turze – to musi być nokaut.
II. „Totalsi” poczuli krew
Nie da się niestety ukryć, że zwolennicy „totalnych” poczuli krew. Warto tu odrobić lekcję chociażby z wyborów samorządowych, w których kandydaci PiS polegli w niemal wszystkich dużych miastach. Pokazały one, że „twardy antypisizm” wśród przeciwników obecnej władzy stanowi naczelną napędzającą ich motywację. Jeżeli gremialnie poparli takie nadmuchane nic, jak Rafał „Czaskowski” i to po beznadziejnej, najeżonej kompromitacjami kampanii – to oznacza, że impregnacja „totalsów” jest stuprocentowa. Więcej – że przyjęli jako własną samoidentyfikację hasło Schetyny o „opozycji totalnej” i są w tym niejednokrotnie bardziej konsekwentni od samej Platformy. Obecnie wszystko wskazuje, że Trzaskowski, który z każdym miesiącem i rokiem udowadnia jak bardzo nie dorasta do swej funkcji, również wygrałby w cuglach. Ktoś może powiedzieć, że Warszawa to specyficzne miejsce – wielka wiocha z pretensjonalnymi aspiracjami do „europejskości”. Ale podobne emocje są domeną również innych metropolii – Gdańska, Krakowa, Poznania, Wrocławia, a nawet Białegostoku. A to już jest całkiem pokaźny elektorat – na dodatek nader podatny na „proeuropejską” demagogię, na zasadzie „Kidawa jest europejska, natomiast PiS i Duda wyprowadzają nas z Europy, bo »dbają tylko o Polskę«, a poza tym Duda to nie nasz prezydent, tylko jakichś tam »Polaków«”. Radziłbym tych emocji nie lekceważyć, bo ogólnie pojętej polskości przepojone ojkofobiczną agresją zaplecze „totalsów” bardzo nie lubi i nadchodzące starcie będzie zderzeniem również na tej płaszczyźnie - „Polska” i szeroko rozumiana „swojskość” kontra „Europa”. Więcej – może się wręcz przekształcić w swoisty „sąd nad polskością”, kojarzącą się w tamtym elektoracie z przaśnym obciachem i wszystkim co najgorsze.
Lekcja numer dwa do odrobienia, to niedawne wybory parlamentarne, a w szczególności przegrane na własne życzenie wybory do Senatu. To właśnie po nich elektorat „totalnych” nabrał wiatru w żagle i uwierzył, że można zatrzymać PiS. Wystarczyło tylko trochę odpuścić, zanadto uwierzyć w sprzyjające sondaże – i przy maksymalnej mobilizacji drugiej strony utracono (co z tego, że minimalnie) senacką większość. Rzecz w bieżącej politycznej praktyce bez większego znaczenia, ale w wymiarze symbolicznym – poważna porażka.
Dlaczego akurat użyłem przykładu wyborów na prezydentów miast i wyborów do Senatu? Bo mają one jedną, wspólną cechę – są większościowe, podobnie jak wybory na prezydenta Rzeczypospolitej. Tutaj nie zbawi nikogo metoda d'Hondta premiująca największe ugrupowania, dzięki której PiS uratowało sejmową większość. Warto sobie w tym kontekście odświeżyć powyborcze przemówienie Jarosława Kaczyńskiego, który, delikatnie mówiąc, daleki był od triumfalizmu. W wyborach prezydenckich trzeba zdobyć ponad 50 proc. głosów – a pamiętajmy, że jesienią 2019 r. PiS zgarnął 43,6 proc. i właśnie w tych okolicach (nieco ponad 40 proc.), oscylują obecne wyniki sondażowe Andrzeja Dudy. Brakuje co najmniej 7-8 proc. głosów, a niekiedy nawet więcej.
III. Wszystkie ręce na pokład!
Dlatego należy wykorzystać chroniczną słabość i deficyty głównej kontrkandydatki i zrobić wszystko, by batalię zakończyć już na pierwszej turze. Nie ulega wątpliwości, że jeśli dojdzie do drugiej tury, to wszyscy oponenci prezydenta (no, może niewiadomą jest Krzysztof Bosak), zaapelują do swych zwolenników o konsolidację i głosowanie przeciw Dudzie – a to oznacza poważny hazard, wynik takiego plebiscytu byłby bardzo niepewny. Jest jeszcze jedna kwestia, czyniąca wynik nieprzewidywalnym – szykuje się rekordowo wysoka frekwencja, a to, zwłaszcza przy wyborach większościowych, wcale nie musi zagrać na korzyść kandydata PiS. Pamiętajmy, że jesienią frekwencja również była rekordowa i w efekcie partie opozycyjne zebrały w sumie więcej głosów od Zjednoczonej Prawicy. Jak nadmieniłem, PiS uratowała metoda d'Hondta – w maju jednak żadnego d'Hondta nie będzie.
Nie można dać się uśpić korzystnym sondażom, a już szczególnie popadać w przedwczesny triumfalizm. Potrzebna jest stuprocentowa mobilizacja i to od samego początku – bo „tamci” zmobilizują się na pewno. Przegrana oznacza permanentny klincz, chaos i obstrukcję ze strony opozycyjnego prezydenta. Dlatego apeluję – wszystkie ręce na pokład. Policzmy się już w pierwszej turze!
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 09 (28.02-05.03.2020)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz