Chodzi o to, by pod pretekstem „walki z kryzysem” zmusić ludzi do tyrania za półdarmo, a rządy i banki centralne do nafutrowania banksterów świeżą gotówką wykreowaną w ramach „luzowania ilościowego”. Tylko po to ta cała gospodarcza „pandemonia” została wywołana i po nic innego.
Jak Czytelnicy być może pamiętają, gospodarcze paroksyzmy wynikłe wskutek „pandemonii” koronawirusa nazywałem do tej pory „najgłupszym kryzysem w historii”. Proszę Państwa, po namyśle cofam te słowa – to jest na swój sposób bardzo mądry kryzys. Ktoś go naprawdę sprytnie wykombinował i z żelazną konsekwencją wcielił w życie. Rozpętać światową histerię, która wprowadzi całe narody w stan lękowej psychozy i zmusi rządy do wygaszenia gospodarek – już to samo w sobie jest nie lada wyczynem. Lecz to jedynie pierwszy etap. Prawdziwe konfitury kryją się w etapie drugim, polegającym na przerzuceniu na barki państw i społeczeństw kosztów funkcjonowania światowego biznesu - te wszystkie ulgi podatkowe, dotacje oraz poluzowanie regulacji na i tak już w znacznej mierze sprekaryzowanym rynku pracy. Jeżeli przyjrzymy się pod tym kątem wdrażanym w różnych krajach pakietom pomocowym, naszej „tarczy antykryzysowej” nie wyłączając, to zobaczymy, że gros rządowych działań idzie właśnie w tym kierunku. Innymi słowy, chodzi o to, by pod pretekstem „walki z kryzysem” zmusić ludzi do tyrania za półdarmo (bo wicie-rozumicie, mamy ciężkie czasy i trzeba zacisnąć pasa), a rządy i banki centralne do nafutrowania banksterów świeżą gotówką wykreowaną w ramach „luzowania ilościowego”. Tylko po to ta cała gospodarcza „pandemonia” została wywołana i po nic innego. Powtarzam – ktoś to naprawdę sprytnie obmyślił, czapki z głów.
Na naszym krajowym podwórku bodaj najbardziej dobitnie (i bezwstydnie) cele te sformułował biznesmen i właściciel dziennika „Rzeczpospolita” Grzegorz Hajdarowicz domagając się m.in. zawieszenia podatków dochodowych i ZUS do końca 2020 roku; przyśpieszenia zwrotu VAT do 14 dni; „zawieszenia” Kodeksu Pracy; ograniczenia o połowę wymiaru urlopu; „zawieszenia” programu „500+” i 13 emerytury (co w istocie jest eufemizmem dla likwidacji tych świadczeń, bo w kontekście postulatów podatkowych staną się nie do sfinansowania); oraz automatycznego przedłużenia o 12 miesięcy wiz dla pracowników ze Wschodu.
Co to oznacza w praktyce? Wpędzenie państwa i samorządów w spiralę zadłużenia (brak podatków dochodowych) i w dalszej perspektywie bankructwo; upadłość ZUS-u i brak wypłat emerytur; powrót mafii vatowskich (przy 14-dniowym terminie zwrotu kontrola stanie się fikcją) – a więc kolejne, liczone w dziesiątkach miliardów złotych straty budżetu państwa; kompletną zapaść służby zdrowia; wreszcie – niewolniczy rynek pracy w którym pracownicy wydani są na łaskę i niełaskę pracodawcy, pozbawieni elementarnych praw i choćby minimalnej poduszki finansowej (likwidacja „500+”). Za to ma być zaordynowane sztucznie dwucyfrowe bezrobocie (jak rozumiem, w charakterze dodatkowego dyscyplinatora), bo do tego sprowadza się postulat utrzymania na rynku pracowników zagranicznych. Takie to recepty proponuje pan biznesmen z holdingiem w Luksemburgu (nota bene, raju podatkowym), reklamując swe pomysły w wywiadzie dla „Kultury Liberalnej” jako „wkład intelektualny” w walkę z kryzysem.
A co tak naprawdę należałoby zrobić? Po pierwsze, wypowiedzieć bezwzględną wojnę rajom podatkowym, do których z samej tylko Unii Europejskiej rocznie wyprowadzanych jest 170 mld euro. Wyobraźmy sobie tylko, jakie środki (chociażby dla służby zdrowia) byłyby dostępne, gdyby państwa dysponowały tymi pieniędzmi. Należy powiedzieć jasno firmom stosującym agresywną optymalizację, że nie należy im się żadna pomoc. Niech idą po wsparcie do rządów Luksemburga, Cypru, Bahamów i innych „rajskich wysp”. Ta roszczeniowa hołota w drogich garniturach, to pasożyty żerujące na gospodarkach krajów w których prowadzą działalność – zaburzając ponadto warunki rynkowej konkurencji, na czym cierpią uczciwi przedsiębiorcy.
Po drugie, pomoc należy skoncentrować na drobnych przedsiębiorcach i zwykłych ludziach – bo gdy oni nie będą mieli pieniędzy, to wszelkie „tarcze antykryzysowe” na nic. Czy tak trudno zrozumieć, że ubóstwo społeczeństwa oznacza stagnację i pogłębianie recesji? Pracownicy to zarazem klienci. Kiepsko opłacany pracownik, to równocześnie kiepski klient. Jeżeli będzie tyrał po 12 godzin za grosze, to kto kupi te wszystkie towary i usługi? Hajdarowicz od Piprztyckiego, a Piprztycki od Hajdarowicza? Dlatego należy m.in. odwrócić obecny regresywny system podatkowy, w którym gros obciążeń (głównie poprzez podatki pośrednie) spoczywa na barkach mniej zamożnych warstw społeczeństwa.
Po trzecie, najwyższy czas skończyć z „banksterskimi żniwami” w postaci luzowania ilościowego, czyli wykupywania przez banki centralne papierów wartościowych za „dodrukowane” pieniądze i futrowanie nimi „rynków”. Już poprzedni kryzys pokazał, że to się nie sprawdza - pieniądze te jedynie napędziły kolejne spekulacje.
Nade wszystko zaś należy zakończyć absurdalne lockdowny i odmrozić gospodarkę. Im szybciej skończymy z koronawirusową histerią, tym prędzej pozbawimy argumentów i narzędzi szantażu różnych cwaniaków, wykorzystujących sytuację dla własnych, partykularnych interesów.
Gadający Grzyb
Na podobny temat:
Czy czeka nas najgłupszy kryzys w historii?
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Felieton opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 16-17 (17-30.04.2020)
Niestety z takim rozdawnictwem duży kryzys finansowy jest nieunikniony.
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc jest to bardzo obszerny temat i na pewno każdy ma swoje zdanie. Nie mniej jednak trzeba się starać by poradzić sobie w każdej sytuacji
OdpowiedzUsuń