Toczy się tu rozgrywka nie o konkretny sposób wyłaniania sędziów czy obsadę Sądu Najwyższego, lecz o państwową suwerenność, którą brukselska biurokracja usiłuje ograniczać metodą faktów dokonanych.
I. Legalizacja sędziowskiej anarchii
Okazało się, że koronawirus nie zatrzymał luksemburskich młynów sprawiedliwości. Oto Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) wydał „postanowienie o zabezpieczeniu” w sprawie wytoczonej Polsce przez Komisję Europejską odnośnie reformy wymiaru sprawiedliwości (sprawa C-791/19). Chodzi konkretnie o model odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów, w tym przede wszystkim funkcjonowanie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Zgodnie z orzeczonymi 8 kwietnia „środkami tymczasowymi” Polska powinna zawiesić działalność Izby Dyscyplinarnej i powstrzymać się od kierowania spraw dyscyplinarnych do rozpoznania przez składy orzekające, które „nie spełniają wymogów niezależności”. Ponadto polski rząd ma w ciągu miesiąca powiadomić TSUE o podjętych działaniach mających na celu urzeczywistnienie wymaganych środków tymczasowych. Obowiązywać mają one do czasu wydania przez TSUE ostatecznego wyroku, który spodziewany jest w drugiej połowie 2020 r. W praktyce oznacza to kilkumiesięczny paraliż sądownictwa dyscyplinarnego.
Kolejną konsekwencją będzie pogłębienie chaosu wokół wyboru nowego I prezesa SN (kadencja Małgorzaty Gersdorf upływa 30 kwietnia), tym bardziej, że ze względów epidemiologicznych Sąd Najwyższy jest obecnie „wyłączony”. Na powyższe nakłada się jeszcze kuriozalna uchwała „lojalnych” wobec Gersdorf izb SN z 23 stycznia 2020 r. wyłączająca od orzekania w Sądzie Najwyższym wszystkich sędziów wyłonionych przez nową KRS (a więc również sędziów Izby Dyscyplinarnej) oraz unieważniająca wszystkie przeszłe i przyszłe orzeczenia Izby Dyscyplinarnej. Postanowienie TSUE zatem poniekąd „legalizuje” na poziomie europejskim sędziowską anarchię i antypaństwowy rokosz „nadzwyczajnej kasty”, co stanowi twórcze rozwinięcie myśli objawionej przez prezesa Europejskiego Stowarzyszenia Sędziów José Mato podczas „marszu tysiąca tóg”: „My sędziowie będziemy bronić praworządności zamiast prawa ustawy. Będziemy stosować praworządność, a nie prawo ludzi”. To nic innego, jak próba uprawomocnienia post factum, za pomocą pseudoprawnego bełkotu i mętnych frazesów, sędziowskiego puczu i alternatywnej wobec pozostałych władz „sądokracji” pod dożywotnim przewodnictwem Małgorzaty Gersdorf.
II. Brukselscy uzurpatorzy
Jak na takie dictum ma zareagować strona polska? Jedynym rozwiązaniem jest ogłoszenie wszem i wobec, że Polska nie uznaje uprawnień TSUE w zakresie orzekania o kwestiach ustrojowych państw członkowskich – co, nawiasem mówiąc, powinniśmy byli zrobić już na samym starcie tej farsy i odmówić udziału w postępowaniu przed luksemburskim trybunałem. Należy podkreślić z całą mocą – organizacja wymiaru sprawiedliwości jest wyłączną prerogatywą państwa, sprawą ustrojową, podobnie jak analogiczne zagadnienia dotyczące funkcjonowania władzy ustawodawczej czy wykonawczej. Natomiast organy Unii Europejskiej - niezależnie od tego czy to jest Komisja Europejska, czy TSUE – usiłując mieszać się w nasze wewnętrzne sprawy uzurpują sobie nienależne im, kompletnie pozatraktatowe kompetencje. W istocie bowiem toczy się tu rozgrywka nie o konkretny sposób wyłaniania sędziów czy obsadę Sądu Najwyższego, lecz o państwową suwerenność, którą brukselska biurokracja usiłuje ograniczać metodą faktów dokonanych, zawłaszczając prawem kaduka kolejne obszary władzy. Podobnie rzecz ma się z TSUE – gdyby unijny trybunał faktycznie stał na gruncie traktatów, powinien z miejsca oddalić skargę Komisji Europejskiej, stwierdzając swą niewłaściwość do rozstrzygania tego typu spraw. Jednak, podobnie jak KE, również TSUE dostrzegł w sporze o „polską praworządność” znakomitą okazję do uzurpatorskiego poszerzenia zakresu swojego orzecznictwa. „Mułłowie w togach” są wszędzie tacy sami – czy to w Warszawie, czy w Luksemburgu.
Nie da się ukryć, że polski rząd popełnił na samym starcie błąd w ogóle godząc się na uczestnictwo w tej hucpie. Należało już na wstępie jasno zanegować uroszczenia brukselskich mandarynów, zamiast naiwnie wchodzić w tę grę, licząc, że uda się coś wynegocjować, wyjaśnić... Po pierwsze – po tamtej stronie nikt nie zamierzał nas słuchać, postępowanie Brukseli od początku nacechowane było skrajnie złą wolą polityczną i zmierzało do destabilizacji wewnętrznej sytuacji w Polsce, docelowo zaś obalenia obecnego, niewygodnego rządu. Po drugie – podejmując brukselską grę znaczonymi kartami, składając wyjaśnienia, nieledwie tłumacząc się niczym przed zwierzchnikami, sprawiliśmy wrażenie, że milcząco akceptujemy kompetencyjne uzurpacje unijnej biurokracji, co w przyszłości z całą pewnością odbije się jeszcze nie raz czkawką. Po trzecie wreszcie – otworzyliśmy w ten sposób drzwi do dalszych tego typu bezprawnych ingerencji. Idę o zakład, że KE i TSUE nie przepuszczą chociażby takiej okazji, jak kontrowersje wokół zbliżających się wyborów prezydenckich – tym bardziej, że mają na swe usługi tutejszą „totalną targowicę”, która z pewnością narobi w Europie rabanu. I co, nasi przedstawiciele znów będą się tłumaczyć na forum Parlamentu Europejskiego przed różnymi Verhofstadtami, a ministrowie jeździć z wyjaśnieniami do eurokomisarz Jourovej?
A pierwsze sygnały już się pojawiły – Vera Jourova zdążyła wyrazić „zaniepokojenie” wyborami w Polsce. Tylko patrzeć, jak na jej wniosek Komisja Europejska zechce wdrożyć napisaną ad hoc procedurę „kontroli demokratycznych standardów” i skieruje sprawę do TSUE. A że bezprawnie? A kogo to, skoro w ten sposób unijni mandaryni zyskają możliwość kontroli procedur wyborczych w krajach członkowskich, a Trybunał w Luksemburgu ochoczo to „klepnie” ustawiając się w roli samozwańczego „rewizora” od którego będzie zależała ostateczna prawomocność wyborów? To zbyt łakomy kąsek, by z niego rezygnować. Zresztą spójrzmy – w sprawie Izby Dyscyplinarnej TSUE wyraził obiekcje co do „niezawisłości” sędziów, bo zostali oni nominowani przez KRS, która z kolei została wybrana przez Sejm. Jeżeli, przy naszej bierności, bądź wręcz milczącej zgodzie, Komisja Europejska i TSUE roztrząsają takie szczegóły ustawiając nas w charakterze tłumaczących się petentów, to co stoi na przeszkodzie, by podobnie drobiazgowo nie wzięły się za analizowanie wyborów, uznaniowo „zatwierdzając” je, albo „unieważniając”?
III. Bojkot TSUE!
To wszystko, powtarzam, jest pokłosiem „grzechu pierworodnego”, jakim była nasza zgoda na narzucenie nam groteskowej brukselskiej „procedury”. Na szczęście, nie jest jeszcze za późno, by z tego się wymiksować, trzeba tylko minimum asertywności i woli politycznej. Trzeba, krótko mówiąc, wysłać ten cały operetkowy trybunalik z jego uroszczeniami na bambus. Należy, jak nadmieniłem wcześniej, jasno i dobitnie, w sposób nie pozostawiający miejsca na jakiekolwiek niedomówienia i wątpliwości stwierdzić, iż TSUE nie ma żadnych uprawnień do orzekania w sprawach organizacji polskiego wymiaru sprawiedliwości (ani żadnych innych kwestiach ustrojowych), zaś prawem nadrzędnym w Polsce jest Konstytucja, a nie widzimisię unijnych czynowników, tudzież samozwańczych „ajatollahów prawa” z Luksemburga. Co za tym idzie, strona Polska nie uznaje orzeczonego „środka zabezpieczającego” - ani tym bardziej przyszłego „ostatecznego wyroku” TSUE. Izba Dyscyplinarna ma procedować normalnie, a TSUE należy od tej pory konsekwentnie bojkotować, ogłaszając ponadto, iż Polska nie przyjmuje do wiadomości żadnych ewentualnych „kar” za niezastosowanie się do samowolnych i bezprawnych „orzeczeń”. W ostateczności, jak już tu niegdyś sugerowałem, należy zagrozić Brukseli wstrzymaniem naszej składki członkowskiej. Idę o zakład, że spanikowani kryzysem wokół koronawirusa unijni dygnitarze nie będą chcieli sobie dokładać kolejnego bólu głowy – trochę powrzeszczą i przestaną. Jeżeli zaś ulegniemy, jedynie zachęcimy ich do eskalacji kolejnych żądań, grzęznąc w tym biurokratyczno-sądowym bagnie na dobre i oddając po kawałku kolejne obszary naszej suwerenności. To jest ostatni dzwonek – my albo oni, tertium non datur.
Gadający Grzyb
Na podobny temat:
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 16 (17-23.04.2020)
Gdyby chcieli to by grali twardo, chyba że nie mogą...
OdpowiedzUsuńTa tematyka zawsze jest skomplikowana i szczerze mówiąc dyskusja nigdy się nie skończy. Ale też nie ma co za bardzo brać tego do siebie
OdpowiedzUsuńA lada moment Katar ;)
OdpowiedzUsuń