niedziela, 12 kwietnia 2020

Doktryna szoku

Obecny kryzys został wygenerowany sztucznie – śmiem podejrzewać, że w interesie globalnej oligarchii finansowej i wielkich koncernów.

I. Globalna „pandemonia”

Na początek podzielę się z Państwem spiskową teorią. Otóż obserwując przyczyny i przebieg globalnego kryzysu gospodarczego wywołanego „pandemią” COVID-19, nie mogę opędzić się od myśli, że cała ta medialna i społeczna ogólnoświatowa histeria na punkcie koronawirusa została wygenerowana z absolutną premedytacją – właśnie po to, by doprowadzić do załamania na światowych rynkach. Dlaczego? Postaram się to wyjaśnić po kolei.

Przede wszystkim, gdyby nie indukowana sztucznie panika, najprawdopodobniej byśmy tego wirusa niemal nie zauważyli – i to pomimo wysokiej zaraźliwości. Większość przypadków przebiega albo bezobjawowo, albo przypomina zwykłe przeziębienie. Przypuszczalnie, gdyby zrobić badania wszystkim Polakom, to okazałoby się, że większość z nas tę francę już ma, tylko o tym nie wie – i żyje sobie w najlepsze, tyle że bezproduktywnie siedząc w domach, osłabiając na dodatek swoją odporność wskutek braku stałego kontaktu ze świeżym powietrzem. Bez drakońskich obostrzeń zarządzonych przez władze szeregu krajów pod naciskiem mediów i uwarunkowanych panikarskim jazgotem społeczeństw, ludzie ci chodziliby normalnie do pracy, a gospodarka kręciłaby się z grubsza jak do tej pory. Poważniejsze objawy, przypominające swym przebiegiem grypę lub zapalenie płuc kończyłyby się wizytą u lekarza, przepisaniem leków i wysłaniem na L4 – jak to zwykle w sezonie zachorowań. Hospitalizacja dotyczyłaby jedynie najcięższych przypadków, stanowiących ułamek procenta wszystkich zarażonych – dokładnie tak, jak dzieje się to w „normalnych” okolicznościach, gdy u pacjenta stwierdza się np. powikłania pogrypowe. Może lekko skoczyłaby śmiertelność, co zostałoby potraktowane jako statystycznie nieistotne odstępstwo od normy, tak jak to dzieje się w przypadku co bardziej zjadliwych mutacji „zwykłej” grypy.

Niestety, jak wiemy, media rzuciły się na egzotycznego wirusa jak stado szakali, zarażając społeczeństwa psychozą strachu – i mamy globalną „pandemonię”. Totalny „lockdown”, kwarantanny, przymusowe ograniczenia poruszania się, zamknięte granice, wymuszone „wygaszanie” całych gałęzi gospodarek – wszystko w atmosferze gęstniejącego lęku rodem z filmów katastroficznych. Jak już tu podkreślałem w poprzednich artykułach, najgroźniejsza pandemia, to ta zagnieżdżająca się w ludzkich głowach – koronawirus rozgościł się w zbiorowej psychice na dobre i trzeba będzie wiele czasu, by się z niej wyprowadził.


II. „Doktryna szoku” i „czarny łabędź”

Po co to wszystko? Dla wyjaśnienia tej kwestii pomocne będą dwa pojęcia: „czarny łabędź” i „doktryna szoku”.

Zacznijmy od tego drugiego. Termin „doktryna szoku” ukuła kanadyjska lewaczka Naomi Klein w swej książce z 2007 r. pt. „Doktryna szoku: jak współczesny kapitalizm wykorzystuje klęski żywiołowe i kryzysy społeczne”. (Na marginesie: generalnie, z lewicą jest ten problem, że jej przedstawicielom czasem zdarza się nawet trafnie zdiagnozować różne patologie, gorzej z wyciąganiem wniosków, a nade wszystko – receptami). Owa „doktryna szoku” oznacza wykorzystywanie pojawiających się (lub celowo wywoływanych) nadzwyczajnych, drastycznych sytuacji do zastraszania i terroryzowania społeczeństw oraz rządów, by pod przykrywką walki z zagrożeniami przeprowadzać rozwiązania, na jakie w normalnych okolicznościach ludzie nie wyraziliby zgody. Przykładem mogą być kryzysy gospodarcze, wojny czy zamachy terrorystyczne skutkujące np. przywilejami dla wielkiego biznesu, ograniczeniami swobód obywatelskich czy pogorszeniem sytuacji pracowników najemnych (to ostatnie przerobiliśmy na polskim gruncie chociażby pod postacią „uśmieciowienia” rynku pracy po kryzysie z 2008 r.). Te nadzwyczajne metody mają dwie cechy wspólne: po pierwsze - służą establishmentowi i gospodarczej oligarchii ze szkodą dla zwykłych obywateli; po drugie – wprowadzane rzekomo „chwilowo” do czasu zażegnania zagrożenia, zostają już na stałe.

Z kolei teorię „czarnego łabędzia” sformułował ekonomista i filozof Nassim Nicolas Taleb w książce pt. „Czarny łabędź. O skutkach nieprzewidywalnych zdarzeń”. Ów „czarny łabędź” oznacza niemożliwe do przewidzenia, zaskakujące zjawisko radykalnie zmieniające rzeczywistość, przy czym często zjawisko to mamy przed nosem, tylko nie chcemy go zauważać, ulegając iluzji, że mamy wszystko pod kontrolą – dopóki nie będzie za późno. Przykładem „czarnego łabędzia” może być „bańka” amerykańskich kredytów hipotecznych, która doprowadziła w 2008 r. do upadku Lehmann Brothers i wybuchu kryzysu finansowego. Obecnie „czarnym łabędziem” określa się często epidemię koronawirusa.


III. Sztuczny kryzys

Problem w tym, że koronawirusowy „czarny łabędź” wcale nie musiał doprowadzić do aż tak katastrofalnych skutków gospodarczych. I tutaj dochodzimy do konkluzji: obecny kryzys został wygenerowany sztucznie – śmiem podejrzewać, że w interesie globalnej oligarchii finansowej i wielkich koncernów. Pisząc o „sztuczności” nie mam tu na myśli samego pochodzenia wirusa lecz to, że stał się on wymarzonym pretekstem („czarnym łabędziem”) do rozdmuchania „pandemonii” i wdrożenia „doktryny szoku”. Dzieje się to na naszych oczach, wręcz ostentacyjnie. Scenariusz jest następujący: najpierw, jak wspomniałem na wstępie, rozpętuje się medialną histerię. Następnie pod wpływem paniki zamyka się granice i wyłącza normalne życie społeczne oraz całe sektory gospodarki, co musi skutkować nieuchronnym kryzysem. No i wreszcie – przystępuje się do „walki” ze skutkami kryzysu, przy czym dziwnym trafem metody „zwalczania” są idealnie zbieżne z interesami wielkiego biznesu. Mamy zatem zwolnienia z podatków, „uelastycznianie” rynku pracy, dopłaty do wynagrodzeń (czyli biznes przerzuca na państwo część swoich kosztów), a przede wszystkim wisienkę na torcie w postaci „luzowania ilościowego” (o którym szerzej za chwilę).

Wszystkie te środki mają wspólny mianownik – drobnym przedsiębiorcom pozbawionym poduszki finansowej pomogą jak umarłemu kadzidło, natomiast globalne koncerny będą mogły dzięki nim wydatnie ściąć koszty i zmultiplikować zyski. Te same koncerny, dodajmy, które mają pochomikowane ogromne rezerwy w rajach podatkowych i przetrwałyby kryzys nawet bez pomocy państwa. Z ich punktu widzenia kryzys jest okazją do dalszego rozrostu – zbankrutowane małe firmy zwolnią miejsce na rynku, bezrobocie spowoduje, że zdesperowani pracownicy będą gotowi tyrać za miskę ryżu na półniewolniczych warunkach, zaś przygniecione widmem recesji rządy zmuszone będą przymykać oczy na agresywne „optymalizacje” podatkowe. Słowem – hulaj dusza, piekła nie ma. Ot, „doktryna szoku” w działaniu.

Ale to wszystko nic przy konfiturach w postaci wspomnianego „luzowania ilościowego”. Polega ono na tym, że banki centralne (FED, EBC czy nasz NBP) wykupują na rynkach finansowych papiery wartościowe (głównie obligacje) wpuszczając tym samym do sektora finansowego nowo wykreowany, świeży pieniądz i futrując nim „nadzwyczajną kastę” banksterów. Tak zrobiono po krachu 2008 r. i tak dzieje się obecnie. Założenie było takie, że pieniądze te będą „przenikać” do realnej gospodarki pobudzając koniunkturę – tyle, że to nie działa. Wpompowane w system finansowy pieniądze posłużyły bowiem głównie do kolejnych piętrowych spekulacji i pompowania „baniek”. Teraz rządy i banki centralne powtarzają ten sam błąd.

W 2016 r. podczas spotkania w Parlamencie Europejskim George Soros oświadczył, że zadłużanie się państw jest podstawą funkcjonowania rynków finansowych. Wskutek gospodarczej „pandemonii” państwa będą zadłużać się na potęgę, co dla „rynków” oznacza mega-zyski. Biorąc to pod uwagę, oraz okoliczność, że światowe media są trwale uzależnione (kapitałowo, poprzez reklamy) od globalnej oligarchii, przestaje dziwić, że działając w interesie swych mocodawców zgodnie pracowały na rzecz rozpętania „korona-histerii”, doprowadzając do obecnej zapaści. To szaleństwo należy czym prędzej przerwać i odmrozić gospodarkę – póki skutki są jeszcze w miarę odwracalne.


Gadający Grzyb


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 15 (09-16.04.2020)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz