czwartek, 2 kwietnia 2020

Wirusowy test stabilności

Trzeba sobie jasno powiedzieć, że w tej chwili najgorsza pandemia jaka nam grozi, to ta zagnieżdżająca się w ludzkich głowach.

I. Suwerenność żywnościowa!

Epidemia koronawirusa zamienia się pomału w wielki, globalny test stabilności obecnego porządku świata. Żeby była jasność – to wciąż nie jest jakaś plaga na skalę przerabianą wielokrotnie przez ludzkość, jak epidemia „czarnej śmierci”, grypy „hiszpanki” po I wojnie światowej czy ospy, która zdziesiątkowała amerykańskich Indian po zetknięciu się z białym człowiekiem. Nie ten zasięg, nie ta śmiertelność, wreszcie – żyjemy w zupełnie innych medycznych realiach, niż przed stu laty, kiedy to wspomniana „hiszpanka” wykosiła 50 mln. ludzi. Standardem jest powszechna opieka zdrowotna, państwa mają szereg sposobów reagowania na sytuacje kryzysowe, a ludzie są co do zasady znacznie lepiej odżywieni, niż jeszcze dwa-trzy pokolenia temu – co również ma niebagatelne znaczenie dla odporności. Bakcyle atakują przede wszystkim organizmy w ten czy inny sposób już osłabione – na COVID-19 narażone są najbardziej osoby w podeszłym wieku, bądź z zaburzonym z innych przyczyn (np. nowotwór) systemem immunologicznym.

Na marginesie – przyjęło się uważać, że średniowieczną Polskę epidemia „czarnej śmierci” ominęła rzekomo z powodu naszego położenia na peryferiach Europy. Bez przesady – mieliśmy już wtedy prężnie działające ośrodki handlowe i utrzymywaliśmy ożywione kontakty chociażby z Niemcami, skąd ściągaliśmy osadników do zagospodarowania niezamieszkałych przestrzeni, zatem na zdrowy rozum należałoby oczekiwać, że zaraza wyludni przynajmniej największe miasta, tak jak miało to miejsce na Zachodzie. Zetknąłem się jednak z inną teorią, która bardziej do mnie przemawia – otóż ziemie polskie aż do połowy XVII w. praktycznie nie znały klęsk głodu, regularnie nawiedzających Zachodnią Europę. Zachód był wówczas skrajnie przeludniony, zwłaszcza w stosunku do możliwości ówczesnego rolnictwa i nie był w stanie się wykarmić, co skutkowało niedożywieniem i osłabioną odpornością jego mieszkańców. Między innymi właśnie dlatego Niemcy, Walonowie czy Flamandowie tak chętnie odpowiadali na zaproszenia naszych władców – ówczesna Polska była dla nich prawdziwą ziemią obiecaną. U nas odwrotnie – stosunkowo niska gęstość zaludnienia i dużo ziemi powodowało, że nie groziła nam śmierć głodowa. Owszem, były lata tłustsze i chudsze – ale generalnie nie chodziliśmy głodni, dzięki czemu byliśmy też bardziej odporni. Dopiero niszczycielskie wojny ze szwedzkim potopem na czele sprawiły, że pojawił się u nas głód, a w ślad za nim – zarazy.

Wspominam o tym nie bez przyczyny. Wprawdzie międzynarodowy handel nie ustał, mimo zamknięcia przez kolejne kraje (w tym Polskę) granic dla indywidualnego przepływu osób – ale przywrócenie kontroli granicznych i rosnące kolejki TIR-ów na przejściach siłą rzeczy spowodują perturbacje w transporcie, również żywności. I właśnie w takich chwilach uwidacznia się z całą mocą, jak strategiczną branżą jest rolnictwo i suwerenność żywnościowa. Zdawali sobie z tego sprawę także ojcowie-założyciele Unii Europejskiej. Wspólna polityka rolna i dotacje dla producentów żywności to nie była jakaś fanaberia bogatych państw, które nie wiedziały na co wyrzucać pieniądze, tylko świadomy zamysł mający na celu samowystarczalność żywieniową Europy – to co się da produkujemy u siebie, importujemy jedynie to, co konieczne. Wprawdzie dziesięciolecia dobrobytu i globalizacja nieco ten pierwotny zamysł rozregulowały, ale w zasadniczym zrębie koncepcja przetrwała. Polecam to pod rozwagę wszystkim liberalnym pięknoduchom, którzy najchętniej by polskie rolnictwo, nomen omen, zaorali jako „nieopłacalne”. Otóż nie – państwowa opieka nad tak kluczową branżą to nie żadna zapomoga czy rozdawnictwo, lecz jak najlepiej pojęta inwestycja i zabezpieczenie na czas kryzysu. W tej chwili nie mamy pewności jak dalej rozwinie się sytuacja i jakie obostrzenia zostaną wprowadzone. Wyobraźmy sobie jednak w jakim znaleźlibyśmy się położeniu, gdybyśmy nieodwracalnie uzależnili się od importu płodów rolnych. I to jest pierwsza lekcja, jaką należy zapamiętać na przyszłość.


II. Wirus dezinformacji

Kolejnym wyzwaniem jest niedopuszczenie do masowej paniki – bo trzeba sobie jasno powiedzieć, że w tej chwili najgorsza pandemia jaka nam grozi, to ta zagnieżdżająca się w ludzkich głowach. Liczby bezwzględne na pierwszy rzut oka mogą wyglądać niepokojąco – na całym świecie stwierdzono blisko 170 tys. przypadków zarażenia oraz niecałe 6,5 tys. zgonów (stan na niedzielny wieczór 15 marca). Tylko, że w skali świata to wciąż tyle co nic, również w porównaniu z coroczną „zwykłą” grypą, ponadto z tych 170 tys. zarażonych osób zdążyło już wyzdrowieć 76,5 tys. - a więc blisko połowa. Oczywiście zawsze lepiej dmuchać na zimne i podejmować środki bezpieczeństwa, ale z drugiej strony naprawdę nie ma powodów do histerii. To, że światu grozi w tej chwili kryzys gospodarczy, bardziej spowodowane jest stanem umysłów, niż racjonalnymi przesłankami. W opanowaniu sytuacji nie pomagają też podsycające atmosferę grozy media. Podtrzymuję tu swoją diagnozę sprzed dwóch tygodni, że światu w tej chwili potrzebna jest przede wszystkim szczepionka przeciw histerycznemu zapaleniu mózgu. Nadzwyczajne środki podejmowane przez rządy – również nasz – służą przede wszystkim uspokojeniu obywateli. Jasne, należy dbać o higienę, myć ręce i przystopować z życiem towarzyskim (zresztą, gdyby ktoś nie zauważył, mamy Wielki Post), ale nie jestem w stanie ogarnąć, co sprawia, że ludzie wykupują całymi kartonami makaron i kaszę gryczaną, o papierze toaletowym nie wspominając. Tłok w sklepach i wzmożony obrót pieniędzmi nie wpływa na rozprzestrzenianie się wirusa?

A zatem, głównym zagrożeniem nie jest koronawirus sam w sobie, lecz to, w jaki sposób wpłynie na społeczne zachowania. I tutaj dotykamy realnego niebezpieczeństwa – takiego mianowicie, że ktoś najwyraźniej usiłuje zdestabilizować sytuację. Zwróćmy uwagę, jak mnożą się różne fake newsy – począwszy od teorii, że wirus jest produktem wojskowych laboratoriów (w różnych wersjach albo chińskich, albo amerykańskich – dziwnym trafem tego typu rewelacje zawsze starannie omijają Rosję, zupełnie, jakby akurat tam żadnych tajnych laboratoriów nie było), projektem depopulacyjnym (coś słaby ten projekt, zważywszy na niewielką śmiertelność), aż po plotkę, że władze mają „zamknąć” Warszawę i inne duże miasta oraz wyprowadzić wojsko na ulice (rzeczywiście, widać na drogach przemieszczające się pojazdy wojskowe – ale dlatego, że akurat trwają w Polsce dawno zaplanowane manewry NATO). Dzisiaj trudno ocenić, które z tych „fejków” są dziełem panikarzy i sensatów, a które są nam świadomie podrzucane z intencją rozhuśtania nastrojów – ale na miejscu służb zacząłbym wnikliwie tropić ich pochodzenie, ze szczególnym uwzględnieniem kierunku rosyjskiego. W epoce wojen informacyjnych taka intoksykacja mająca na celu poderwanie zaufania do własnych państw i instytucji ma równą siłę rażenia co zamach terrorystyczny – to swoisty „infoterroryzm” i byłoby nader dziwne, by kraje i ośrodki, którym zależy na destabilizacji Zachodu z tej metody i okazji do szerzenia dezinformacji nie skorzystały.


III. Atak na Kościół

Nie sposób tu nie odnotować elementu bardziej groteskowego, czyli szaleńczego ataku, jaki lewactwo przypuściło na Kościół, pod pretekstem tego, że Episkopat nie zdecydował się na odwołanie mszy i nabożeństw. Należy podkreślić, iż polski Kościół zachował się wzorowo – z jednej strony nie zamykając świątyń i apelując o zwiększenie liczby mszy, by „rozładować” tłok, z drugiej zaś – udzielając dyspensy osobom narażonym na infekcję, bądź po prostu bojącym się złapać wirusa. Natomiast wojujące lewactwo ma gdzieś zdrowie obywateli, tak jak wcześniej miało gdzieś np. ofiary pedofilii – nie słyszę jakoś, by z równą zaciekłością atakowano np. kluby urządzające tłumne imprezy. Cóż, zachowajmy przede wszystkim chłodne głowy i nie ulegajmy irracjonalnym wrzaskom. Fides et ratio – wiara i rozum, to wszystko, czego nam potrzeba.


Gadający Grzyb


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 12 (20-26.03.2020)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz