niedziela, 9 grudnia 2012

Na drodze zaprzaństwa

Oni doskonale zdają sobie sprawę z tego, że Gmyz napisał prawdę – i wiedzą też, że muszą iść w zaparte.

I. Kłamstwo obnażone

Gdybym był naiwny, to po posiedzeniu sejmowej komisji sprawiedliwości z 5 grudnia, kiedy posypało się ordynarne kłamstwo prokuratury w sprawie trotylu na wraku tupolewa, zapytałbym: kiedy wreszcie dotrze do różnych zakutych łbów, że w kwestii Smoleńska, podobnie jak w większości diagnoz dotyczących stanu i rozlicznych patologii III RP, to „prawicowe oszołomy” mają rację? Że gdy z „moherowych” kręgów dobiega alarm zwracający uwagę na jakieś nie spotykane w cywilizowanych krajach systemowe wynaturzenia post-peerelowskiej rzeczywistości, to koniec końców okazuje się, że jest właśnie tak jak twierdzą „pisowcy”, a nie organa Dyktatury Matołów, tudzież sprzęgnięta z nią propagandowa psiarnia z reżimowych mediodajni?

Ale ponieważ naiwny nie jestem, to bez większej ekscytacji odnotowałem tylko to, co było wiadome od samego początku, czyli od tekstu Cezarego Gmyza „Trotyl na wraku tupolewa”. Wysokiej klasy urządzenia przeznaczone do wykrywania materiałów wybuchowych nie mogą wariować po zetknięciu się z perfumami, namiotem z PCV, czy pastą do butów. Nie mogą i już, bo czyniłoby to takie urządzenia bezużytecznymi – tak samo, jak alkomat nie ma prawa zareagować na coca-colę. Chyba nikt przytomny nie sądzi, że analogiczne detektory na lotniskach alarmują przy każdym podróżnym, który akurat spryskał się „wysokoenergetycznym” dezodorantem, czy świeżo wypastował buty. Służby specjalne 60 krajów też raczej nie wywalają pieniędzy na niestabilne buble.

Innymi słowy, jest dokładnie tak, jak powiedział pan Jan Bokszczanin, producent detektora MO2M, który był używany do badań w Smoleńsku : „nie mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, że jeśli to urządzenie pokazuje, że mamy do czynienia z trotylem, to mogą to być także jony różnych innych substancji (…) Jeśli to urządzenie i jeszcze inne urządzenie pokazują trotyl, to prawdopodobieństwo, że nie był to trotyl jest dla mnie równe zero.” No chyba, że asy z prokuratury wojskowej faktycznie zanurzały sprzęt w jakimś wiaderku z acetonem, by mieć podkładkę do twierdzeń typu: „po pierwsze, trotylu nie było, po drugie pochodził z II wojny światowej, a po trzecie to nie wiadomo ze względu na 'wysokoenergetyczne jony' namiotu z PCV”.

II. Na drodze zaprzaństwa

Wszystko to było, powtarzam, oczywiste od samego początku, a informacje pana Bokszczanina jedynie potwierdziły zdroworozsądkowe wnioskowanie. Spróbujmy zrekapitulować: Cezary Gmyz jest zbyt doświadczonym dziennikarzem śledczym, by dać się wpuścić w maliny jakimś sensatom lub prowokatorom – to raz. Wyraźna panika w obozie władzy i kuriozalna konferencja prokuratury z pokrętnymi tłumaczeniami – to dwa. Zachowanie Hajdarowicza, wyraźnie poinstruowanego przez zaprzyjaźnionego Grasia i ekspresowa czystka w redakcji „Rzepy”, bez czekania na rozwój sprawy – a taka sprawa zawsze jest „rozwojowa” - to trzy. Słowem, wszystko wskazywało na to, że co najmniej jest coś na rzeczy. I faktycznie – na posiedzeniu komisji prokuratorzy wijąc się niczym Piekarski na mękach musieli w końcu przyznać, że na wraku ten nieszczęsny trotyl jednak wykryto – wbrew wcześniejszym kłamstwom, również o tym, jakoby wrak był badany i okazał się być czyściutki jak łza – zresztą pewnie po to ruscy mołojcy tak troskliwie go wypucowali.

Niemniej, zgodnie z medialną tradycją III RP, ta oczywistość została w przekazie skrajnie zmanipulowana. Oni doskonale zdają sobie sprawę z tego, że Gmyz napisał prawdę – i wiedzą też, że muszą iść w zaparte. Muszą kłamać rano, w południe, wieczorem i przez sen. Muszą kłamać wybiórczym przemilczaniem niewygodnych ustaleń, powtarzaniem manipulanckich wrzutek i antysmoleńską histerią – zbyt daleko zaszli na drodze zaprzaństwa, by teraz się wycofać.

III. Wojna z sumieniem

Paradowska, weteranka proreżimowej publicystyki, będzie bezczelnie nawoływać, by nie transmitować „bzdur” w rodzaju przywoływanego tu posiedzenia sejmowej komisji, a TVP Info z rewolucyjną czujnością będzie wycinać numery takie jak ten ostatni, kiedy to urwała transmisję tuż przed kluczowym wystąpieniem Jana Bokszczanina. Paweł Deresz, były esbecki kapuś, będzie pluł na pamięć swej tragicznie zmarłej małżonki kolportując najbardziej prostackie insynuacje. Kim trzeba być, by występować w tak urągającej człowieczeństwu roli? Jeśli mu nie po drodze z „pisowcami” mógł po prostu wybrać milczenie, usunąć się w cień, jak wiele innych rodzin. Ale nie – pędzi przed kamery i mikrofony, by upowszechniać elukubracje rodem z „twórczości” płatnych trolli internetowych zaludniających różne Onety, czy fora „Wyborczej”. Dlatego też nie ma nawet sensu zadawanie im pytań w rodzaju tych postawionych na wstępie notki.

Jednak, mimo wszystko, co jakiś czas wymknie się temu i owemu jakieś freudowskie przejęzyczenie. A to „Newsweek” na swoich stronach, a to Sikorski, a to Schetyna, ba – nawet sam Ober-Matoł w chwili utraty samokontroli - wypowiedzą wyklęte słowo „zamach”. I wtedy uświadamiamy sobie z całą wyrazistością, że oni wiedzą. Wiedzą tak samo dobrze jak my i to ich jakoś wewnętrznie zżera, bo to nie jest tak, że sumienie da się całkiem wygłuszyć, schować i wyprzeć bez żadnych konsekwencji. Nie - im dłużej toczy się z własnym sumieniem walkę, tym bardziej destrukcyjnie wpływa to na psychikę, degraduje, rozstraja wewnętrznie. Kiedyś ich to zniszczy i to w wielowymiarowym aspekcie – w ten czy inny sposób poniosą karę, nawet jeśli nie dosięgnie ich ramię sprawiedliwości.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na:http://niepoprawneradio.pl/

Inne notki na podobny temat:

http://niepoprawni.pl/blog/287/czy-detektor-nie-jest-w-stanie-odroznic-trotylu-od-dezodorantu

http://niepoprawni.pl/blog/287/wybuchowa-prowokacja

http://niepoprawni.pl/blog/287/ostatnia-linia-obrony

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz