wtorek, 11 sierpnia 2015

Cywilizacyjny wymiar Powstania Warszawskiego

Przynależność do cywilizacji łacińskiej to nie tylko zaszczyt i powód do dumy, ale również obowiązek.

I. Pomijany aspekt Powstania

Na samym wstępie napiszę o czym ten tekst NIE BĘDZIE. Nie będę mianowicie roztrząsał racji „za” i „przeciw” decyzji o wybuchu Powstania. Nie będę dywagował, czy miało ono jakiekolwiek szanse powodzenia. Nie będę również zajmował się tym, czy był to „obłęd”, czy nieuchronna konsekwencja całokształtu dotychczasowej działalności Państwa Podziemnego i społecznych nastrojów Stolicy, ani tym, czy było warto - i co by było gdyby. Nie uczynię tego z prostego powodu. Uważam, że obie strony – zwolennicy i przeciwnicy Powstania – dawno już wystrzelali się ze swoich argumentów; powiedziano w tym sporze już chyba wszystko i teraz pozostaje jedynie międlenie wciąż tych samych fraz w różnych konfiguracjach. Jak dla mnie, jest to zajęcie cokolwiek jałowe, ale jeżeli ktoś lubi ten sport, to proszę bardzo.

Zajmę się natomiast aspektem, który w publicznej debacie o Powstaniu Warszawskim wciąż jest zbyt mało obecny i niedoceniony – wymiarem cywilizacyjnym owego bezprzykładnego zrywu. Co kazało Powstańcom rzucić się z butelkami benzyny na czołgi, skoro – jakby powiedzieli Czesi – było to surowo zabronione? Jakiej sile zawdzięczamy powstanie największego ruchu oporu w okupowanej Europie? I czemu walka trwała aż 63 dni, mimo że od pewnego momentu stało się jasne, że Powstanie czeka klęska? Nie ukrywam, że będę się inspirował rozmową przeprowadzoną niedawno (z moim skromnym uczestnictwem jako współprowadzącego) w Niepoprawnym Radiu PL z udziałem profesorów: Grzegorza Kucharczyka, Tomasza Panfila i Jana Żaryna, która poświęcona była właśnie temu zagadnieniu.

II. Sojusz bizantyjsko-turański przeciw cywilizacji łacińskiej

Otóż, jeżeli wyjdziemy od podziału cywilizacji autorstwa Feliksa Konecznego, to zobaczymy, że Polska znajduje się w kleszczach dwóch obcych jej kulturowo wspólnot: cywilizacji turańskiej uosabianej przez Rosję i Związek Sowiecki, oraz cywilizacji bizantyjskiej do której należą Niemcy. Polska, jako przedstawiciel cywilizacji łacińskiej próbuje ocalić swą tożsamość i odrębność między tymi dwoma młyńskimi kamieniami. Czyni to ze zmiennym szczęściem, choć nie zapominajmy, że były w naszej historii okresy, kiedy to my dominowaliśmy nad żywiołem zarówno niemieckim, jak i rosyjskim.

W każdym razie, specyfiką odróżniającą zarówno rosyjsko-sowiecki turanizm, jak i niemiecko-narodowosocjalistyczny bizantynizm od cywilizacji łacińskiej jest m.in. stosunek do jednostki i władzy. O ile w „wojennym obozie” turańskim władca i władza jest wszystkim, zaś poddani niewolnikami, z którymi chan, car, gensek, może zrobić wszystko w imię swoich celów; natomiast w bizantynizmie, mimo jego chrześcijańskich korzeni, władca ma prawo odejść od pewnych wartości dla realizacji własnych zamierzeń (i poddani takowe prawo akceptują) - o tyle w kręgu cywilizacji łacińskiej i katolickiej władca musi respektować określone zasady i wartości: Dekalog, daną od Boga podmiotowość jednostki, prawo. W momencie gdy władza pragnie zamachnąć się na przyrodzone każdej istocie ludzkiej prawa naturalne, poddani mogą się zbuntować. Jest to element wyjątkowo drażniący przedstawicieli zarówno turanizmu, jak i bizantynizmu, stąd pomstowania Niemców i Rosjan na „polskich buntowników”. W ich systemie wartości wystąpienie przeciw władzy jest grzechem samym w sobie. Niemcy nazywając polskich partyzantów „bandytami” nie czynili tego bynajmniej jedynie w celu propagandowego zdeprecjonowania Podziemia. Z ich perspektywy, bunt niewolników faktycznie równał się bandytyzmowi zagrażającemu ustalonej hierarchii – bo władza, jaka by nie była, zapewnia ład i porządek, zaś prawo – choćby nieludzkie i okrutne – to jest prawo i koniec dyskusji. W systemie bizantyjsko-turańskim wolność człowieka jest jedynie szkodliwym miazmatem. Podmiotowość jest wyłącznym atrybutem władzy i może być realizowana również na szkodę poddanych, którym z kolei przynależy się tyle praw i swobód, ile uzna za stosowne wydzielić im władca. Dlatego właśnie Niemcy nie protestowali przeciw barbarzyńskim prawom dotyczącym ludności żydowskiej, czy totalitaryzmowi dotykającemu ich samych. Dla nich był to zwyczajny porządek rzeczy - ordnung muss sein!

Jak łatwo w związku z powyższym zauważyć, cywilizacjom bizantyjskiej i turańskiej jest do siebie znacznie bliżej, niż każdej z nich do cywilizacji łacińskiej. Ich sojusz wobec wspólnego wroga, jakim jest łacińska Polska jawi się zatem jako wręcz coś narzucającego się. Warto z tego punktu widzenia spojrzeć zarówno na rozbiory, jak i na późniejszy pakt Ribbentrop-Mołotow dający sygnał do rozpętania II Wojny Światowej. Patrząc na sprawy w ten sposób, widzimy również, że i nasze powstania narodowe były czymś nieuchronnym – naturalnym skutkiem nieuniknionych napięć generowanych przez nieprzekraczalne, cywilizacyjne różnice. Jak stwierdził Koneczny – nie można być cywilizowanym na dwa sposoby. Nie można pozostawać wskutek jakiejś kulturowej obróbki i sztukowania trochę łacinnikiem, trochę bizantyjczykiem, a trochę Mongołem.

III. Powstanie jako zryw cywilizacyjny

W tym ujęciu, Powstanie Warszawskie jawi się jako zryw cywilizacyjny. Warszawa przez dwa miesiące była redutą świata łacińskiego w sercu części Europy opanowanej przez dwa wrogie jej obozy. Zwróćmy uwagę – z jednej strony Niemcy krwawo tłumią Powstanie z całym towarzyszącym temu wściekłym zezwierzęceniem, jakie cywilizacja nie uznająca prawa do sprzeciwu rezerwuje dla buntowników; z drugiej natomiast – Sowieci zatrzymują się na linii Wisły i czekają. Niezależnie od kalkulacji politycznych Stalina, można powiedzieć, że obie strony – niemiecką i rosyjską – znów na chwilę, na tym odcinku frontu, połączył doraźny, taktyczny sojusz skierowany przeciw cywilizacji, którą należało zgnieść, by którakolwiek z nich mogła zapanować nad tym fragmentem świata. Zresztą, jeśli wspomnimy, że wraz z przesuwaniem się frontów NKWD i Gestapo zostawiały sobie nawzajem we wzorowym porządku katownie, to ujrzymy, iż mimo wojny bizantyjsko-turańskiej, cały czas obowiązywała równoległa zasada – zniszczyć obcych kulturowo Polaków wraz z ich cywilizacyjnym potencjałem. Poza wszystkim, element turański był obecny także jako siła bezpośrednio wspierająca niemieckich pacyfikatorów – rosyjskie oddziały RONA wykazywały się wyjątkowym bestialstwem w tłumieniu Powstania i gwałtach na cywilnej ludności Warszawy.

To dlatego Powstanie trwało tak długo. To dlatego w ogóle wybuchło i dlatego powstańcy dokonywali cudów heroizmu mimo beznadziejnej sytuacji ogólnej. Rachuby polityczne i porównywanie stosunku sił, uzbrojenia itp., to jedno. Na drugiej szali mamy zaś przeświadczenie, może nawet nie w pełni dające się zwerbalizować, ale jakoś tkwiące z tyłu głowy, że tu nie ma miejsca na kompromisy i półśrodki, że jeśli zostaniemy z bronią u nogi, to oni i tak nas unicestwią w taki czy inny sposób. Poprzez walkę Polska dała świadectwo swej przynależności do innego świata, niż jej obaj okupanci. Zapłaciliśmy za to, jako naród, potworną cenę. Tyle że po prostu inaczej się nie dało – gdybyśmy mieli za sobą, jak Czesi, tradycję przynależności do niemieckiej Rzeszy, w której nawet wojny husyckie nie wykraczały w sumie poza ogólnoeuropejski standard konfliktów religijnych, i którzy to Czesi po poskromieniu ich aspiracji na powrót stali się w gruncie rzeczy lojalnymi poddanymi niemieckiego Bizancjum – to pewnie nie byłoby ani krwi, ani walki, ani ofiar. Lecz wtedy zaparlibyśmy się sami siebie, zatracając tożsamość. Nie bylibyśmy łacinnikami, lecz albo bizantyjczykami, albo turańczykami – w zależności od tego, kto akurat ostatecznie sprawowałby nad nami władzę.

Na marginesie, nie sposób nie wspomnieć tu o haniebniej wizycie Bronisława Komorowskiego w Berlinie i jego udziale w niemieckiej fecie na cześć Stauffenberga, podczas której zrównał – zgodnie z niemiecką narracją – Powstanie Warszawskie z zamachem na Hitlera. To są rzeczy nieporównywalne. Trzymając się cywilizacyjnego wątku – Komorowski wraz z Niemcami zestawili wielką, tożsamościową w swej istocie batalię świata łacińskiego ze zbarbaryzowanym Bizancjum, z nieudanym przewrotem pałacowym na dworze Basileusa. Zresztą i sam Stauffenberg był nieodrodnym dzieckiem swej cywilizacji o czym wymownie świadczą jego listy, w których mówi o Polakach jako o motłochu, któremu trzeba bata.

Na zakończenie trzeba powiedzieć jeszcze, iż zarówno bizantynizm, jak i turanizm mają się dziś świetnie. Turanizm nosi obecnie szaty doktryny eurazjatyckiej realizowanej przez Putina, a jej wymiar ideologiczny najdobitniej formułuje Aleksander Dugin. Z kolei bizantynizm na naszych oczach przejął Unię Europejską pod niemieckim patronatem, która pierwotnie – któż to jeszcze pamięta – miała być tworem osadzonym mocno w katolickich korzeniach. Ani jednemu, ani drugiemu nie możemy się poddać, bo to będzie oznaczało nasz koniec. Przynależność do cywilizacji łacińskiej to bowiem nie tylko zaszczyt i powód do dumy, ale również obowiązek.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/2212-pod-grzybki-15

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 30 (05.08-11.08.2015)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz