niedziela, 21 kwietnia 2019

Nauczyciele – upadek etosu

Skutkiem ubocznym strajku będzie ostateczny upadek i tak już mocno nadszarpniętego społecznego prestiżu zawodu nauczyciela.

I. Polityczna robótka Sławomira Broniarza

Coraz więcej wskazuje na to, że strajkujący pod szyldem ZNP nauczyciele zamalowali się do kąta. O ile dobrze rekonstruuję zamiary stojące za protestem, kalkulacje pana Sławomira Broniarza i spółki były następujące: ogłaszamy, że skoro PiS uprawia „rozdawnictwo”, to nam też się należy; występujemy z zaporowymi żądaniami w rodzaju 1000 zł. dla każdego nauczyciela bez względu na rangę (obecnie w wersji 30 proc. podwyżki od podstawy wynagrodzenia z wyrównaniem od stycznia 2019 roku); gdy strona rządowa odmówi lub zaproponuje mniejsze pieniądze, odwracamy się ze wzgardą od „jałmużny” i ogłaszamy strajk; doprowadzamy tym samym do ogólnopolskiego paraliżu w szkolnictwie w newralgicznym, egzaminacyjnym okresie; wściekłość rodziców, których dzieci nie mogły przystąpić do egzaminów ósmoklasistów/gimnazjalnych/maturalnych obraca się przeciw rządowi; w efekcie, PiS przegrywa wybory – najpierw europejskie, a potem na fali społecznego rozgoryczenia również parlamentarne. Później już tylko związkowej wierchuszce zostanie zameldować komu trzeba wykonanie zadania, wypiąć piersi do orderów za utrącenie „Kaczora” i zadawać szyku w charakterze zwycięskich obrońców demokracji, konstytucji i praworządności.

Tymczasem, coś poszło nie tak. Po pierwsze, nie wszystkie placówki oświatowe zastrajkowały – szkoły prywatne, społeczne, katolickie nie przyłączyły się do protestu, bo też i nauczyciele zarabiają w nich stosunkowo nieźle. Nawet w publicznych szkołach skala strajku nie jest zgodna z oczekiwaniami. Generalnie, nie pracuje 48,5 proc. szkół i przedszkoli, natomiast wśród szkół publicznych odsetek wynosi ok. 74 proc. Po drugie, ZNP nawołując do strajku zapomniał sprawdzić, że nauczycielom za ten okres nie przysługuje wynagrodzenie – nawet gdyby chciały je wypłacić opozycyjne wobec obecnej władzy samorządy, na co związek ewidentnie liczył. Cóż, zawodowi związkowcy otrzymują swoje pensje z kasy organizacji (Sławomir Broniarz – 12 tys. brutto) – czyli ze składek członkowskich nauczycieli, łatwo więc było o przeoczenie. Stąd rozpaczliwa improwizacja z tworzeniem „funduszu strajkowego”. Póki co, wpłynęło ok. 5 mln. zł. - biorąc pod uwagę kilkaset tysięcy strajkujących, to „zapomogi strajkowe” wystarczą w sam raz „na waciki”. No i wreszcie po trzecie, mimo presji środowiskowej, szamba wylanego na „łamistrajków”, wycia i buczenia – udało się przeprowadzić egzaminy gimnazjalne, a w chwili gdy piszę te słowa trwają egzaminy ósmoklasistów.

Sądząc po reakcjach, związkowcy takiego obrotu wydarzeń nie przewidzieli i tę bitwę przegrali z kretesem. Teraz padają groźby wstrzymania promocji do następnych klas i sabotowania klasyfikacji, tak by nie dopuścić abiturientów do egzaminów maturalnych – i jest to tak naprawdę ostatnia możliwość szantażu ze strony strajkujących. Tyle, że ten kij ma dwa końce – groźba powtarzania roku to murowany przepis na gniew rodziców i pełnoletnich już uczniów, który zamiast na PiS, łatwo może się skrupić na samych nauczycielach igrających w imię branżowych interesów z przyszłością swoich podopiecznych. Ponadto, zasady klasyfikacji i warunki przeprowadzania egzaminów leżą w gestii MEN, które określa je w drodze rozporządzenia – i wszystko wskazuje na to, że min. Zalewska jest gotowa z tego uprawnienia skorzystać. Wtedy aktywistom ZNP zostaną już tylko bezsilne złorzeczenia, pajacowanie w krowich kostiumach, durne przyśpiewki i konfrontacja z rozzłoszczonymi rodzicami, szukającymi jakiejś opieki dla dzieci – a na koniec, last, but not least, brak wypłaty za czas strajkowej hucpy. Skutkiem ubocznym natomiast będzie ostateczny upadek i tak już mocno nadszarpniętego społecznego prestiżu zawodu nauczyciela. Taka będzie cena, jaką zapłaci ogół „ciała pedagogicznego” za polityczną robótkę Sławomira Broniarza na zlecenie „totalnej opozycji”.


II. Upadek etosu

W szerszym aspekcie, na przykładzie strajkowej awantury obserwujemy degradację inteligenckiego etosu. Warto przypomnieć, skąd wzięła się u nas ta specyficzna, nieznana na Zachodzie, kategoria społeczna. Otóż polska inteligencja narodziła się jako szersza warstwa w XIX w., po upadku powstań – szczególnie Powstania Styczniowego. W wyniku represji i konfiskat mienia pojawiła się liczna grupa zubożałego ziemiaństwa, które tłumnie podążyło do miast w poszukiwaniu źródeł utrzymania. Brak majątku nadrabiali tzw. kapitałem kulturowym – wykształceniem, manierami, szerszymi horyzontami i ogólną ogładą. To spośród nich oraz ich dzieci w znacznym stopniu rekrutowali się urzędnicy, twórcy, dziennikarze, przedstawiciele wolnych zawodów oraz guwernerzy i nauczyciele. Z czasem dołączali do nich przedstawiciele mieszczaństwa, że wspomnę chociażby Romana Dmowskiego – syna warszawskiego brukarza. Wyniesionym z rodzinnych domów zasadom zawdzięczali oni pewien wspólnotowy i patriotyczny etos służby publicznej, rozumianej jako walkę o Polskę - tyle że już nie z bronią w ręku, lecz poprzez organiczną pracę dla dobra ogółu: podnoszenie świadomości narodowej, poziomu wiedzy, samoorganizacji społecznej, wreszcie – gospodarki. Częścią tej szerszej tradycji jest właśnie etos nauczycielski, któremu ta grupa zawodowa zawdzięcza swój autorytet. Nawet za komuny nauczyciel – choćby z „awansu społecznego” - cieszył się na ogół szacunkiem (o ile nie był ostentacyjnym partyjniakiem).

Ten społeczny kapitał jest właśnie trwoniony na naszych oczach. Swoje zrobił ogólny klimat III RP z jej dorobkiewiczowskim kultem materialnego sukcesu. Ponadto, prócz pauperyzacji zawodu nauczyciela, pojawiło się nieznane wcześniej zjawisko – „KOR”, czyli „Komitet Oszalałych Rodziców” handryczących się z pedagogami, a także ogólne rozwydrzenie wychowanego „bezstresowo” młodego pokolenia, co sprawia, że ta praca staje się podwójnie niewdzięczna – materialnie i emocjonalnie. Do powyższego dochodzą lata negatywnej selekcji do zawodu – zamiast inteligentów zbyt często trafiają do niego „wykształciuchy” - i w efekcie mamy to, co mamy.

Dlatego też, gdy obserwuję ponure widowisko w wydaniu akolitów postkomunistycznego ZNP, nie mogę opędzić się od refleksji, że etos inteligencki wyrodził się gdzieś po drodze w jakąś zdegenerowaną formę szlachetczyzny – z wrodzoną jej pogardą dla „ciemnego chama”. Z całej niegdysiejszej intelektualnej dystynkcji ostało się jedynie poczucie wyższości, przejawiające się w „godnościowej” retoryce i furii, gdy ktoś ową wyższość zakwestionuje. Wyobrażam sobie, że np. w XVIII w. z podobną frustracją szlachetka bez ziemi, za to z łyżką w cholewie, mógł reagować na widok wzbogaconego mieszczanina – proszę, jak się chamstwo wypasło... W dzisiejszych realiach owa deklasacja odreagowywana jest chociażby poprzez pomstowanie na program „500+”, odbierany jako rozdawnictwo dla „hołoty”. To dlatego z takim jazgotem spotkała się uwaga Krzysztofa Szczerskiego, że nauczycielom nikt nie każe żyć w celibacie i też przysługuje im „500+” na dzieci. Stoi za tym poczucie upokorzenia, że oni – „elita” – muszą pobierać to samo świadczenie, co jakaś „patologia”. A że na to wszystko nałożyła się jeszcze atawistyczna nienawiść do „Kaczora”, to w rezultacie otrzymaliśmy buzujący kocioł negatywnych emocji – i to wyrażanych w zgoła plebejskiej, jarmarcznej formie.


III. Zgliszcza

Podsumowując, spod kulturalnej, inteligenckiej politury nagle wyjrzała gęba prymitywa – w niczym nie lepszego od innych grup uznawanych powszechnie za „roszczeniowe”. A już zupełnie dyskwalifikujący jest termin protestu, oznaczający potraktowanie z pełną premedytacją uczniów jako zakładników. Żal mi jedynie tych porządnych pedagogów, którzy od strajku się zdystansowali, bo odium społecznej niechęci spadnie i na nich. Jedno jest pewne – wskutek strajku publiczny wizerunek nauczycieli legł w gruzach. Ale cóż, pretensje mogą mieć tylko do siebie, że powodowani stadnym odruchem i prymitywną nienawiścią do „pisiorów” pozwolili się użyć panu Broniarzowi do jego brudnych gierek.


Gadający Grzyb


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 16 (19-25.04.2019)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz