czwartek, 5 maja 2011

Hodowla agentury wpływu – post scriptum


Czego możemy się spodziewać po stypendystach Gazpromu na podstawie tekstu Jarosława Ćwiek-Karpowicza – krótka analiza.



I. A ja znowu o hodowli...


W zasadzie, po napisaniu tekstu „Kłamstwa Aleksandra Miedwiediewa”, będącego swoistą kontynuacją „Hodowli agentury wpływu” (cz.1 i 2 TU i TU) miałem dać sobie spokój z tematem gazpromowskich stypendiów dla doktorantów Uniwersytetu Warszawskiego (bo cóż tu więcej można dodać) – ale nie dawał mi spokoju tekst opublikowany jakiś miesiąc temu na łamach „Rzeczpospolitej”, będący pokłosiem polemiki między publicystą Arturem Bazakiem (wskazującym na zagrożenia płynące ze stypendialnej współpracy z Gazpromem), a Aleksandrem Miedwiediewem, wiceprezesem rosyjskiego molocha, broniącym dość rozpaczliwie tej nieszczęsnej kooperacji.


Artykuł o którym mowa nosi tytuł „Gazprom walczy o wizerunek”, a jego autorem jest Jarosław Ćwiek-Karpowicz - z notki pod tekstem można się dowiedzieć m.in. iż „(...) jest absolwentem politologii i socjologii na Uniwersytecie Warszawskim. W czasie studiów był na rocznym stypendium w Moskwie. (wytł. moje - GG) Obecnie pracuje jako analityk w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych (...)”.


II. Analityczna analiza pana analityka.


Generalną tezę obecnego analityka PISM można sprowadzić do stwierdzenia, że program stypendialny jest tylko niewinnym chwytem „pijarowym” obliczonym na poprawę wizerunku rosyjskiej firmy – wszak w Niemczech Gazprom sponsoruje wiele inicjatyw naukowych, kulturalnych i sportowych (w tym klub FC Schalke04). Problem w tym, że autor nie chce zauważyć, iż owa pijarowska działalność sponsoringowa ma na celu jedynie odwrócenie uwagi, „przykrycie” korupcjogennej działalności koncernu, czego najbardziej spektakularnym przykładem jest posada w Nord Streamie dla niemieckiego eks-kanclerza Gerharda Schroedera, ostatnio zaś – przekupienie ekologów z Meklemburgii sfinansowaną przez tenże Nord Stream fundacją. Nasuwające się pytanie, jak owa aktywność Gazpromu przekłada się na ponadstandardową (mówiąc delikatnie) przychylność jaką cieszy się ta firma u naszych zachodnich sąsiadów, nie zostaje nawet zadane, nie wspominając już o udzieleniu odpowiedzi.


Autor kilkukrotnie podkreśla legalność działalności rosyjskiego monopolisty – i znów, jakby uporczywie nie chciał dostrzec, że poszczególne przedsięwzięcia mogą być w stu procentach zgodne z prawem, a jednocześnie działać na niekorzyść polskiej racji stanu, którą jest uzyskanie suwerennej pozycji w relacjach z rosyjskim gigantem, a nie dodatkowe „zacieśnianie stosunków”.


Pod koniec tekstu pada paradne stwierdzenie, iż „trudno byłoby znaleźć formalny powód odmowy współpracy ze strony polskiej uczelni”. To potrzebny jest jakiś formalny powód? Wiadomo że Gazprom objeżdżał ze swą stypendialną propozycją niczym komiwojażer większość ważniejszych ośrodków uniwersyteckich w kraju – władzom np. Uniwersytetu Jagiellońskiego żaden formalny powód do odmowy nie był potrzebny. Formalny powód nużny był jedynie Uniwersytetowi Warszawskiemu i proszę – biedacy takowego powodu nie znaleźli...


Dalej jest o przejrzystości zasad, o tym że dzięki programowi stypendialnemu rosną nakłady na naukę, że stypendyści będą mieli bezpośredni dostęp do przedmiotu swych badań, zaś w przyszłości skorzysta na tym „nie tylko polska nauka, ale również biznes i administracja państwowa”. Taak, na panu Ćwiek-Karpowiczu, byłym moskiewskim stypendyście, polska administracja państwowa skorzystała wręcz niemożebnie...


Tu zróbmy przerwę, by stłumić rozpaczliwy chichot, po czym podnieśmy dwa paluszki i zapytajmy pana analityka: czy jest jakikolwiek kraj z postsowieckiej strefy wpływów, który skorzystał - naukowo, biznesowo, administracyjnie – jakkolwiek, na gazpromowskiej współpracy? Bo póki co, dowiadujemy się z Wiki Leaks o brutalnym szantażu energetycznym zastosowanym wobec Bułgarii, gdy ta chciała nieco poluzować obrożę, m.in. próbując zachować dystans wobec projektu South Stream.


III. Świeża krew dla „Partii Gazpromu”.


Przypominam ten artykuł sprzed miesiąca, bo pokazuje on jak w soczewce retorykę i sposób argumentacji z jakimi zapewne spotkamy się przy okazji przyszłych publicznych wystąpień warszawskich stypendystów – gdy już odbędą swe praktyki w Gazpromie, obronią swoje doktoraty i staną się błyskotliwymi naukowcami, analitykami, członkami think-tanków, ekspertami przy strukturach rządowych, słowem – wejdą w skład szeroko rozumianego intelektualnego zaplecza polskiego państwa. Wszak pan Ćwiek-Karpowicz jest, podkreślę raz jeszcze, analitykiem w państwowej instytucji jaką jest Polski Instytut Spraw Międzynarodowych, do zadań którego należy m.in. przygotowywanie prognoz i ekspertyz dla najwyższych organów władzy, czy szkolenie w ramach Akademii Dyplomatycznej kadr dla MSZ.


Ilu jeszcze siedzi tam podobnych „analityków”? Sądząc z naszej obecnej polityki wobec Rosji i jej gospodarczo-surowcowego oręża jakim jest Gazprom – wielu. Zbyt wielu.


W pierwszej części postu wytłuściłem informację, iż pan Ćwiek-Karpowicz, którego analityczne mądrości właśnie pokrótce wypunktowałem, podczas studiów przebywał na rocznym stypendium w Moskwie. Nie twierdzę, że jest świadomym rosyjskim agentem wpływu – nie mam takiej wiedzy. Twierdzę natomiast, że pisze tak, jakby takowym agentem był – jeśli nawet nie doszło do werbunku, to ten stypendialny roczek wystarczył, aby pan analityk „w temacie” Rosji i Gazpromu nabawił się swoistej „ślepej plamki” nie pozwalającej dostrzec oczywistych zagrożeń nie tylko dla Polski, ale i dla całej Europy Środkowo-Wschodniej.


Przyglądajmy się stypendystom. Tym bardziej, że poprzez udział EuRoPolGazu nasze państwo (konkretnie - PGNiG) finansuje w ¼ ich gazpromowskie obrazowanije. Nie zarzucam doktorantom a priori złych intencji, niemniej, przystępując do programu stają się naturalnymi kandydatami na nowe pokolenie - „świeżą krew” - dla rozsianej po byłych demoludach „partii Gazpromu”, działającej na rzecz przekształcenia naszego regionu w coś na kształt surowcowego neo-RWPG. Pierwsza dwójka, wyłoniona w marcu tego roku, to: Wioletta Mela (Wydział Lingwistyki Stosowanej) i Konrad Dynkiewicz (Wydział Dziennikarstwa i Nauk Politycznych).


Zapamiętajmy te nazwiska i wszystkie następne, gdy wkrótce jako „apolityczni fachowcy” będą próbowali urabiać nas analitycznymi mądrościami w stylu pana Jarosława Ćwiek-Karpowicza.


Gadający Grzyb

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz