czwartek, 19 maja 2011

Niewidzialny target


...czyli o "wykluczeniu konsumenckim" i zagłodzeniu prawicowych mediów słów kilka.



I. Wykluczenie konsumenckie.


Nie wiem, czy Państwo zdają sobie z tego sprawę, ale w naszym kraju istnieje wielosettysięczna, a może nawet i wielomilionowa rzesza ludzi, którzy niczego nie kupują – nie używają kosmetyków, nie jeżdżą samochodami, nie korzystają z telefonów komórkowych, nie jedzą, nie piją a mieszkają zapewne w ziemiankach. To jak funkcjonują, ktoś zapyta. Głowy nie dam, ale przypuszczam, że żyją czystą nienawiścią skondensowaną w czarnych, okrytych moherem duszach.


Tą grupą są czytelnicy prawicowych gazet. Jeżeli weźmiemy do ręki taki „Newsweek” czy inną „Politykę” a nawet, niech tam, coraz bardziej dołujący „Przekrój”, ujrzymy szpalty nafaszerowane reklamami dóbr wszelakich, bez których wedle rozeznania reklamodawców czytelnik tychże mediów obejść się nie może. Gdy z kolei zajrzymy do „Gazety Polskiej”, czy „Uważam Rze” zobaczymy strony zapełnione wyłącznie treściami wychodzącymi spod ręki redaktorów, reklam zaś albo wcale, albo co najwyżej kilka.


Nie może być inaczej – reklamodawcy uznali, że telefony komórkowe, środki higieny, pojazdy mechaniczne, napoje gazowane, komputery i cała reszta akcesoriów adresowanych do MWzWM jest tym średniowiecznym moherom doskonale zbędna.


II. Niewidzialny „target”.


Przedstawiciele domów mediowych gdy ich o to zapytać zbywają kwestię gładką formułką, że czytelnicy gazet reprezentujących wrażliwość, nazwijmy to, konserwatywno-niepodległościową, to „nie te ten target”, zupełnie jakby milcząco zakładali prawdziwość obiegowego schematu o „starszych, gorzej wykształconych, biedniejszych z małych ośrodków”.


Jest to oczywisty fałsz i ci łgarze od reklamy doskonale o tym wiedzą. Owszem, z punktu widzenia reklamodawcy najatrakcyjniejszym konsumentem jest, z tego co pamiętam, osoba między 20 a 50 rokiem życia, nieźle zarabiająca i nie obciążona zbyt liczną rodziną – taka, której chce się używać życia, za które to „używanie” uznaje się nie wiedzieć czemu kupowanie miliona najróżniejszych pierdół. Tyle, że wystarczy spojrzeć na demonstrację z 10.04, by przekonać się, że tzw. „mohery” reprezentują pełen przekrój społeczny i wiekowy, zaś telewizyjne obrazki prezentujące w kadrze wzorem Macieja Szczepańskiego garstkę staruszek mają się do rzeczywistości jak pięść do nosa.


Domy mediowe oczywiście muszą dysponować odpowiednimi badaniami, z których wynika absurdalność tezy, że czytelnicy np. takiego „Uważam Rze” to biedna wiocha, którą stać co najwyżej na alpagę. Zresztą, w każdym normalnym kraju sukces na niełatwym prasowym rynku tygodnika, który zaraz po debiucie przebojem wdarł się na podium, skutkowałby automatycznie sypnięciem się ofert. To samo tyczy się również „Gazety Polskiej”, która w ciągu roku wyskoczyła z niszy i doszlusowała nakładem do krajowej czołówki. Nie wspomnę już o największym tygodniku - „Gościu Niedzielnym” dzierżącym sprzedażową palmę pierwszeństwa.


III. Zagłodzić prawicowe media.


W zasadzie można by się cieszyć, że reklamowy kit nie zapycha naszych cennych mózgów, gdyby nie jeden szkopuł: otóż we współczesnych realiach sprzedaż to jedynie fragment dochodów gazety i to wcale nie największy, lwią część natomiast generują reklamy. Bez stabilnej pozycji na tym rynku żadne pismo nie ma co marzyć o rozwoju. I tu dotykamy sedna procederu, którego istotą jest „zagłodzenie” nieprawomyślnych mediów.


Jak zwykle bowiem, gdy dzieją się rzeczy niewytłumaczalne zdroworozsądkowo należy pamiętać o tym, że w Polsce, z jej systemem kartoflanej demokracji, interesy może robić ten, kto żyje dobrze z władzą i szeroko rozumianym establishmentem III RP zakorzenionym jeszcze w PRL-owskich „układach” - a na układy, wiadomo, nie ma rady. Natomiast wymienione wyżej pisma wspierają poglądy i postawy zagrażające najbardziej żywotnym interesom tegoż establishmentu, toteż odcięcie ich od reklam jest naturalną konsekwencją przyjętej linii programowej.


W ten sposób np. zagłodzono skutecznie w latach 90-tych „Czas Krakowski” - dziennikarze do dziś wspominają, jak potencjalni reklamodawcy sumitowali się mówiąc, że owszem, dali by reklamę, ale chcą mieć spokój w interesach, bo „waadzy” takie wspieranie prawicowej gazety by się nie spodobało. A że „waadza” gdy chce, może uziemić każdego, przekonał się Roman Kluska i wielu innych. Inny przykład, to przypadek „Gazety Polskiej”, kiedy to zawarła kontrakt reklamowy z państwowym wówczas „Hortexem” - wkrótce potem były wybory, do władzy doszło SLD, zmieniono szefostwo spółki i podpisany już kontrakt zerwano, narażając firmę na wypłacenie dużego odszkodowania, zaś managera odpowiedzialnego za umowę wywalono z roboty. „Życie” Wołka (cokolwiek byśmy o nim dziś nie sądzili) również padło po tym, jak reklamodawcy zaczęli uciekać w popłochu po opublikowaniu „Wakacji z agentem”. Dziś podobny mechanizm obserwujemy na przykładzie czarnego pijaru wokół SKOK-ów, które śmią od czasu do czasu zamieszczać reklamy w „Gazecie Polskiej” jako bodaj jedyna duża firma.


Jak widać, realia się nie zmieniły ani o jotę, zaś proceder „głodzenia” prawicowych mediów trwa w najlepsze. I żaden mityczny „target” ani biznesowa kalkulacja nie mają z tym nic wspólnego.


***


Pan Arłukowicz Bartosz został niedawno pełnomocnikiem d/s wykluczonych, których to wykluczonych ma być w Polsce cała masa. Proponuję zatem cel pierwszej kampanii, gdy już pan minister zadomowi się w nowym gabinecie: walka z wykluczeniem konsumenckim czytelników prawicowej prasy. Reklama dla każdego!


Gadający Grzyb

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz