piątek, 20 września 2013

Pawlik Morozow i młyńskie kamienie

Biedny Piątek – niedoszły Pawka Morozow - trafił między młyńskie kamienie kapitału i te kamienie go zmiażdżyły.

I. Szpicel z powołania

Woody Allen w jednym ze swych opowiadań stworzył bohatera, który od najmłodszych lat marzył o tym, by zostać zawodowym donosicielem. Brał nawet lekcje wymowy, żeby wyraźniej kapować. „- Mój Boże, jak ja lubię donosić na ludzi” - mówi w pewnym momencie. Podobny syndrom „kapusia z powołania” dotknął najwyraźniej lewackiego pisarza i publicystę Tomasza Piątka, znanego m.in. z felietonów na stronach „Krytyki Politycznej”. Wyczytał on mianowicie, że naczelny „Do Rzeczy”, Paweł Lisicki, pochwalił we wstępniaku ustawę Putina zabraniającą homoseksualnej propagandy, zwłaszcza wobec nieletnich. Lisicki wprawdzie umiejscowił swą pochwałę w kontekście – jak Putin morduje swych przeciwników i fałszuje wybory to świat milczy; tenże postępowy świat budzi się dopiero, gdy rosyjska władza uderza w deprawacyjną działalność homolobby – ale tego już Tomasz Piątek nie dopowie, bo i po co?

W każdym razie, Piątek doznał rewolucyjnego wzmożenia i postanowił trochę podonosić do reklamodawców tygodnika, pytając m.in. „Czy świadomie wspierają Państwo swoimi pieniędzmi tygodnik, który popiera prześladowanie homoseksualistów przez Putina?” . Swoją drogą, jak to jest, że wśród sił postępu w obliczu kontrrewolucji niemal automatycznie włączają się atawizmy rodem już nawet nie z przywołanego opowiadania Woody'ego Allena, ale wręcz z Pawlika Morozowa? Bo warto w tym miejscu przypomnieć, iż podobny numer próbowało zastosować swojego czasu branżowe pismo „Press”, molestując reklamodawców starego „Uważam Rze”, czy nie przeszkadza im aby „wizerunek upolitycznionej i skrajnej w opiniach gazety”. Sam Tomasz Piątek zaś zasłynął po raz pierwszy na donosicielskiej niwie smarując list do „Guardiana”, by brytyjska gazeta zerwała współpracę z Andrzejem Krauze, który pozwolił sobie na „homofobiczny” rysunek w „Rzeczpospolitej” (facet w Urzędzie Stanu Cywilnego mówi do kozy w welonie „Jeszcze tylko ci panowie wezmą ślub i zaraz potem my!”). Brawo, towarzyszu Piątek, teraz pora na masówki w zakładach pracy.

II. Moralność rewolucyjna

No, ale jeden z reklamodawców wyciął Piątkowi numer i przekazał jego donos redakcji „Do Rzeczy”. Jednym słowem, sprawa się rypła, a Bronisław Wildstein odwinął się listem otwartym do „Krytyki Politycznej”, w którym nazwał Piątka „małym donosicielem”. Wyobrażam sobie, że w tym momencie „mały donosiciel” musiał doświadczyć poczucia najgłębszej zdrady. Relacja donosiciel-władza (a reklamodawcy są dla mediów swojego rodzaju „władzą”) jest bowiem relacją nader intymną, opierającą się na zaufaniu i przeświadczeniu, że bezpieczniacka etyka nigdy nie pozwoli zdekonspirować konfidenta. To tak, jakby NKWD zamiast rozstrzelać ojca Pawki Morozowa, pobiegła do niego z ostrzeżeniem jakiego to ma synalka. Widział kto takie rzeczy? Parszywe czasy...

Toteż z listu Tomasza Piątka do TokFM przebija krzywda, skarga, że ktoś zakapował kapusia. Przy czym Piątek w swych żalach wydaje się być absolutnie szczery – on chciał dobrze, nie ma sobie nic do zarzucenia, a tu jeszcze „Krytyka Polityczna” wywaliła go za drzwi. On - uwaga – praktykował jedynie „wolność słowa” i chciał sprowokować „bojkot konsumencki”. To swoją drogą ciekawe rozumowanie, które warto podrzucić wszystkim Tewusiom figurującym w papierach IPN – owszem, donosiłem do bezpieki, ale tak właśnie pojmuję wolność słowa i nikomu nic do tego!

„Prawo dziennikarza i nie tylko dziennikarza do zadawania pytań jest podstawowym elementem wolności słowa. Jak się ma do wolności słowa brutalne zastraszanie publicysty, który zadaje niewygodne pytania?” - pyta Piątek a propos listu Wildsteina. I do głowy mu nie przyjdzie, że czym innym jest publiczne formułowanie zarzutów, czy wzywanie do bojkotu, a czym innym potajemne donosicielstwo za plecami zainteresowanego. Dla Piątka nie ma tu różnicy, bo w walce z „kontrą” nie ma miejsca na burżuazyjną moralność. Moralne jest to, co służy Rewolucji, koniec kropka. W tym wypadku Piątkowi wydała się moralna akcja „z partyzanta” mająca zniechęcić reklamodawców wrażego medium. I gdyby sprawa nie wyszła na jaw, wciąż pisałby do „Krytyki Politycznej”, chwaląc się zapewne w środowisku swymi przewagami i zbierając od kolegów pochwały za swoje bezkompromisowe kozactwo.

III. I jak tu robić rewolucję?

Tak się jednak nie stało, „Krytyka” wyrzuciła go ze swych łamów, przy czym powody rozstania z Piątkiem są dość charakterystyczne. Otóż, „Krytyka Polityczna” twierdzi, iż Piątek nie uzgodnił z nimi swej „akcji”, bo gdyby ich uprzedził, to „moglibyśmy przedyskutować wspólnie jej celowość”. W innym miejscu redakcja zauważa: „Nawet z przeciwnikami nie walczyliśmy nigdy, namawiając do wyrzucenia ich z pracy, lokalu, odebrania dotacji państwowych lub reklam.” Czyli, niby „nie walczyliśmy”, ale „moglibyśmy przedyskutować”. Rozumiem, że kwestią priorytetową byłaby spodziewana skuteczność „dywersji” i prawdopodobieństwo utrzymania sprawy w tajemnicy, tak by nie musieli „za naszego autora przepraszać co miesiąc”...

A tak naprawdę poszło o pieniądze. Rozgoryczony Piątek pisze bowiem – i nie ma powodu, by mu nie wierzyć – że, cytuję, „Powiedziano mi, że zadając pytania reklamodawcom, zagroziłem bytowi 'Krytyki'. 'No bo jeśli my piszemy do ich reklamodawców, to oni zaczną pisać do naszych grantodawców'. Granty to stypendia, które "KP" uzyskuje na swoje działania od różnych instytucji.” No i wszystko jasne – nie zaglądamy sobie nawzajem do kasy i będzie dobrze. Jest wprawdzie różnica między prywatnymi sponsorami, a grantami z publicznych środków, ale zasada - „my nie ruszamy waszych, wy nie ruszacie naszych” tak czy inaczej musi być zachowana. I jak tu z takimi robić rewolucję?

Biedny Piątek – niedoszły Pawka Morozow - trafił między młyńskie kamienie kapitału i te kamienie go zmiażdżyły. Biedny Piątek, powtórzę - uwierzył, że to wszystko naprawdę, a tu okazało się, że chodzi tylko o to, by na koszt podatnika („grantodawców”) wypić, zakąsić i polansować się w lewackim duchu po kawiarniach. Naiwny - to predylekcja Sierakowskiego do drogich win nic mu wcześniej nie powiedziała? I tak ma pozostać, bo jak się urwie futrowanie kawiarnianej kontestacji przez państwo, to ten cały rewolucyjny pryncypializm będzie sobie można wraz tomami Lenina i rocznikami „Krytyki Politycznej” wsadzić tam, gdzie ludowe masy mogą pana Sierakowskiego w dupę pocałować.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz