czwartek, 28 sierpnia 2014

Embargo, czyli normalka

Stosunki polsko-rosyjskie od lat upływają w rytmie – lub raczej, w paroksyzmach - wprowadzanych i zdejmowanych embarg, obostrzeń i sankcji.

I. Nieuchronność embarga

Rozdzieranie szat nad rosyjskim embargiem nałożonym na płody rolne i inne produkty spożywcze w odpowiedzi na zachodnie sankcje ma tyle samo sensu, co groteskowa akcja „jedz jabłka na złość Putinowi”. Ci bowiem, którzy najgłośniej biadolą nad polskim jabłkiem zdają się wychodzić z założenia, że gdybyśmy siedzieli cicho i nie gardłowali przeciw rosyjskiej agresji na Ukrainę, to mielibyśmy wciąż otwarte rynki zbytu na wschodzie i szafa by grała. Nic bardziej mylnego.

Otóż embargo pomijające Polskę nie miałoby z punktu widzenia Rosji najmniejszego sensu. To przez nasz kraj wiedzie główny szlak tranzytowy z zachodu. Gdyby Rosja pominęła nas w swych sankcjach, to stalibyśmy się automatycznie głównym punktem reeksportu obłożonych embargiem towarów z pozostałych krajów Unii Europejskiej. Przepakowywalibyśmy je i wysyłali dalej jako swoje – dokładnie tak, jak obecnie mają zamiar to czynić Kazachstan i Białoruś wykorzystując fakt znajdowania się wraz z Rosją w Unii Celnej. Na Kremlu nie siedzą idioci. Zbrodniarze, owszem, ale z pewnością nie głupcy – zatem chcąc uczynić embargo dotkliwym dla Europy po prostu musieliby tak czy inaczej objąć nim również Polskę, w przeciwnym razie jego ostrze zostałoby zupełnie stępione.

II. Jak z „katarskim inwestorem”

Inną sprawą pozostaje indolencja naszych władz. Jak słusznie zauważył Grzegorz Braun, gdy jasnym stało się, że sytuacja na Ukrainie zmierza do nieuchronnej konfrontacji wobec której Rosja nie pozostanie obojętna, to polski rząd najdalej w styczniu powinien był zacząć się rozglądać za alternatywnymi rynkami zbytu dla naszego rolnictwa. Tak to już jest we współczesnym świecie, że rządy muszą wypełniać m.in. zadania lobbystów i akwizytorów dla swych gospodarek. Jeśli np. do Chin jedzie kanclerz Angela Merkel, to w jej świcie znajduje się gospodarcza elita Niemiec, która przy wsparciu służb dyplomatycznych nawiązuje kontakty i zawiera umowy.

Tymczasem rząd Donalda Tuska sprawia wrażenie kompletnie zaskoczonego rozwojem wydarzeń, zaś jego niezborna miotanina przypomina próby gaszenia pożaru w burdelu. Nagle ich oświeciło, że wypadałoby się rozejrzeć za alternatywnymi odbiorcami naszych towarów, by mieć jakiekolwiek pole manewru w relacjach z chimerycznym rosyjskim rynkiem. Teraz dotarło, że konieczność dywersyfikacji nie dotyczy wyłącznie dostaw surowców, ale także kwestii zbytu i że nie jest zdrową sytuacja, gdy skazani jesteśmy na jednego kontrahenta, dla którego gospodarka jest narzędziem uprawiania mocarstwowej polityki.

Obecnie jesteśmy świadkami gorączkowych peregrynacji do Brukseli z uniżoną prośbą o „rekompensaty”, tudzież prób kokietowania białoruskiego „baćki” by stał się naszym handlowym dywersantem w Unii Celnej. Łukaszenka swój rozum ma i jeśli będzie mu się to opłacało, to pewnie przystanie na taki interes – pytanie, za jaką cenę i czy warunki nie byłyby korzystniejsze, gdybyśmy wcześniej mieli z Białorusią normalne relacje. Ostatnio dowiedziałem się, że polskie pomidory nagle zaczęły jeździć do Serbii – w domyśle, przez Serbię do Rosji - z tym, że jest to zasługa inicjatywy naszych przedsiębiorców, a nie rządu. Osobiście kojarzy mi się to z pamiętnym poszukiwaniem „katarskiego inwestora” wziętego z googla. Wtedy też było wiadomo, że stocznie w Gdyni i w Szczecinie będą musiały zwrócić pomoc publiczną co jest równoznaczne z ich bankructwem – również na skutek zbrodniczego zaniechania rządu PO, który nie miał odwagi (lub mu zabroniono) odwołać się od decyzji Komisji Europejskiej. I podobnie jak dziś - żenująco amatorskie zresztą - działania podjęto, gdy mleko już się rozlało.

III. Embargo a „bliska zagranica”

Zastanawiam się, czy nasi mężykowie stanu dopuszczą kiedyś do głów myśl, że rynek rosyjski może być wprawdzie chłonny i popłatny, lecz jest zarazem dramatycznie niestabilny. Dzieje się tak dlatego, iż gospodarka – jak nadmieniłem powyżej – pełni w Rosji rolę jednego z narzędzi politycznych za pomocą którego Kreml z lubością dyscyplinuje kraje, które zwykł uznawać za swą „bliską zagranicę”. Przecież stosunki polsko-rosyjskie od lat upływają w rytmie – lub raczej, w paroksyzmach - wprowadzanych i zdejmowanych embarg, obostrzeń i sankcji. Jest to dla Rosji arcyporęczny instrument nacisku stosowany pod byle pretekstem, gdy Putin chce coś ugrać, bądź przywołać do porządku niepokornego sąsiada. Tak to działa w przypadku Polski, ale też np. Gruzji, lub Mołdawii. Tak było, jest i będzie, nie ma co się łudzić, dlatego też możliwość wprowadzenia przez Rosję blokady handlowej należy przyjąć jako element stały w politycznej grze i szukać zawczasu innych rynków zbytu.

Szkodliwym złudzeniem jest także postawa poddańcza, wedle której jeśli będziemy grzeczni, to Rosja pozwoli nam spokojnie handlować. Z kremlowskiej, neoimperialnej perspektywy jesteśmy bowiem chwilowo utraconą częścią składową mocarstwa, zbuntowanym wasalem, w związku z czym nigdy nie będziemy traktowani jako równorzędny partner – w przeciwieństwie do Niemiec lub Francji. Względny spokój moglibyśmy mieć jedynie za cenę totalnego podporządkowania, a i wtedy groźba sankcji „fitosanitarnych” wisiałaby nad nami niczym miecz Damoklesa – choćby przy okazji renegocjacji umów gazowych, prób przejęcia strategicznych przedsiębiorstw przez rosyjski kapitał, czy co tam akurat Putin chciałby na nas wymusić.

Prócz realnych strat, embargo ma skutkować efektem psychologicznym, na który Putin liczy równie mocno, co na skutki ekonomiczne. Jest to komunikat: nie podskakujcie, bo wasi rolnicy, przetwórcy, transportowcy pójdą z torbami. Jednak jest to broń obosieczna. Rosja z dnia na dzień nie obsieje pól, nie posadzi sadów, nie wyhoduje ryb, bydła, drobiu i trzody – a jeść trzeba. Nie zastąpi też tanich dostawców z naszego regionu, dajmy na to, argentyńską wołowiną. Pozostaje przeczekać, a nade wszystko – wyciągnąć wreszcie konstruktywne wnioski na przyszłość.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 34 (25.08-31.08.2014)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz