poniedziałek, 30 marca 2015

Jarek Kuźniar – chytry chłop z Bielawy

Chytry chłop z Bielawy” przeskoczył z ortalionowego dresiku w telewizyjny garnitur nie zmieniając po drodze ani o jotę przyzwyczajeń.

„- Co jesz? - Banana. - A dlaczego jest brązowy? - Bo jem go drugi raz.” - proszę darować ten dowcip pochodzący z internetowego mema znalezionego pod twitterowym hasztagiem #sekretyKuźniara, lecz chyba najlepiej opisuje on poziom medialnej gwiazdy TVN24. Generalnie, staram się omijać szerokim łukiem wieści ze świata celebrytów, przeróżne wyskoki gwiazd i gwiazdeczek zbywam raczej wzruszeniem ramion i naprawdę mało co z ich strony jest w stanie mnie zadziwić. Przyznam się jednak, że najnowszy popis „Jarka” Kuźniara nawet na mnie wywarł pewne wrażenie. Oto jeden z najbardziej znanych dziennikarzy telewizyjnych, z uposażeniem, jak się domyślam, stosownym do jego zawodowej pozycji, podczas rodzinnej podróży po USA i Kanadzie zwyczajnie wysępił w najtańszym supermarkecie towary za kilkadziesiąt dolarów, w tym fotelik samochodowy i wanienkę dla dziecka, by następnie wykorzystując prokonsumencką politykę firmy, zwrócić je twierdząc, że „nie pasowały”. Sprawdziłem z czystej ciekawości – na stronie Walmartu „car seats” zaczynają się od kilkunastu dolców sztuka, wanienki podobnie. Przypomnijmy, że jest to ten sam facet, który nie tak dawno temu poczynił przepojone odrazą do rodaków wyznanie, że w podróżach stara się unikać miejsc „naznaczonych” przez Polaków, bo ci jedzą w tanich liniach lotniczych śmierdzące kanapki z jajkiem na twardo i kurczaka w sreberku. Jak się domyślam, Kuźniar nie jada, bo musiałby sobie najpierw te jajka i kurczaka kupić. Woli zapewne skorzystać z samolotowego posiłku, a potem symulując zatrucie pokarmowe wykłócać się o zwrot kasy.

Zwróćmy uwagę, że na owe twórcze podejście do zakupów w Walmarcie wpadł nie jakiś „Polaczek” z Greenpointu, czy innego Jackowa, żaden prowincjonalny „Janusz – cebulak”, nad którymi tak lubią się wytrząsać nasze elity, tylko modelowy przedstawiciel „młodych wykształconych”, wręcz archetypiczny przykład wielkomiejskiego leminga. Oczywiście, swą bezgraniczną wyższość nad polską prowincją ludzie ci zaznaczają tym chętniej i intensywniej, im więcej słomianych wiechci chowają w butach od Gucciego (zanim z powrotem przyczepią metki, by zwrócić je w salonie). Tymczasem, z medialnego idola wylazł zwykły, prymitywny „słoik” z Bielawy.

Charakterystyczne, że sam Jareczek nie widzi w swym postępowaniu niczego nagannego, uznając je przejaw zaradności – w jego mentalnym przyborniku najzwyczajniej nie ma miejsca na kategorie typu „wypada – nie wypada”. Domyślam się, że gdyby ktoś mu zaczął podobne rzeczy klarować, uznałby rozmówcę za ciężkiego frajera i „prawicowego analfabetę” jak raczył hurtowo określić swych internetowych krytyków. Na jego usprawiedliwienie można co najwyżej stwierdzić, że nie jest w swym cwaniactwie odosobniony i podobny sport jest w kręgach nowobogackiej elity dość częsty. Kiedyś znajomy opowiadał mi o koledze, osobie naprawdę dobrze sytuowanej, który wraz z żoną na analogicznej zasadzie „wypożyczył” sobie w sklepie sportowym najnowszy model kombinezonu i butów narciarskich, by zwrócić je po urlopie. Z moich obserwacji wynika, że w przypadku ludzi mniej zamożnych szczytem nieuczciwości jest fotografowanie towarów komórką, by następnie kupić je taniej w internecie – niemniej, kupić, a nie zrobić sobie ze sklepu wypożyczalnię.

I pomyśleć, że swojego czasu przez media przelała się fala „hejtu” pod adresem „chytrej baby z Radomia”, która na publicznej wigilii ściągała ze stołu do siatki kolejne butelki napojów. No więc teraz mamy „chytrego chłopa z Bielawy”, co to przeskoczył z ortalionowego dresiku w telewizyjny garnitur nie zmieniając po drodze ani o jotę przyzwyczajeń.

Tak sobie myślę, że w sumie trudno o lepsze podsumowanie naszej słynnej „transformacji ustrojowej”, która sprawiła, że PRL-owskie realia i promowany przez tamten system zespół postaw zostały jedynie wywindowane na wyższy poziom. Kult cwaniackiego buractwa zyskał wprawdzie tu i ówdzie ekskluzywny entourage, lecz zasady pozostały te same, premiując do najwyższych szczytów politycznych, medialnych i biznesowych osobników o umysłowości „drobnych krętaczy” jak wyraził się o „Olku” Kwaśniewskim podczas popijawy u Gudzowatego Józef Oleksy. To tylko kwestia skali. U zarania „przekształceń własnościowych” stałą metodą było „wypożyczanie” przez nomenklaturowe spółki przedsiębiorstw państwowych, by po wydrenowaniu „zwrócić” je do „wygaszenia”. Ostatnio zaś niejaki Tusk Donald „wypożyczył” sobie całe państwo, czyniąc z niego trampolinę do europejskiej posady i „zwracając”, gdy już przestało mu być potrzebne. W tym kontekście nie dziwi gorliwie demonstrowane na wizji uwielbienie chamusia z Bielawy dla jedynie słusznego obozu. Instynktownie musi odczuwać z rządzącą kliką głębokie, duchowe powinowactwo, a zaradność, której dowodów mieliśmy okazję wysłuchać czy to przy okazji rozmów na cmentarzu, czy też przy konsumpcji ośmiorniczek, budzi w nim jedynie najwyższy podziw dla bezkarnych kanciarzy.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 13 (27.03-03.04.2015)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz