czwartek, 15 października 2015

Bliskowschodni kocioł

Bliskowschodni kocioł jest znakomitym narzędziem terroryzowania Europy ze szczególnym uwzględnieniem Niemiec.

I. Syryjska karta Putina

Wygląda na to, że Rosja przynajmniej chwilowo zamroziła jałową szarpaninę w Donbasie i postanowiła przenieść rozgrywkę na teatr bliskowschodni, wyciągając kartę syryjską. Do tej pory reżim Assada wspierała półjawnie, co wystarczyło zresztą, żeby cały misterny plan Obamy poszedł w... no, powiedzmy, że udało się USA skutecznie sparaliżować i wciągnąć w klincz, teraz natomiast Kreml postawił na ostentacyjne wręcz wsparcie militarne, a wszystko pod nośnym hasłem „walki z Państwem Islamskim” i „terroryzmem”. Tego rodzaju zagranie nie jest zresztą dla Putina niczym nowym. Jak pamiętamy, po 11 września 2001 i proklamowaniu przez George'a W. Busha globalnej wojny z terroryzmem, czekista bardzo sprawnie się pod tę batalię podłączył przedstawiając pacyfikację Czeczenii właśnie jako element antyislamistycznej kampanii, uprzednio zapobiegliwie instalując na Kaukazie wahabitów szkolonych w obozach FSB pod Moskwą. Ci w szybkim tempie zdominowali czeczeński ruch narodowowyzwoleńczy przestawiając go na tory dżihadystyczne, ogłaszając „emirat kaukaski” i dostarczając tym samym Putinowi wymarzonego pretekstu propagandowego na użytek świata. Do powyższego doszło rosyjskie wsparcie logistyczne dla wojsk NATO w Afganistanie, w efekcie czego Putin z dnia na dzień z ludobójcy stał się ważnym partnerem, a świat skwapliwie patrzył w innym kierunku, kiedy ten dorzynał Czeczenów i zamykał ich w obozach koncentracyjnych.

Obecnie Putin powtarza tamten manewr. Rosja, nie pytając się nikogo, sama „doprosiła się” do antyislamistycznej koalicji i wkroczyła do Syrii ze sprzętem bojowym. Bombardowane są oczywiście pozycje walczącej z Baszarem al-Assadem i szkolonej przez CIA Wolnej Armii Syryjskiej – bo i po co Putin miałby na obecnym etapie uderzać na ISIS, które jest tak poręcznym straszakiem do wygrażania Zachodowi? Doszło do tego, że rosyjscy dyplomaci zażądali od USA wycofania z Syrii samolotów, jako że operuje już tam lotnictwo rosyjskie – i chwatit'. Na marginesie, refleksem wykazał się premier Izraela, Beniamin Netanjahu, udając się z wizytą do Moskwy by zabezpieczyć się przed ewentualną kolizją sił Rosji i Izraela. Tenże Izrael skutecznie blokuje napływ uchodźców, motywując to „względami bezpieczeństwa” - odwagi takiej zabrakło niestety Europie. Własną wojnę rozgrywa również Turcja – nominalnie przeciw Państwu Islamskiemu, faktycznie zaś przeciw Kurdom, którzy z tymże Państwem Islamskim bodaj jako jedyni realnie walczą. I tylko Arabia Saudyjska – jeden z celów ISIS – bezsilnie pomstuje na rosyjskie wiarołomstwo, jako że raptem dwa miesiące temu Rosjanie zapewniali saudyjskiego ministra spraw zagranicznych o woli „pokojowego rozwiązania konfliktu”, podczas gdy równocześnie nawiązywali już współpracę z Iranem, rządem Assada oraz z utrzymywanym przez Amerykanów Irakiem w kwestii współpracy służb wywiadowczych.

Doprawdy, gdyby nie było ISIS, to należałoby je czym prędzej wymyślić, stanowi bowiem ono dla różnych zainteresowanych sił znakomitą wymówkę do realizowania własnych interesów. Rosja broni Assada oraz swego stanu posiadania (i nie miejmy złudzeń – obroni), Turcja natomiast liczy, że przy wymuszonej bierności świata uda się jej rozprawić z Kurdami, tak jak przed stuleciem rozprawiła się z Ormianami i tak samo, jak w opisany wyżej sposób poradził sobie z Czeczenami Putin.

II. Imigranci dyscyplinują Europę

Bliskowschodni kocioł jest również znakomitym narzędziem terroryzowania Europy ze szczególnym uwzględnieniem Niemiec. Dopóki trwa zamęt, granice Unii będą szturmowane przez miliony imigrantów, udających się tu bądź z własnej woli, bądź też podsyłanych przez Państwo Islamskie oraz Turcję, która konsekwentnie „czyści” obozy uchodźców na własnym terytorium, najprawdopodobniej dokładając się finansowo do tych wycieczek. Dążący do dyktatury Erdogan zapewne chce doprowadzić do sytuacji, gdy sparaliżowana napływem muzułmanów Europa machnie ręką na jego poczynania. W przemycie ludzi swoją rolę odgrywa również rosyjska mafia, a gdzie ona, tam są również rosyjskie służby.

Przerażona imigracyjną falą Europa ma w tym momencie w głowie już tylko jedno – by na Bliskim Wschodzie zapanował wreszcie spokój. Z Assadem, czy bez niego – nieważne. I właśnie o taką reakcję chodziło Rosji. Można się spodziewać, że zastraszone Niemcy i Francja będą naciskały Obamę, by ten złagodził swoje stanowisko w sprawie rosyjskiej interwencji – i koniec końców, po licznych dąsach i fochach właśnie tak się stanie, tym bardziej, że rekrutowanie własnych, „umiarkowanych” bojowników do walki z Państwem Islamskim poniosło właśnie spektakularną klapę. Wydano 500 mln dolarów na obozy w Turcji, Jordanii, Katarze i Arabii Saudyjskiej, do końca roku miano przeszkolić 5 tys. ludzi, a wciągu trzech lat – 15 tys., tymczasem pierwszy, liczący 54 ludzi proamerykański oddział (koszt szkolenia – 43 mln USD) niemal z miejsca poszedł w rozsypkę, obecnie zaś, jak przyznał przed senacką komisją głównodowodzący wojsk USA na Bliskim Wschodzie, gen. Lloyd Austin, na terenie Syrii działa... „czterech lub pięciu” bojowników. Słowem – kompromitacja na całej linii. Główną miejscową siłą pozostają islamscy fundamentaliści.

Niemcy już zmieniają śpiewkę w sprawie Rosji i kto wie, czy przygrywką do wolty (prócz innych czynników) nie był niedawny kontrakt na budowę Nord Stream 2. Putin udowodnił, że bez Rosji i uwzględnienia jej interesów stabilizacja na Bliskim Wschodzie jest niemożliwa, zwłaszcza przy beznadziejnej polityce gabinetu Obamy i niewiele lepszej jego poprzednika. Rozwalono region MENA (Middle East and North Africa), obalając jedynych gwarantów porządku, jakimi w tamtejszych realiach są dyktatorzy i uwalniając tą drogą fundamentalistyczny żywioł, który zamienił tę część świata w krwawe piekło. Chaosu nie da się ogarnąć za pomocą punktowych nalotów, a na wysłanie znaczących sił lądowych po irackim fiasku ani USA, ani tym bardziej Europa się nie zdecydują. Można co najwyżej petryfikować konflikt – pytanie tylko, jak długo i jakim kosztem.

III. Syria odbija się czkawką w Kijowie

Realną cenę, związaną z uruchomioną w trybie nagłym wędrówką ludów, przyszło jako pierwszej zapłacić Europie, ona też jako pierwsza zaczęła oglądać się na Rosję – ta zaś swą syryjską interwencją idealnie wstrzeliła się w sytuację wywołaną zachodnim paraliżem woli. I tu dochodzimy do konsekwencji rosyjskiego zaangażowania w Syrii dla naszej części kontynentu. Niemiecki szef MSZ Frank-Walter Steinmeier wyraził nadzieję, że współpraca z Rosją w sprawie Syrii przyczyni się do postępu w sprawie wojny na Ukrainie. Z kolei wicekanclerz Sigmar Gabriel bez ogródek zapowiedział, iż trzeba będzie „zmienić nasze podejście do Rosji”. Podobne głosy dochodzą z Francji, stanowisko europejskiego biznesu od początku jest jednoznaczne – z Rosją należy się dogadać i handlować. USA bezpieczne za oceanem i ściśle limitujące przyjmowanie „uchodźców” próbują jeszcze marszczyć brwi, ale i one wkrótce ugną się pod naciskiem faktów dokonanych. Obama mógł sobie piorunować wzrokiem Putina na sesji ONZ, ale tyle jego – sądzę, że kremlowski czekista doskonale się bawił widząc te kabotyńskie grymasy.

Rosja de facto już wyrwała się z międzynarodowej izolacji. W Paryżu właśnie odbyło się kolejne spotkanie w „formacie Normandzkim” (Putin, Merkel, Hollande, Poroszenko) i jego efekty zapewne niedługo zostaną nam objawione. Sankcje wygasają w styczniu i trudno sobie wyobrazić, by zostały utrzymane, skoro Putin awansował nagle na sojusznika w gaszeniu bliskowschodniego pożaru. Wygląda więc na to, że Ukraina zostanie przehandlowana – oczywiście, z zachowaniem pozorów i poszanowaniem interesów mocarstw, które na jej terenie toczą wojnę „per procura” o rozdzielenie stref wpływów między Mitteleuropą a Eurazją – a my zostaniemy z ręką w nocniku wraz ze swym tyleż entuzjastycznym, co bezrefleksyjnym poparciem (na zewnętrzny rozkaz) dla „samostijnej Ukrainy”. Swoją drogą, nie chciałbym teraz być w skórze tamtejszej post-majdanowej oligarchii...

No chyba, że Stany Zjednoczone w odwecie za syryjski blamaż zechcą mocniej wkroczyć do Europy Środkowo-Wschodniej, czego symptomu upatruje się w demonstracyjnym usadzeniu prezydenta Dudy obok Obamy podczas niedawnej sesji ONZ. Mogłoby to zagrać na naszą korzyść, pod warunkiem, że tym razem będziemy na tyle przytomni, by nie sprzedawać swego poparcia za drobne. Amerykanie już raz (reset Obamy) oddali nasz region w pacht Moskwie oraz Berlinowi, zostawiając im wolną rękę w budowaniu regionalnego kondominium – i powinniśmy o tym stale pamiętać. Naszym interesem jest chociażby odbudowa Grupy Wyszehradzkiej (plus Rumunia) po ciosie zadanym jej przez Kopacz, jako czynnika przeciwstawiającego się niemieckiej hegemonii – i tu, przynajmniej na wstępnym etapie, patronat USA byłby pożyteczny, by przełamać narosłą nieufność. Później, o ile zachowamy zręczność i rozsądek, powinniśmy dać sobie radę sami – ale to już temat na osobną pogadankę...

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 39 (07-13.10.2015)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz