środa, 25 marca 2009

Dlaczego Radosław Sikorski nie zostanie szefem NATO?


Parę tygodni temu gruchnęła wiadomość o kandydaturze min. Sikorskiego na funkcję Sekretarza Generalnego NATO. Reżimowe mediodajnie dostały w związku z tym obowiązkowego w takich razach euforycznego amoku i z miejsca przystąpiły do gigantycznego „lansu”, mającego wywołać wrażenie, jakby Sikorski był już pewniakiem, a „przyklepanie” jego kandydatury na najbliższym szczycie Sojuszu – prostą formalnością. Tymczasem, wkrótce okazało się, że ta cała propagandowa piana nie była warta funta kłaków, sekretarzem NATO zostanie najprawdopodobniej duński premier Anders Rasmussen, zaś Sikorski, tak ponoć chwalony w Europie za to, że nie jest Kaczyńskim, poklepywany po plecach i ogólnie cacany, może tylko sobie na natowskie smakołyki popatrzeć, niczym dziecko przyklejające nos do szyby wystawowej cukierni. Amerykanie (bo to głównie oni decydują o tego typu sprawach) i reszta sojuszników potraktowali naszego Radzia jak pętaka.

Dlaczego tak się stało? Ano dlatego, że sam zainteresowany dał im do tego świetny powód swymi wcześniejszymi przejawami żałosnej, iście gówniarskiej nieodpowiedzialności, a wszystko to w prowincjonalno – cwaniackiej otoczce bydgoskiego doliniarza, który wszedł między prawdziwych macherów i od tej pory pielęgnuje snobistyczne rojenia o przynależności do ich ekskluzywnego grona.


Tarcza, głupcze!

Mówiąc krótko, uważam, że utrącenie kandydatury Sikorskiego to przede wszystkim pokłosie jego postawy w sprawie tarczy antyrakietowej.

Sikorski wystawił Amerykanów do wiatru, miesiącami przeciągając pozorowane negocjacje i chwaląc się tym publicznie, jacy to jesteśmy teraz twardzi i „nie rozmawiamy z Ameryką na kolanach”. Pomyślmy. Takie teksty wygłaszane tylko dla medialnej klaki wobec jedynego poważnego militarnie sojusznika, którego obecność w Polsce sama z siebie wzmacniałaby nasze bezpieczeństwo. Czesi to rozumieli, nasi włodarze owładnięci manią, by za wszelką cenę być przeciwieństwem Kaczyńskich – ni w ząb. Gdyby nie „dywersyjny” wywiad Waszczykowskiego dla „Newsweeka” i wzmożony nacisk Lecha Kaczyńskiego, do tej pory pod umową nie było by nawet parafki. To był ze strony polskiego rządu i Sikorskiego osobiście, świadomy sabotaż, celowa próba utrącenia projektu. Amerykanie takie rzeczy mogą zapomnieć tylko Rosji, a i to nie zawsze.

Sikorski, rzecz jasna, kalkulował „na Obamę”, sądząc, że po zwycięstwie Demokraty problem (no właśnie – dla Sikorskiego tarcza od początku była problemem, a nie szansą) tarczy rozwiąże się automatycznie. I tu właśnie wylazło z niego wspomniane wcześniej prowincjonalne cwaniactwo, którego najwyraźniej nie wytępił ani Oksford, ani waszyngtońsko – nowojorskie salony. Kombinując jak koń pod górę w sprawie tarczy, wyrobił sobie w oczach amerykańskiego establishmentu opinię faceta na którym nie można polegać.

Amerykanie nie poprą gościa, któremu nie sposób zaufać. Nie poprą faceta, który próbował ich orżnąć. Tacy już są, ci Amerykanie, „z którymi przestaliśmy rozmawiać na kolanach”. Gdy ktoś usiłuje w najgorszym stylu zrobić z nich idiotów, to później jakoś go nie lubią.

I guzik ma do rzeczy, że Obama też nie chce tarczy. W Stanach, jak wszędzie, są jeszcze zainteresowane nią grupy nacisku, jest również administracja działająca w myśl zasady „dłużej klasztora niż przeora”. Zasiadający w Gabinecie Owalnym napompowany medialnie fircyk pokroju Obamy jest w stanie prace nad tarczą co najwyżej spowolnić. Zbyt wiele już w ten projekt zainwestowano, by lekką ręką wyrzucać go do kosza. Poważne kraje kontynuują pewne strategiczne założenia, co najwyżej nieco inaczej rozkładając akcenty.

Nasz głupio - mądry „minio” od spraw zagranicznych, najwyraźniej nie wziął tego pod uwagę i w efekcie żenująco wręcz przekombinował.

Skutki są następujące:

1) Nie będzie tarczy (tzn. prędzej czy później będzie, lecz nie u nas);

2) Sikorski i tak nie zostanie szefem NATO;

3) Na Kremlu rechoczą i odbijają szampanskoje.

Na marginesie: przywracanie do łask skompromitowanych postaci związanych z WSI, co do którego w kwatera główna Sojuszu nie raz wysuwała zastrzeżenia i którego rozwiązanie przywitano w Brukseli z ulgą, też, delikatnie mówiąc, nie poprawiło w oczach sojuszników naszej wiarygodności.

Moskwa i Europa Zachodnia.

Sikorski zdaje sobie sprawę z tego, że obsada szefostwa NATO decyduje się również w Moskwie, tzn. sekretarz generalny musi być „strawny” dla Kremla. Stąd też jego beznadziejna polityka umizgów zarówno wobec Rosji, jak i epatowanie „bezkonfliktowością” i „konstruktywną postawą” zapatrzonej w Rosję, wykastrowanej Zachodniej Europy. Wszystko na nic. Ile medialnych pokłonów Sikorski by nie wybił, ile imprez w swoim dworku by nie wyprawił, jego kandydatura dla Rosji i posłusznego jej eunuchowatego Zachodu i tak byłaby nie do przyjęcia, podobnie jak każdego innego, choćby najbardziej spolegliwego Polaka. Dla Zachodu jako Polak i tak jest „genetycznie” obciążony antyrosyjskością, dla Rosji natomiast każde wywyższenie przedstawiciela narodu o którym świat ma zapomnieć było i jest nie na rękę. Co innego pochwalić, lub pogłaskać po główce, a co innego ofiarować tak eksponowany fotel. Jedyną siłą zdolną do przeforsowania takiej kandydatury są Stany Zjednoczone, z którymi Sikorski postąpił w opisany chwilę wcześniej sposób. Pętak i tyle.

Sikorski najwyraźniej zapomniał, że pijarowskie sztuczki, to plewy dobre dla zmanipulowanej i medialnie urobionej lemingowatej masy. Z poważnymi partnerami trzeba rozmawiać poważnie i mieć do dyspozycji poważne argumenty.

Zakończenie.

Wbrew wylanym powyżej złośliwościom, porażkę Sikorskiego odbieram bez szczególnej satysfakcji. Polak na tak eksponowanym stanowisku, to zawsze nobilitacja i prestiż dla kraju. Co bym o Sikorskim nie sądził (a opinię na jego temat mam nie najlepszą – uważam go za faceta, który rozmienił się na drobne i dla kariery sprzeniewierzył się samemu sobie, zaprzepaszczając całkiem ładne karty swojej biografii), jego szefowanie w NATO siłą rzeczy przesunęłoby nieco ciężar zainteresowań Sojuszu w stronę Europy Środkowo – Wschodniej, zwiększając uwrażliwienie możnych tego świata na problemy naszego regionu. Tak, niestety, się nie stanie. Zmarnowano szansę na choćby częściowe zrównoważenie filorosyjskiej polityki Niemiec, Włoch, Francji i wyjątkowo szkodliwych prokremlowskich „gestów” nowej amerykańskiej administracji. Sikorski w swej nieskończonej pysze, zaślepieniu i ignorancji zachował się jak rosyjski agent wpływu. Doprawdy, jeszcze paru takich użytecznych idiotów a Rosja nie będzie musiała nikogo u nas werbować i przekupywać. Rozłożymy się sami.


Gadający Grzyb

pierwotna publikacja

http://www.niepoprawni.pl/blog/287/dlaczego-radoslaw-sikorski-nie-zostanie-szefem-nato

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz