poniedziałek, 29 marca 2010

Międzykobiecy akt wzajemnej emancypacji…


… czyli autodonos na posługiwanie się przez autora homofobiczną „mową nienawiści”.

I. Ofensywa sądowa.

Na marginesie swojego procesu, Joanna Najfeld podaje na stronie http://mamproces.pl/ następującą informację:

„blisko związane z promotorami aborcji środowisko gejów ostatnio rozpoczęło otwartą ofensywę sądową; do masowego pozywania do sądu krytyków ideologii homoseksualnej nawoływali działacze lewicy na konferencji w siedzibie Gazety Wyborczej, jednym z głównych głosicieli tego pomysłu jest Krystian Legierski, który zachęca do pozywania i apelowania aż po sądy zagraniczne; Legierski wytoczył kilka procesów o “homofobię” prawicowym politykom, prokuraturą i utratą pracy grozili też lewicowi działacze Wojciechowi Cejrowskiemu za cytowanie Biblii o homoseksualizmie na katolickiej uczelni… i tak dalej, i tak dalej.”


II. Rachunek sumienia z myślozbrodni.


Biorąc pod uwagę, że procesowa homogorączka przybiera na sile i doszło już nawet do skazania jakiejś kobiety z Wolina za publiczne lżenie od „pedałów” swego sąsiada, postanowiłem zrobić rachunek sumienia, czy aby kiedykolwiek nie skaziłem przestrzeni publicznej homofobiczną „mową nienawiści”, na którą to pozaprawną kategorię z takim przejęciem powoływała się sędzina Ewa Tkocz w ustnym uzasadnieniu wyroku przeciw „Gościowi Niedzielnemu”. (Wiem, że tam chodziło o aborcję, ale sama zasada ma perspektywy znacznie szerszego zastosowania, jak od lat dzieje się to na Zachodzie).

No cóż - ze zgrozą odkryłem, że najprawdopodobniej posłużyłem się publicznie „mową nienawiści” co najmniej dwukrotnie: pierwszy raz publikując na „Niepoprawnych” notkę „Geje kontra homoseksualiści”, drugi zaś raz o wiele wcześniej, co świadczy zapewne o mojej nieodwracalnej demoralizacji, bez szans na resocjalizację w jedynie słusznym duchu Antycywilizacji Postępu. Ponieważ w międzyczasie nie zmieniłem poglądów i zmieniać nie zamierzam, to być może są nawet widoki, by moją myślozbrodnię podciągnąć pod kodeksową konstrukcję „przestępstwa ciągłego”.

III. Międzykobiecy akt wzajemnej emancypacji.


Niniejszym, składam zatem autodonos, który, jeśli taka wola, może sobie wykorzystać pan Legierski, czy inny homoaktywista.

Otóż, swojego czasu, Rafał Ziemkiewicz prowadził na antenie „Radia Plus” audycję „Plusy dodatnie, plusy ujemne”, która była próbą przeszczepienia na polski grunt konwencji amerykańskiego „talk radio”. Jednym z punktów programu był prześmiewczy w założeniu konkurs, polegający na wymyślaniu przez słuchaczy rodzimych, polit-poprawnych odpowiedników dla pojęć, które w aktualnej polszczyźnie nie brzmią wystarczająco „afirmatywnie”. Tak się złożyło, że wygrałem jedną z nagród: konkretnie - w konkursie polegającym na znalezieniu odpowiednio „postępowego” określenia dla nazwy „stosunek lesbijski”. Moją, jak się okazało, zwycięską, propozycją było określenie „międzykobiecy akt wzajemnej emancypacji”. Pojęcie to wygłosiłem na antenie ogólnopolskiego, jak by nie było, radia.

Wygrałem koszulkę. Sądowi podpowiadam, że można to podciągnąć pod tzw. „niskie pobudki”, jak np. żądza zysku, skorelowana z nienawiścią do „innych orientacji seksualnych”.

IV. Doktrynalne rozterki.

Po dokonaniu powyższej ekspiacji już miał mi spaść kamień z serca, pojawiła się jednak, jakby tu rzec, rozterka o charakterze doktrynalnym. A co, jeżeli sformułowanko „międzykobiecy akt wzajemnej emancypacji” zostanie podchwycone i rozpropagowane w naświetlonym pozytywnie kontekście przez uczone tolerancjonistki z „genderowych” katedr? Jeśli przebije się do powszechnej świadomości i będzie wymawiane we wszystkich mediodajniach z pełną powagą i stosownym namaszczeniem? (W myśl zasady: „wymyśl najgłupszą rzecz, a oni to zrobią”). Czy, jeśli tak się stanie, powinienem zastrzec sobie copyright do tego, jakże naukowo i politycznie perspektywicznego, pojęcia? Jeżeli tak, właśnie to czynię, ostrząc sobie reakcyjne ząbki na przyszłe tantiemy (znów ta niska chęć zysku, ale cóż począć...).

Dlaczego uważam, by naszkicowany wyżej scenariusz był możliwy? Ano, skłonił mnie do tego artykuł RAZ-a w „Rzepie”, w którym to autor opisuje takie przykłady genderowych szaleństw, jak paradowanie z twarzą wysmarowaną krwią menstruacyjną po campusie (to w USA), feministyczna rozprawa na temat ideologicznych aspektów stosowania atrapy penisa, czyli tzw. „dilda” (to już u nas) i generalnie, polityczne traktowanie tego, co w normalnych czasach zostawałoby za drzwiami sypialni.

Z tego co się orientuję, seks jest dla feministek czynnością o dogłębnie ideolo-politycznym charakterze. Seks małżeński to patriarchalna forma ucisku kobiety przez mężczyznę, wynikła w ten sposób ciąża jest „niezdrowym poświęceniem się kobiety na rzecz gatunku” (M. Środa) i tak dalej. Zatem, logicznie rzecz biorąc, stosunek lesbijski… wróć! – „międzykobiecy akt wzajemnej emancypacji”, jest aktem wyzwolenia, z przeproszeniem, cipki, spod fallicznej dominacji.

Tylko, jak w tym kontekście nazwać stosunek homoseksualny między mężczyznami? „Międzymęskim aktem wzajemnego ucisku”? Nie brzmi to zbyt dobrze. A może „międzymęskim aktem anty-heteroseksualnego wyzwolenia”? To już lepiej, choć może zbyt rozwlekle. Czekam na zgrabniejsze propozycje Czytelników. Wspomóżmy doktrynalny rozwój gnębionych mniejszości!

***

Zakończę pytaniem do antycywilizacyjnych inkwizytorów, tudzież cenzorskich kapłanów Postępu w sędziowskich togach: czy powyższe hiperpoprawnie brzmiące i jakże ideologicznie postępowe określenia, ale sformułowane z prześmiewczą intencją - z wrogich i głęboko niesłusznych, że tak się wyrażę, pozycji, narusza „dobra osobiste” gejów i lesbijek, czy też, póki co, mogę jeszcze spać spokojnie?

A może, powinienem złożyć zawczasu samokrytykę?

Gadający Grzyb

Notki "sądokratyczne":

www.niepoprawni.pl/blog/287/kaplani-w-togach-przyczynek-do-antycywilizacji-postepu-odc2

www.niepoprawni.pl/blog/287/trzecia-wladza-z-ulicy-mysiej


pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz