poniedziałek, 15 marca 2010

Polski błogostan…


…czyli o ogłupiającym poczuciu bezpieczeństwa słów kilka.

W zeszłym tygodniu „Rzeczpospolita” opublikowała wyniki sondażu CBOS-u, z których wynika, że systematycznie maleje nasze poczucie zagrożenia. Można rzec, że czujemy się bezpiecznie, jak nigdy. Spójrzmy:

- zagrożenie ze strony Niemiec spadło w odczuciu Polaków z 88% w 1990r., do 14% obecnie;

- obawy co do Rosji z 67% w 2005 do 50% w dniu dzisiejszym;

- inne zagrożenia to jakieś śladowe procenty (zobacz - grafika);

- aż 20% Polaków uważa, że nie mamy żadnych wrogów (cztery lata temu uważało tak 13%).

Idylla.

Słowem, sielanka. No, może zerkamy jeszcze z pewnym niepokojem w kierunku Rosji, ale systematyczna polityka „rozmiękczania” społecznych lęków prowadzona przez rządowo - medialną propagandę i „marchewki” podsuwane nam umiejętnie przez Rosjan, jak zaproszenie premiera do Katynia, wizyta Putina na Westerplatte, czy odblokowanie żeglugi przez cieśninę Pilawską, pozwalają sądzić, że usypianie naszych obaw będzie postępowało. Zwróćmy uwagę, że uspokajającej tendencji nie zdołała odwrócić ani rosyjska agresja na Gruzję w 2008, ani niedawny kontrakt gazowy uzależniający nas od rosyjskich dostaw surowca do 2037 roku, ani rosyjsko-białoruskie manewry „Zapad 2009”, rodem z czasów Układu Warszawskiego, urządzone tuż przy naszej granicy, w których trenowano „odpowiedź” na „prowokację” zachodniego sąsiada, czyli… no, właśnie – kogo, jak myślicie, drodzy rodacy?

Ale nic to. „Niech na całym świecie wojna / byle polska wieś zaciszna / byle polska wieś spokojna”.

Letarg.

A mnie, na widok wyników badań CBOS-u, włosy jeżą się na głowie.

Polska doświadczyła bowiem już w swej historii podobnie ogłupiającego błogostanu – było to XVIII wieku, za „króla Sasa”. Po co reformować państwo na wzór naszych sąsiadów, po co łożyć na armię, naprawiać skarb… My nikomu nie zagrażamy, więc nikt nie zechce zagrozić nam. Kochajmy się, jedzmy, pijmy i popuszczajmy pasa.

Błogostan ów zakończył się szokiem i narodową traumą rozbiorów.

Wracając do współczesności – złudne poczucie bezpieczeństwa przekłada się w praktyce chociażby na brak społecznej presji by modernizować i rozbudowywać nasze siły zbrojne. Najwyraźniej, polskiego społeczeństwa nie wzrusza systematyczne obcinanie budżetu MON, brak naboru do armii, czy chociażby niedoszkolenie naszych pilotów, bo wojska nie stać na loty ćwiczebne… albo ludziska nie kojarzą tych patologii z bezpieczeństwem kraju.

Innymi słowy, jeżeli nic nie zmieni się w społecznym postrzeganiu grożących Polsce potencjalnych niebezpieczeństw, będzie tak jak dziś: kilka tysięcy doborowych żołnierzy rozsianych na misjach w różnych zakątkach świata i ogołocone ze sprzętu i szeregowców „kadłubowe” jednostki w kraju, niezdolne do obrony naszych granic.

Systematycznie usypiany z roku na rok naród dał się pogrążyć w letargu. Jesteśmy w Unii Europejskiej, NATO… „Międzynarodowe struktury” są za nami, więc któż przeciw nam?

To, że „struktury” wypną się na nas w godzinie próby, a nawet gdyby chciały, to nie zdążą nam przyjść z pomocą, gdyż nie będziemy w stanie wystarczająco długo samodzielnie się bronić – tym, Brukselo broń, kłopotać społeczeństwa nie należy. I społeczeństwo się nie kłopocze, podobnie jak takimi kwiatkami, że armia do ochrony koszar i magazynów wynajmuje agencje ochrony, ostatnio zaś zaczęła wyprzedaż zapasów żywności i przeszła na catering.

Mała, mobilna, profesjonalna…

Mądrzy ludzie prawią nam przy różnych okazjach, że współczesna wojna opiera się na wyposażonych w nowoczesny sprzęt niewielkich, mobilnych, profesjonalnych oddziałach, potrafiących atakować „punktowo”. Odnoszę wrażenie, że dla owych mędrców ideałem byłby stan, gdyby armia składała się z samych GROM-ów i, ewentualnie, z kawalerii powietrznej.

Wszystko pięknie, ale co jeżeli ma się pod bokiem anachronicznego sąsiada, który nowoczesnych taktyk i strategii nie wyznaje?

Taka Rosja weszła w Gruzję jak w masło, stosując z gruntu „niedzisiejszy”, typowo sowiecki modus operandi – koncentracja wojsk, nalot plus przygotowanie artyleryjskie, następnie zaś pchamy masy ludzi i sprzętu pancernego według wytyczonego kierunku. Jak za Rokossowskiego, Wasilewskiego, czy innego Żukowa.

I cóż począć przeciw tak obrzydliwie prymitywnemu pojmowaniu „współczesnego pola walki”, gdy samemu dysponuje się jedynie przystosowanymi do „punktowych uderzeń”, świetnie wyszkolonymi i mobilnymi, lecz nielicznymi jednostkami, a wszystko co poza tym jest w stanie rozsypki?

Zresztą, Rosjanie też mają swoje „doborowe” i bardzo „mobilne” jednostki. To Specnaz. A oprócz tego całą masę sił „tradycyjnych”. Polska zaś nie ma nawet warunków terenowych wymarzonych do obrony, jak to jest w przypadku krajów Kaukazu.

Strategia obronna.


Biorąc pod uwagę powyższe, zaproponowałbym następującą strategię obrony:

- wykopać wzdłuż północnej i wschodniej granicy kilka linii wodoszczelnych okopów;

- w razie zagrożenia atakiem napełnić okopy spirytusem;

- gdy wkraczające rosyjskie wojska schleją się do nieprzytomności, wyrżnąć ich, zanim się obudzą.

W obecnych warunkach naprawdę nie widzę innej szansy. Jeżeli zaś zarysowany tu plan się nie powiedzie, zostanie nam, jak zwykle, „zwycięstwo moralne”, niczym po rozbiorach, kiedy to na dworze tureckiego sułtana zadawano ceremonialne pytanie:

- Czy jest poseł z Błogo… to jest, z Lechistanu?

Gadający Grzyb

P.S. Darujcie ten smutny żart na koniec. To z poczucia bezsilności.

Link do „Rzepy”:

www.rp.pl/artykul/17,445403_Niestraszni_sasiedzi_ani_terrorysci.html

Źródło grafiki - "Rzeczpospolita".

pierwotna publikacja:www.niepoprawni.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz