wtorek, 7 czerwca 2011

Dyktatura matołów II


Nie biadam niczym Maria Peszek, że jest mi „duszno”. Ja tylko stwierdzam fakty. I pytam: po co wam to wszystko? Czego się boicie, matoły?



I. Mleczarze od Bondaryka.


Jak ustaliła „Rzeczpospolita” za najściem ABW na mieszkanie właściciela strony AntyKomor.pl nie stała „nadgorliwość” prowincjonalnego prokuratorzyny z Tomaszowa Mazowieckiego, którą to wersję próbowali wciskać nam Umiłowany Rząd i Partia pospołu z reżimowymi mediodajniami. Jak teraz dobrze się zastanowić, to w sumie można było się tego spodziewać – po jaką niby cholerę prokurator miał wysyłać do pana Frycza jednostkę służb specjalnych miast zadysponować standardową wizytę policji? No właśnie – przyciśnięty przez „Rzepę” prokurator generalny Andrzej Seremet przyznał, że to Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego złożyła do prokuratury zawiadomienie o przestępstwie, zaś prokuratura, jeśli czymś zgrzeszyła, to nie „nadgorliwością”, tylko „spychologią stosowaną” na zasadzie: macie podejrzanego, no to go teraz chłopaki łapcie... i tyle.


Krótko mówiąc, akcja od początku była inicjatywą ABW – całe szczęście, że w sercu pana Seremeta wzięła górę lojalność względem własnej korporacji nad lojalnością polityczną i w imię oddalenia zarzutów od swojego zawodowego środowiska zdecydował się powiedzieć kilka słów prawdy i nie kręcić. Dodatkowo dowiedzieliśmy się, że komórka ABW odpowiedzialna za monitorowanie przestępczości w internecie zaczęła po mordzie łódzkim (zabójstwo Marka Rosiaka i poranienie innego pracownika biura poselskiego) śledzić sieć pod kątem tzw. mowy nienawiści. Efektem był najazd na mieszkanie Roberta Frycza.


Przyznacie Państwo, że to dość szczególna reakcja – zabójca Marka Rosiaka, Ryszard C. jest byłym członkiem PO, owładniętym obsesyjną nienawiścią do PiS i Jarosława Kaczyńskiego, jego ofiarami stali się członkowie Prawa i Sprawiedliwości, natomiast ABW miast zająć się w pierwszym rzędzie monitorowaniem „mowy nienawiści” adresowanej do partii opozycyjnej, robi putinowską „pokazuchę” łapiąc gościa, który w niewybredny sposób nabijał się z dysponującego ochroną BOR-u prezydenta – prominentnego członka partii rządzącej.


Po co ta szopka? Ano, w notce „Dyktatura matołów”, której niniejszy wpis jest niezaplanowaną kontynuacją, stwierdziłem coś w tym stylu, że wybór niszowej strony o której nikt wcześniej nie słyszał ma do spełnienia podstawowe zadanie: uświadomić różnym gardłującym w internecie elementom malkontenckim, że Oko Saurona widzi wszystko w Mordorze, zaś mleczarze z mleczarni Krzysztofa Bondaryka mogą uprzejmie zapukać o szóstej rano do mnie, do ciebie... i ciebie... i, tak, zgadliście – do was również. Nie będę biadał niczym Maria Peszek, że robi mi się „duszno”, po prostu stwierdzam fakty. Wystarczy dać pretekst – Robert Frycz został onegdaj przyłapany na hakerstwie, a proszę tak z ręką na sercu przyznać – kto nigdy nie bawił się np. w ściąganie torrentów lub nie miał innej chwili internetowej słabości? „Dajcie mi człowieka a znajdę na niego paragraf” - mawiał stalinowski prokurator Andriej Wyszyński, którego prace są zresztą wciąż przywoływane w przypisach do akademickich podręczników prawa karnego. A wszak wiadomo, że walka klasowa zaostrza się w miarę postępów socjalizmu...


II. Nieznani sprawcy.


Przy okazji muszę wyspowiadać się z pewnej pomyłki – otóż w „Dyktaturze matołów” nawiązałem do słynnych słów Stefana Kisielewskiego o „dyktaturze ciemniaków”, nadmieniając jednak, że wówczas Kisiela złomotali za to w jakiejś bramie „nieznani sprawcy”, dziś natomiast (póki co) podobnych metod się nie stosuje. Z błędu naiwności wyprowadziła mnie Ma , podając w komentarzu link do informacji z której wynika, iż 24 marca we Wrocławiu na strzeżonym osiedlu pobito Pawła Mitera – tego samego, który podając się za protegowanego prezydenta Komorowskiego obnażył służalczość władz TVP, niemal-niemal załatwiając sobie program (podpisano już wstępną umowę na 39 tys złotych).


„Nieznanych sprawców” zbulwersowały medialne wypowiedzi Pawła Mitera, w których opowiadał o szczegółach sprawy „wkręcenia” telewizyjnych decydentów i o tym, że gdy kompromitacja wyszła na światło dzienne władze TVP zaczęły szukać na niego „haków”. Oddajmy zresztą głos zainteresowanemu:



„- Wracałem ok. godz. 21.30 do domu na Brochowie. W pewnym momencie na parking przed moim blokiem zajechał ford, z którego wysiadło dwóch mężczyzn. Jeden z nich zapytał mnie, czy to ja jestem Paweł Miter, a kiedy potwierdziłem, wymierzył mi dwa ciosy w twarz otwartą dłonią - opowiada. - Dodał, że teraz może zastanowię się, zanim skontaktuję się z taką czy inną hieną dziennikarską. Po chwili obaj odjechali. To ubeckie metody - dodaje.” (cyt. za www.mmwroclaw.pl)



Dodam, iż przed napaścią Miter otrzymywał telefoniczne i SMS-owe pogróżki. Jak mniemam, nie siał swoim numerem telefonu na prawo i lewo. Któż zatem mógł go tak skutecznie namierzyć? Przywoływany już Kisiel, pewnie napisałby: „zgadnij, koteczku”...


III. Pełzająca represjonizacja.


Niby to wszystko drobiażdżki – ot, zwinięto jakiegoś niszowego internetowego dowcipnisia z zarzutami o hakerstwo (aż chciałoby się powiedzieć - „element chuligański”), gdzie indziej zgrywus który „wkręcił” a-PO-li-ty-czne kierownictwo TVP dostał „z liścia” po papie. Jakiś dziennikarz (pewno wariat, tak, na pewno wariat) podcina sobie w kościele żyły, inny podczas „interwencji porządkowej” doznaje uszkodzenia kręgosłupa... Tu i ówdzie zgarnie się jeszcze kibiców (ech, znów ten element chuligański...) za niekonstruktywne transparenty. Incydent tu, incydent tam... Cóż, wiadomo - zawsze mogą zdarzyć się jakieś nieprawidłowości. A że ofiarami tychże nieprawidłowości padają akurat osoby krytyczne wobec „waadzy”? Ot, widać, taka karma... Pewnie w poprzednich wcieleniach sobie nagrabili, łajdaki. Tak, na pewno dlatego.


I tylko Naczelna Rada Adwokacka alarmuje, że skokowo rośnie ilość wniosków kierowanych do firm telekomunikacyjnych przez „policje tajne, widne i dwupłciowe” o bilingi i dane abonentów, i że uzyskane w ten sposób dane przechowuje się (oficjalnie) przez 24 miesiące, co jest górnym limitem zgodnym z unijnymi normami. Jak można się domyślać, firmy nie odmawiają, bo z „waadzą” trzeba jakoś żyć, a wiedzmy, że w 2010 roku takich wniosków skierowano milion trzysta tysięcy, zaś w przeciwieństwie do innych europejskich krajów katalog spraw w których służby mogą zgłaszać się o tego typu dane jest otwarty. Dodajmy do tego zgody na podsłuchy wydawane przez sądy „z automatu” plus przegłosowaną nie tak dawno ustawę o Systemie Informacji Oświatowej, dzięki której „waadza” będzie miała dostęp do wszystkich danych dotyczących uczniów na przestrzeni całego toku edukacji - i oto mamy obraz najbardziej inwigilowanego narodu w Europie.


Jak już nadmieniłem, nie biadam niczym Maria Peszek, że jest mi duszno. Ja tylko stwierdzam fakty. I pytam: po co wam to wszystko? Czego się boicie, matoły?


Gadający Grzyb

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz