piątek, 16 stycznia 2015

Polski rokosz

Aby zrobić rokosz, potrzeba: konfederacji, sponsora, protektora.

I. Warunki brzegowe

Rok 2015 z podwójnymi wyborami – prezydenckimi i parlamentarnymi - ma szansę stać się czasem przełomu. Oczywiście nie chodzi mi tu o zwycięstwo przy urnach, to bowiem – jak pokazały ostatnie wybory samorządowe – jest w naszych warunkach dla sił szeroko rozumianego obozu patriotycznego zwyczajnie niemożliwe. Rządzący układ zademonstrował jasno, że nie odda władzy dobrowolnie i trzeba będzie mu ją wydrzeć siłą. Zatem zbliżające się wybory są istotne w innym znaczeniu: skali na jaką zostaną sfałszowane i czy owe fałszerstwa staną się zarzewiem społecznego buntu na masową skalę. W tym kontekście, w prawicowym dyskursie przewija się nawiązująca do wydarzeń na Ukrainie fraza „polski Majdan”, ja jednak pozwolę sobie hipotetyczny bunt nazwać bardziej swojsko – rokosz.

Jak zasygnalizowałem w jednym z wcześniejszych tekstów, aby takowy rokosz mógł się urzeczywistnić, muszą zostać spełnione trzy podstawowe warunki brzegowe: 1) wystarczająco wysoki poziom społecznej frustracji 2) możny sponsor gotów dla spodziewanych korzyści zainwestować w przewrót i ogarnąć go od strony logistyczno-organizacyjnej 3) potęga zewnętrzna zapewniająca parasol międzynarodowy (by „opinia światowa” uznała rebelię za „słuszną”), tudzież innego rodzaju wsparcie. Spróbujmy pójść tym tropem.

II. Sytuacja rewolucyjna

Obecnie w Polsce nie ma rewolucyjnego wrzenia. Naród jest uśpiony, lub może inaczej – zabiegany za swoimi codziennymi sprawami, na dodatek w podskórnym lęku, że każdy wstrząs może spowodować utratę obecnej „małej stabilizacji”. Aby przełamać ten marazm niezbędne jest przekroczenie pewnej masy krytycznej, to zaś możliwe jest jedynie przy połączeniu sił skutkującym efektem synergii. Jeśli spojrzymy na minione lata uświadomimy sobie, że żadna z opozycyjnych struktur nie ma wystarczającego potencjału mobilizacyjnego, choć każda z osobna jest w stanie raz na jakiś czas zorganizować wielotysięczną manifestację. Środowisko Radia Maryja zrobiło potężny marsz w obronie TV Trwam, „Solidarność” protestowała przeciw podniesieniu wieku emerytalnego, Ruch Narodowy pochwalić się może od lat kilkudziesięciotysięcznym Marszem Niepodległości, PiS i sprzyjające mu organizacje potrafił 13 grudnia wyprowadzić na ulice również kilkadziesiąt tysięcy ludzi w obronie demokracji i wolności mediów. Wszystkie te inicjatywy łączy jedno – okazały się nieskuteczne w sensie wymuszenia na władzy ustępstw (za wyjątkiem przyznania TV Trwam miejsca na multipleksie). Do tego dochodzą społeczne akcje zbierania podpisów pod projektami ustaw (np. w obronie sześciolatków), które to podpisy są bez skrupułów mielone w sejmowej niszczarce.

Bez dogadania się wyszczególnionych tu środowisk niemożliwa będzie zmiana obecnego stanu rzeczy, który wygląda następująco: my protestujemy, a oni robią co chcą. Jest to zadanie arcytrudne, bowiem każde z nich dość zazdrośnie strzeże swego stanu posiadania. PiS pragnie zachować monopol na polityczną opozycyjność, zaś sprzyjające mu media imputują potencjalnym konkurentom, zwłaszcza z obozu narodowego, agenturalność, oszołomstwo, rozbijactwo i szkodnictwo polityczne – czego ostatnim przejawem była histeryczna reakcja na okupację PKW. Z kolei przywódcy Ruchu Narodowego, jak przypuszczam częściowo z lęku by nie stać się „przystawką”, wyżywają się propagandowo w nieprzytomnych wrzaskach typu „PiS-PO – jedno zło” i okazjonalnym puszczaniu oka w kierunku putinowskiej Rosji. Rodziny Radia Maryja i „Solidarność” wolą natomiast pilnować swych partykularnych poletek – brak oficjalnego zaangażowania się związkowców w marsz 13 grudnia jest tu dobitnym przykładem.

W niepokojącym rozkroku pozostaje Kościół. Wycofanie się w ostatniej chwili pięciu biskupów z komitetu honorowego grudniowej demonstracji jest sygnałem bardzo niepokojącym, tym bardziej, że wiele wskazuje na podwójny nacisk: dyplomatyczny ze strony nuncjatury apostolskiej i finansowy ze strony rządu na zasadzie dealu – wycofanie poparcia w zamian za dotację na Świątynię Opatrzności Bożej. Nie wygląda to dobrze, bo bez wsparcia (choćby cichego) Kościoła żaden zryw insurekcyjny nie ma szans – a potrzebne jest wszak coś na skalę pierwszej Solidarności.

Ratunek przed obecnym podziałem sił widziałbym we współpracy ludzi zaangażowanych w działalność opozycyjną – jeśli trzeba nawet wbrew politycznym i środowiskowym liderom. Taka współpraca podejmowana na różnych polach byłaby w stanie wytworzyć oddolne ciśnienie zdolne zmusić różnych pielęgnujących partykularyzmy „wodzów” do rewizji swych stanowisk – choćby ze strachu, że owo ciśnienie wysadzi ich w końcu ze stołków.

III. Sponsor rokoszu

Przykład Ukrainy pokazuje, że żadna rewolta nie jest możliwa bez zaplecza finansowo-organizacyjnego. W Kijowie zapewnili je skłóceni z obozem Janukowycza oligarchowie sponsorujący Majdan. Utrzymanie wielotygodniowej demonstracji wymaga zapewnienia ludziom środków utrzymania, namiotów, opału, żywności, opieki medycznej itd. Za tym wszystkim musi stać patron na tyle możny i wpływowy, by przynajmniej w jakimś stopniu sparaliżować wolę bezpieki i resortów siłowych, tak by nie doszło do krwawej pacyfikacji protestu. Czy opozycja jest w stanie takiego protektora pozyskać? Nie siedzę w trzewiach polityczno-biznesowych układów III RP, więc siłą rzeczy będę strzelał.

Czy wyprowadzenie centrali SKOK-ów do Luksemburga przez senatora Biereckiego służyć miało jedynie czysto biznesowej „optymalizacji podatkowej”, czy może zorganizowaniu jakiegoś funduszu, który mógłby zostać użyty do celów politycznych? Oczywiście, ceną byłby zapewne prezydencki fotel dla pana senatora, tak jak na Ukrainie odpłacono się Poroszence. Pytanie, czy w samym PiS-ie i ugrupowaniach sojuszniczych postulowanej tu „konfederacji” byłaby zgoda na uzyskanie przez frakcję Biereckiego dominującej pozycji. Ostatnio na aucie znalazł się niedawny oligarcha Ryszard Krauze – tak, ten etatowy „informatyzator” kolejnych publicznych instytucji. Zdarzało się mu już przygarniać bezrobotnych polityków prawicy, że wspomnę choćby o Wiesławie Walendziaku. Czy gotów byłby wejść z tym co mu zostało z majątku w zamian za perspektywę powrotu do gry? No i wreszcie Solorz, człowiek o wielu nazwiskach i pseudonimach operacyjnych, który również co jakiś czas mruga pod adresem prawej strony na wypadek, gdyby jednak doszła do władzy. Ja wiem, jak to wszystko cuchnie, ale znów – czy byłby możliwy deal typu „parasol medialny w zamian za przyszłe korzyści, których nie zapewnia obecna władza”? No i pytanie – czy ugrupowania opozycyjne różnych proweniencji w ogóle zastanawiają się nad tego typu posunięciami? Bo jeżeli sądzą, że zwycięstwo da się sfinansować z jakiejś zrzutki obywatelskiej z ewentualnym wsparciem zaskórniaków PiS-u, to cienko widzę. No chyba, że PiS ma gdzieś schowane poważne środki odłożone w minionych latach z budżetowych dotacji. Wtedy może wystarczyłby biznesowo-polityczny alians z samym Biereckim.

IV. Ochrona międzynarodowa

No i wreszcie kwestia osłony międzynarodowej dla rokoszu. Ta jest niezbędna, bowiem żadnej z kontynentalnych potęg – ani Niemcom wraz z UE, ani putinowskiej Rosji – zmiana władzy w Polsce nie jest na rękę. Z ich perspektywy Polska ma sobie powoli gnić pod obecnym zarządem i pozostawać „obrotową strefą wpływów”. Pamiętać należy ponadto, że funkcjonujemy w warunkach ustawy o „bratniej pomocy” na mocy której obecny reżim może poprosić o wprowadzenie pod byle pretekstem obcych sił pacyfikacyjnych. Zatem sojusznik winien być na tyle potężny, by żadnemu z naszych sąsiadów nie opłacała się tego typu interwencja. Te warunki spełnić mogą USA wraz z powoli odzyskującym zęby NATO – pod warunkiem wszakże, że Obama, bądź jakiś przytomniejszy jego następca zechce dostrzec w Polsce zaplecze dla amerykańskich interesów na Ukrainie. Ciężar geopolitycznego konfliktu przesunął się w naszym regionie na wschód – to Ukraina jest dziś państwem frontowym, jednak każdy front musi mieć swoje bazy na tyłach i to może być nasza oferta w zamian za międzynarodową ochronę i pomoc w obaleniu obecnego reżimu.

To byłby rzecz jasna dopiero pierwszy etap wybijania się Polski na niepodległość – odbudowa sił i znaczenia pod amerykańskim protektoratem. Punktem docelowym byłoby odrzucenie geopolitycznych protez i stanięcie na własnych nogach jako regionalne mocarstwo – to jednak melodia przyszłości, najpierw należy wykonać pierwszy krok. Używając historycznej analogii – Kazimierz Odnowiciel podnosił Polskę z upadku jako lennik niemiecki i ta strategia okazała się koniec końców skuteczna.

Podsumowując – aby zrobić rokosz, potrzebna jest wpierw konfederacja dysponująca odpowiednim zapleczem finansowo-organizacyjnym, zewnętrznym sojusznikiem oraz ludzkim potencjałem. Przy odpowiedniej masowości i determinacji rewolta może stać się autentycznym wyrazem podmiotowych dążeń narodu, przestanie natomiast być sterowalna dla agentów i prowokatorów – bo, że tacy będą, trzeba założyć z góry i robić swoje.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

http://blog-n-roll.pl/pl/czy-polsk%C4%99-sta%C4%87-na-podmiotowo%C5%9B%C4%87#.VKq918mNAmw

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” 1 (71) 12-18.01.2015

1 komentarz:

  1. Mam nadzieję, że nie jest to narzucanie sojuszu z Niemcami :)

    http://encyklopedia.pwn.pl/haslo/Kazimierz-I-Odnowiciel;3921445.html

    Oczywiście rozróżnijmy Ruś Kijowską od Rosji ;)

    OdpowiedzUsuń