czwartek, 1 stycznia 2015

Piotr Lisiewicz – wódz młodzieży

Pozostaje mieć nadzieję, że młodzi ludzie zrzeszeni w różnych organizacjach nie pozwolą się napuszczać na siebie nawzajem i będą w stanie nawiązać współpracę.

 

I. Opozycyjny rachunek sumienia

Piotr Lisiewicz opublikował na łamach „Gazety Polskiej” i portalu Niezależna.pl istotny tekst, w którym zastanawia się m.in. „jak zbudować siłę, która stworzy polski Majdan”. Trzeba autorowi oddać, że w przeciwieństwie do wielu innych „niepokornych” publicystów stara się wystrzegać intelektualnych sideł do jakich prowadzi stosowanie utartych, propagandowych schematów, choć z drugiej strony nie udaje mu się to do końca – ale o tym później. Warto docenić, że wspominając demonstrację przed PKW z 20 listopada i wynikłą później okupację sali konferencyjnej, potrafił odnieść się krytycznie do nieprzytomnego tekstu Joanny Lichockiej w którym publicystka zarzuca Grzegorzowi Braunowi i Ewie Stankiewicz, iż „zrealizowali scenariusz, który mógłby być napisany w siedzibie MSW na Rakowieckiej. Uważam też, że nagłaśnianie ich akcji, jej afirmacja, a także po prostu zagrzewanie do wychodzenia na ulicę, z którymi można było się spotkać m.in. na łamach telewizji Republika, było w czasie kampanii wyborczej poważnym, politycznym błędem, za które opozycja zapłaciła w wyborach.” Lisiewicz na szczęście unika pułapki kategoryzowania manifestacji jako przejawu domniemanej agenturalności bądź oszołomstwa, zauważając, że nawet ewentualne prowokacje przy odpowiedniej masowości protestów spalą na panewce, gdyż prowokatorzy - tak jak stało się w 1980 roku - zwyczajnie nie będą w stanie kontrolować wydarzeń, zaś w innym miejscu dodając trafnie: „wyniki kandydatów PiS na prezydenta w II turze były zaskakująco dobre i podejrzewam, że wkurzenie ludzi na fałszerstwo raczej się im przysłużyło”.

Cóż zatem jest przyczyną porażki? Lisiewicz definiuje ją jako efekt długoletnich zaniedbań. Otóż to! Być może dla wielu z Państwa jest to oczywiste, ale przyznajmy, że taka diagnoza ogłoszona na łamach medium, które uchodzi wręcz za organ prasowy Prawa i Sprawiedliwości, może stanowić dla czytelników „GaPola” odkrycie iście kopernikańskie. Jednym z najpoważniejszych zaniechań jest odpuszczenie przez PiS młodzieży – nie tyle w sensie docierania z przekazem, ile w znaczeniu organizacyjnym (zwracał nieco wcześniej na to uwagę również Jerzy Targalski). W efekcie, młodzież notorycznie spławiana przez lokalne pisowskie struktury angażuje się albo w polityczne inicjatywy Korwin-Mikkego, albo przystępuje do którejś z organizacji narodowych – ONR, MW itd. Dla mnie, rzecz jasna, takie ukierunkowanie energii młodych ludzi nie stanowi problemu, bowiem w odróżnieniu od wielu zwolenników jedynie słusznej siły opozycyjnej nie traktuję narodowców jako „czarnego luda”, a i z korwinowców wyrastają ludzie, co jako były wyborca UPR i pana Janusza, który „zmarnował” na niego w latach 90-tych kilkakrotnie swój głos, mogę zaświadczyć na własnym przykładzie. Rozumiem jednak, że dla zadeklarowanych zwolenników PiS może stanowić to pewien problem i powód do zgryzot.

II. Młodzież w okowach narodowców

Zgryzotom tym redaktor Lisiewicz daje zresztą upust narzekając, że narodowcy zagospodarowując patriotyczną młodzież, m.in. ze środowisk kibicowskich „przyszli na gotowe” - bo podglebie, wedle Lisiewicza, przygotował uprzednio on sam wraz z „Gazetą Polską”. I tu mam wątpliwości, z tego bowiem co się orientuję, środowiska narodowe wykonały i wykonują wśród młodzieży gigantyczną pracę formacyjną i, nazwijmy to, cywilizacyjno-kulturową. To, że młody narodowiec, patriota, przestał się kojarzyć z wizerunkiem tępego „naziola” z bejsbolem w łapie, jest w ogromnej mierze właśnie zasługą organizacji w rodzaju ONR czy Młodzieży Wszechpolskiej. Pogłębianie świadomości historycznej, erupcja popularności zakazanych do pewnego momentu tematów, takich jak Żołnierze Niezłomni, Narodowe Siły Zbrojne, przybliżanie dorobku przedwojennej endecji – ba, samo przywrócenie tego nurtu naszej tradycji patriotyczno-niepodległościowej do zbiorowej pamięci obecnego pokolenia jest również niezaprzeczalną zasługą mrówczego wysiłku współczesnych następców narodowej demokracji. Zdaję sobie sprawę z tego, że Lisiewicza może to uwierać, ale odmawianie zasług trąci jednak płytką małostkowością.

Zresztą – i tu wracam do zasygnalizowanego na wstępie spostrzeżenia, że Lisiewiczowi nie udało się do końca wyzwolić z propagandowej narracji – dla dziennikarza „GP” problemem jest chyba nie tyle oblicze ideowe, ile domniemana prorosyjskość narodowców. Publicysta obawia się, że energia młodych zostanie przez przywódców ugrupowań narodowych skanalizowana i użyta ze szkodą dla polskich interesów. I tu właśnie Piotr Lisiewicz popada w propagandową pułapkę – mam nadzieję, że nieświadomie. Wrzucanie do jednego worka ewidentnie sympatyzującego z putinowskim reżimem Korwina z, dajmy na to, Ruchem Narodowym, jest co najmniej nadużyciem, podobnie zresztą jak rozciąganie na ogół narodowców pojedynczych – kretyńskich, przyznajmy – wypowiedzi poszczególnych polityków z szeroko rozumianego obozu narodowego, każących nam upatrywać w Rosji i Putinie przeciwwagi, lub zgoła sojusznika w walce z demoliberalną zgnilizną. Dla każdego w miarę kumatego uczestnika bądź obserwatora życia publicznego oczywistym jest, że konserwatywna narracja Kremla to zwyczajne mydlenie oczu i traktowane czysto instrumentalnie narzędzie sprawowania władzy, oraz utrwalania putinowskiej satrapii. Poza tym, w pewnym miejscu sam Lisiewicz przyznaje, że większość narodowej młodzieży nie dała się nabrać na te plewy, zatem imputowanie jej en masse ruskiego „pożytecznoidiotyzmu” jest tym bardziej bezprzedmiotowe. Piotr Lisiewicz raczej nie jest typem doktrynera i ciasnego dogmatyka, więc tym bardziej mógłby sobie darować – choćby z szacunku dla samego siebie – podobne wycieczki.

 III. Nie ma barykady!

Koniec końców Lisiewicz dochodzi jednak do konstruktywnego wniosku. Należy mianowicie stworzyć młodzieżową strukturę zbliżoną pod względem polityczno-ideowym do PiS, lecz niezależną organizacyjnie. To cenne przedsięwzięcie i kibicuję mu z całego serca. Przy różnych okazjach podkreślam, że tradycja piłsudczykowska i endecka to dwa płuca polskiego patriotyzmu, które w obecnej sytuacji powinny ze sobą współpracować – a przynajmniej nie atakować się nawzajem. Inaczej z odzyskania Polski i obalania „republiki okrągłego stołu” nici. Jeśli miałoby to skutkować poszerzeniem oferty dla tej części młodych ludzi, którzy nie identyfikują się z narodowcami, bądź przystąpili np. do ONR-u „z braku laku” - to szczerze życzę powodzenia. Antymoskiewskie oblicze przyszłego ruchu, podobnie jak postulowany format – miałoby to być coś na kształt dawnej Ligi Republikańskiej – również sprawia, że można inicjatywie tylko przyklasnąć. Warto pamiętać jednakże, iż z Ligi Republikańskiej wyszedł zarówno Mariusz Kamiński (bezkompromisowy szef CBA), jak i (fetowana ongiś przez „Gazetę Polską”) Julia Pitera, która szybko przerzuciła się z antykorupcyjnej działalności w Transparency International i ścigania „układu warszawskiego” na kolejne platformerskie synekury...

Lisiewicz słusznie zauważa, że na czele powinni stanąć ideowcy, nie zaś karierowicze pazerni na kasę i posady. Hm, czyżby to właśnie on widział siebie w roli „wodza młodzieży”? Byłoby ciekawie, szczególnie w kontekście happeningowej aktywności Akcji Alternatywnej „Naszość”... Martwi jedynie, że możliwość współpracy z organizacjami narodowymi redaktor widzi dopiero gdy ta nowa formacja stanie się wśród młodzieży siłą dominującą. Czyli, może to trochę potrwać... Oby ta troska, by nie paść łupem strasznych narodowców nie sprawiła, że lisiewiczowska młodzież zachowa polityczne dziewictwo, a w tym czasie Polska wraz z nieskuteczną opozycją utonie w bagnie marazmu fundowanego przez tutejszy odpowiednik meksykańskiej Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej.

Można w tym miejscu zapytać, jak wyobrażam sobie koegzystencję i współdziałanie młodzieżówek wywodzących się z dwóch stron polityczno-ideowej, patriotycznej barykady. Otóż z mojej perspektywy nie ma żadnej barykady – a przynajmniej być jej nie powinno. Pozostaje mieć nadzieję, że młodzi ludzie zrzeszeni w różnych organizacjach – czy to narodowych, czy okołopisowskich - nie pozwolą się napuszczać na siebie nawzajem i będą w stanie nawiązywać współpracę, jeśli nawet nie w sensie instytucjonalnym, to chociażby na płaszczyźnie oddolnej, poziomej. W razie konieczności – bez oglądania się na partykularne interesy swoich przywódców.

 Gadający Grzyb

 Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

 Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 51-53 (22.12.2014-11.01.2015)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz