środa, 15 kwietnia 2015

Smoleńskie w(y)rzutki

Odgrzanie na finiszu kampanii smoleńskich emocji ma na celu wystraszenie części Polaków, tak by ostatecznie oddali głos na kandydata partii „świętego spokoju”.

No cóż, jeśli dziś w temacie smoleńska reżimowy agit-prop i jego pasy transmisyjne w rodzaju RMF FM stać jedynie na kolejną „najprawdziwszą”, „aż o 30% dokładniejszą” wersję stenogramów, to znaczy, że tamci definitywnie już gonią w piętkę. Można w zasadzie wzruszyć ramionami i spokojnie oczekiwać na polską premierę książki Jurgena Rotha, wszystko bowiem wskazuje na to, że jej potencjał informacyjny zwyczajnie zdmuchnie wszelkie wrzutki – i to od razu hurtowo. Swoją drogą, sposób reklamowania najnowszego odczytu z rejestratorów jako żywo przypomina kampanię proszku do prania - „teraz aż o 30% więcej!”. I to wszystko po pięciu latach od tragedii. Warto zwrócić uwagę, że dotychczas posługiwano się w analizach kopią skandalicznie niskiej jakości – zgraną na taśmy bez certyfikacji producenckiej i o częstotliwości próbkowania zaledwie 11 kHz, co obcinało znaczną część słyszalnego pasma. Trzeba było dopiero specjalnej wyprawy do Moskwy w lutym 2014, by zgrać jeszcze raz materiał – tym razem już na właściwą taśmę, z częstotliwością 96 kHz, dzięki czemu „odblokowano” brakujące 30% nagrania – oczywiście, przy optymistycznym założeniu, że Rosjanie udostępnili niezmanipulowane kopie.

Najnowsze stenogramy nie wnoszą w zasadzie nic nowego i ich funkcja jest jedna – obsłużyć emocje najbardziej zagorzałych zwolenników „sekty pancernej brzozy”, oraz dać mediom pretekst do kilkudniowego bicia piany w konwencji znanej z poprzednich wrzutek - „jak nie wyląduję, to mnie zabije”, „tak lądują debeściaki” czy rzekomej kłótni generała Błasika z kpt. Protasiukiem. Wszystko po to, by przykryć piątą rocznicę Smoleńska i związane z nią opozycyjne obchody. Mamy zatem odgrzanie wątku „naciskowego” i generalnie, dotychczasowej narracji Millera – Laska, wszystko zaś po to, by najbardziej twardogłowi smoleńscy hejterzy mogli dotrwać do wyborów we względnym komforcie psychicznym, bez konieczności konfrontowania swych antypisowskich obsesji choćby z ustaleniami niemieckiego wywiadu, cytowanymi w ujawnionych już fragmentach książki Rotha. I to akurat zadanie zostało wykonane, wnosząc z działalności internetowych zombies produkujących się na wiodących portalach. Tyle, że powyższa narracja skuteczna jest jedynie wobec już „przekonanych” - ludzi, którzy choćby nie wiadomo co i tak „wiedzą”, że to Lech Kaczyński na polecenie brata postanowił rozwalić samolot. Osób wątpiących w oficjalną wersję nowe stenogramy raczej nie przekonają, nawet jeśli byłyby i o pięćdziesiąt procent dokładniejsze, podobnie jak mało przekonująca w ostatecznym rozrachunku jest działalność pana eksperta Laska, choćby ten miał obstalowane specjalne pomieszczenia służbowe we wszystkich telewizjach, tak by zawsze być pod ręką.

Oczywiście, można tu domyślać się również innej motywacji – odgrzanie na finiszu kampanii smoleńskich emocji ma na celu wystraszenie części Polaków, tak by ostatecznie oddali głos na kandydata partii „świętego spokoju”. No bo jeśli miałoby się okazać, że za Smoleńskiem stoją jednak Ruscy, to „przecież wojny i tak nie wypowiemy”, lepiej więc schować głowę w piasek i na wszelki wypadek nic nie wiedzieć, a ci wariaci od Kaczyńskiego i Macierewicza gotowi jeszcze nas wystawić na konflikt z Putinem. Zatem, walor dyscyplinujący „elektorat strachu” również ma tu swoje znaczenie.

Biorąc pod uwagę powyższe, ciekawi mnie, jaki oddźwięk będzie miała książka Jurgena Rotha „Tajne akta S...”. Główne przekaziory póki co nabrały taktycznie wody w usta – bo też i raport niemieckiego wywiadu o wiele trudniej podważyć i ośmieszyć propagandowo niż „obłąkane spojrzenie” Macierewicza. Rzecz jasna BND rozgrywa tu własną grę za pomocą kontrolowanego wycieku – z jednej strony grozi palcem Putinowi „uważaj bo powiemy”, z drugiej natomiast skraca polityczną smycz warszawskiej administracji zarządzającej – „bądźcie grzeczni, bo was pogrążymy”. Interesujący jest szczególnie wątek w którym Jurgen Roth twierdzi, iż umieszczenie ładunków wybuchowych w Tu-154 M byłoby niemożliwe bez udziału polskich sił. Potwierdzałoby to moją hipotezę wyartykułowaną niedawno w „Polsce Niepodległej”, że do zamachu doszło na skutek dogadania się ludzi rozwiązanych WSI z Rosjanami. WSI chciało osadzić swojego człowieka pod żyrandolem i dać wyraźny, odstraszający sygnał jak kończą ci, którzy podniosą rękę na na „długie ramię Moskwy”, co w naturalny sposób współgrało z interesami Rosjan. W tym układzie prowadzony konsekwentnie przez wojskową bezpiekę Komorowski musiał co najmniej wiedzieć i akceptować zamach. No i tu pojawia się kluczowe pytanie – czy Polacy w swej masie będą skłonni przyjąć do wiadomości ustalenia Rotha, czy jak przy tylu innych okazjach przyjmą postawę „trzech małpek” - nie mówię, nie widzę, nie słyszę? Jeśli zwycięży to drugie podejście, to władza już dziś może ogłosić wyniki wyborów, spokojna, że nikt nie zaprotestuje, a dalsze rządy smoleńskich wyrzutków pozostaną niezagrożone.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Artykuł opublikowany w „Warszawskiej Gazecie” nr 15 (10-16.04.2015)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz